Świrski: Opóźnienia inwestycji – również tych energetycznych. Czy to klątwa czy realia naszych czasów?

2 grudnia 2015, 14:30 Energetyka

KOMENTARZ

Rozbudowa Elektrowni Opole. Fot. PGE
Rozbudowa Elektrowni Opole. Fot. PGE

Konrad Świrski

prof. nzw. dr hab. inż. Konrad Świrski

Transition Technologies SA

Cała historia ludzkości to czas zmagania się budowniczych z harmonogramami i kosztorysami. Jakoś dziwnie zawsze tak się składało, że wszelkie inwestycje zwykle dostawały terminowej zadyszki i finalnie kosztowały o wiele więcej niż zakładano. Co gorsze, wydaje się, że dziś wcale nie jest lepiej, a każdy kolejny krok, dekada, a nawet stulecie prowadzą do jeszcze większych opóźnień i przekroczeń budżetu.

Stosunkowo nieźle szło na tym tle starożytnym Egipcjanom. Piramidy w Gizie, których konstrukcja rozpoczęła się 23 sierpnia 2470 p.n.e. (dokładną datę udało się ustalić na podstawie zapisów budowniczych o układzie gwiazd i odtworzeniu ówczesnego położenia konstelacji) budowano zaledwie około 20 lat, chociaż tu terminów formalnego oddania już nie zapisano, więc może i były poślizgi w terminach i egzekucje wyższych managerów, jednak zważywszy na fakt, że piramida Cheopsa składa się z około 2,3 miliona kamiennych bloków o łącznej masie ponad 6 ton, dzisiaj wydaje się to termin niemożliwy do utrzymania, nawet przy zastosowaniu nowoczesnych maszyn i budżecie szacowanym na kilka miliardów dolarów.

Światowy rekord w najdłuższej budowie dzierży Wielki Mur Chiński, który liczy podobno łącznie 8851 km (ale to suma wszystkich zaułków i dodatkowych budowli), mur właściwy rozciąga się na przestrzeni ok. 2400 km. Tu najwcześniejsze zapiski o rozpoczęciu budowy wskazują na rok 656 p. n. e., a koniec w tej postaci jaką znamy to dynastia Ming i wiek XV, więc ten czas budowy pobić będzie trudno, ale współcześni budowniczowie nie składają broni.

Dość dobry przykład dają Włosi przy budowie swojej trzeciej linii metra w Rzymie, która jest ogłoszona najdłuższą i najdroższą inwestycją w historii Włoch, a być może i całej Unii Europejskiej, jednak tu też panuje duża konkurencja. Kiedy na początku lat 90 inwestycja startowała, termin jej zakończenia szacowano na rok 2000, następnie jednak kilkanaście razy go przekładano, samą inwestycję przeprojektowywano (dziś jest już 45 wersja), w 2014 uruchomiono w minimalistycznej wersji kilka stacji, a finalne otwarcie całej nitki zaplanowano już optymistycznie na czas Olimpiady w Rzymie w 2020. Jednak już dzisiaj wiadomo, że część stacji dostała nową datę uruchomienia na 2022. Wraz z przedłużającymi się terminami, ekspotencjalnie rośnie też i budżet, który początkowo miał wynosić 3, potem 6 teraz 8, a na koniec właściwie nie wiadomo ile miliardów euro.

Na tym tle jako prawdziwy sukces lśni budowa Kolei Transsyberyjskiej. Wielka inwestycja, Moskwa-Władywostok licząca 9288,8 km była rozpoczęta w 1891 roku i trwała do 1916- tutaj też było opóźnienie, gdyż plan zakładał ukończenie trasy w 14 lat, jednak mimo wszystko patrząc na dzisiejsze czasy – terminy budowy kolei są nie do pobicia.

Oczywiście energetyka i to energetyka współczesna wcale nie musi być gorsza. Niestety, terminowe oddanie bloków energetycznych praktycznie nie zdarza się w żadnym kraju, niezależnie od technologii w jakiej budowany jest blok. Opóźnienia terminów i zwiększenia budżetów dotyczą bowiem praktycznie wszystkiego, wody, gazu, węgla, energetyki jądrowej czy też energii odnawialnej. Energetyka jądrowa jest tu przykładem szczególnym, ponieważ obecny stopień komplikacji certyfikacji połączony z wprowadzaniem nowej generacji (Gen III+) powoduje opóźnienia dotkliwe i właściwie powszechne dla wszystkich dostawców. Sztandarowy projekt EPR w Europie, Olkiluoto Nuclear Power Plant w Finlandii w chwili obecnej według zrewidowanych planów ma 9 (!) lat opóźnienia i co najmniej około 4 miliardów EUR przebudżetowania w wydatkach. Wydaje się więc, że ta choroba dotknęła wszystkich dostawców, ponieważ te same problemy raportowane są przez wszystkich (obecnie 49 z 67 budowanych reaktorów ma mniejsze lub większe przekroczenia harmonogramu), niezależnie od kontynentu. Problem dotyka zarówno Amerykanów przy ich – Virgil C. Summer Nuclear Station 2 i 3, ale i Koreańczyków Shin-Hanul-2 and Shin-Wolsong-2, Rosjan (wszystkie budowane aktualnie 9 instalacji) jak również Chińczyków (skrzętnie nieraportowane, ale widoczne opóźnienia w 20 z 27 trwających projektach). Może więc warto wrócić do starych technologii węglowych – przecież bloki na węgiel budowano relatywnie szybko. Na przykład w czasach komunistycznych nasza największa, składająca się z 12 bloków, Elektrownia Bełchatów powstała w 12 lat. Pierwszy blok budowany był 5 lat, uruchomiony w grudniu 1981, a następne do 1988. Co prawda nieco gorzej poszło już z Bełchatowem II (1997 – 2011). Tutaj pisałem o tym bardziej szczegółowo.

Okazuje się jednak, że nawet te opóźnienia to nic wobec standardu lat dzisiejszych. Niemiecka Energiewende poza sztandarową energetyką odnawialną wspomagana była w okolicach 2010 roku, intensywną budową bloków energetycznych na węgiel. W praktyce żadna z budowanych jednostek nie zmieściła się w planowanym harmonogramie i budżecie, a opóźnienia w elektrowniach Hamm D (800 MW), Hamburg-Moorburg (840 MW) czy Wilhelmshaven (800 MW) sięgały zwykle od roku do trzech. W tych przypadkach z jednej strony zawiniła słynna stal T24 (wysokie parametry nowobudowanych bloków wymagały stosowania specjalnych stali, a nowa na rynku T24 miała być prawdziwym cudem inżynierii materiałowej, na dodatek o bardzo niskim koszcie, ale niestety spowodowała inżynieryjne katastrofy, ponieważ wymagała specjalnych metod spawania. Do momentu opanowania problemów minęły nie miesiące, ale dziesiątki miesięcy, a budżety oczywiście wyskoczyły w górę. Większość tych nowych bloków była faktycznie projektowana prawie o dekadę przed ostatecznym uruchomieniem.

Jeżeli już mowa o problemach, może warto zajrzeć gdzie indziej np. do węglowej Afryki Południowej. Tu nazwy elektrowni Medupi i Kusile przyprawiają o dreszcze właściciela – rządową korporację energetyczną Eskom. Pomimo, że obie są budowane przez renomowanych, światowych dostawców, to blok nr 6 w Medupi, który miał być pierwszym, nowym blokiem w RPA po 20 latach, nie dość że nie został uruchomiony jak planowano w 2011 (wtedy opóźnienie sięgało 4 lat), to raczej nie zostanie oddany w pełni do użycia nawet w 2019. Analogicznie- czas trwania projektu Kusile Power Station estymowano na 6 lat, potem prognoza rozciągnęła się do lat 8, dziś szacunkowe terminy zakończenia przewidywane są na rok 2021 czyli 12 lat opóźnienia. Tam jest więc jeszcze gorzej, żeby nie powiedzieć tragicznie. Duże problemy przy realizacji projektów węglowych widać też w USA, gdzie na przykład dochodziło nawet do wymiany systemów automatyki na już zbudowanym bloku. Generalnie na całym rynku jak na dłoni widać problemy dostawców, przedłużające się terminy oraz duże przekroczenia budżetowe. Wydaje się jakbyśmy nagle przestali umieć budować duże obiekty. Może więc lepiej wygląda sytuacja na rynku energetyki odnawialnej? Niestety… również nie za bardzo, tylko w tym przypadku moce instalacji i same obiekty są mniejsze.

Wydaje się więc, że choroba terminów i budżetów objęła cały sektor i wszystkie inwestycje. Widać to już w Polsce w projektach nowych elektrowni gazowo-parowych. Teoretycznie nie są to bloki o takiej komplikacji jak w elektrowni węglowej, nie wspominając nawet kawałka energetyki jądrowej. Tymczasem sztandarowe inwestycje znowu nie są oddane w terminie. 450 MW (elektrycznych) w Elektrowni Stalowa Wola (uzupełnionych o 240 MWth w cieple) powinny już dawno pracować- plan zakładał II kwartał 2015. Tymczasem harmonogram na dziś to koniec października 2016. Nie jest dobrze również z 463 MW we Włocławku – tu już wiadomo, że planowany termin grudnia 2015, w optymistycznym scenariuszu, zostanie wydłużony o co najmniej dwa kwartały. Na szczęście właśnie przystąpiono do pierwszych prób technicznych, więc instalacja wchodzi w fazę rozruchu i zapala się światełko w tunelu.

Choroba inwestycyjna dotyka więc nie tylko lotniska, mosty i autostrady, ale również, a może i przede wszystkim sektor energetyczny. Tutaj wiele inwestycji boryka się z problemem tzw. „ostatniej mili”. W papierach wydaje się, że właściwie większość rzeczy jest już ukończona, zaawansowanie osiąga 80 lub nawet 97,5 % całej inwestycji…jednak budowa elektrowni różni się od budowy autostrady i tu nie wystarczy, że droga będzie przejezdna… na przykład autostrada Warszawa- Łódź działa od 2012 i do dziś jest niedokończona, ale nikomu już to nie przeszkadza. W instalacjach przemysłowych nie ma możliwości zrobienia czegoś na 97%, ponieważ albo działa na 100% albo nie działa wcale. I tutaj jest problem – nagle okazuje się, że pomimo dostarczania rur, silników, pomp i milionów metrów sześciennych betonu, inwestycja potrafi utknąć na nieuruchomionym systemie automatyki lub wadliwie działającym krytycznym elemencie ciągu technologicznego. I takie problemy zdarzają się właściwie codziennie, na dodatek przy coraz ostrzejszych sporach między dostawcami (np. kocioł- turbina) i poszczególnymi firmami wykonawczymi (przecież jak nie działa to konieczne jest znalezienie winnego lub przynajmniej ochrona własnej pozycji), no i oczywiście konieczne jest przygotowanie ton papieru w dokumentacji i korespondencji oraz tony umów prawniczych, które dziś są już większe (objętościowo) niż materiały dla inżynierów i wykonawców. Wdaje się więc, że więc zapomnieliśmy już jak się buduje i prowadzi duże i skomplikowane inwestycje.

Ale właściwie czemu się dziwimy? Od dekady gospodarka zmierza dokładnie w tą stronę – ma być łatwiej, szybciej , mniej skomplikowanie i najlepiej z pudełka. Firmy, które budowały duże i wyrafinowane instalacje są w odwrocie, teraz trzeba produkować małe, ale za to powtarzalne i w milionach egzemplarzy i jeszcze najlepiej może w Chinach lub innym azjatyckim kraju, żeby nie kłopotać się europejskimi normami ochrony środowiska. Sektor energetyczny obniża więc swoje wymagania co do poziomu inżynieringu, wiedzy i umiejętności – bo tacy specjaliści przecież kosztują. Trudno ich zresztą zatrudniać, ponieważ coraz mniej jest ich na rynku, natomiast rotacja personelu- ogromna. Na efekty nie ma co czekać – coraz więcej wielkich firm powoli opuszcza rynek, albo pogrąża się w wielkich finansowych kłopotach. Przestajemy umieć budować rzeczy duże i skomplikowane, za to jesteśmy świetni w małych, kolorowo opakowanych i prostych pudełkach. Jeśli dołożymy jeszcze prymat działów prawniczych i finansowych nad technologią i inżynierami, mamy taki efekt, że wszystko jest zbudowane (i zafakturowane) w 98% z jednym defektem- że nie wszystko tam działa. Te trendy niosą niestety przyszłe problemy.

Po pierwsze, musimy z ostrożnością patrzeć na wszystkie obecne harmonogramy i terminy wprowadzania bloków do eksploatacji. Trwające obecnie inwestycje odtworzeniowe w energetyce węglowej (Kozienice, Opole, Jaworzno, Turów) mają terminy 2018-2019, ale już teraz można powiedzieć, że nie wszystkie z nich zostaną dotrzymane. Niektóre na pewno i z chętnymi podejmę się o zakład, (co najmniej o butelkę szampana) o termin realizacji przynajmniej jednego obiektu. Należy więc ostrożnie patrzeć na bilanse mocy i nie liczyć, na to że nowe bloki szybko uzupełnią potencjalne braki. Raczej z dużym prawdopodobieństwem należy przyjąć, że powtórzymy to co było w Niemczech przy modernizacji ich węglówki i będziemy mieli znaczne opóźnienia, tym bardziej że są to bloki o bardzo wysokich parametrach i budowane są w nowych technologiach. Wyniki budów gazowo-parowych na pewno są przestrogą , w węglu będzie znacznie trudniej. Jednocześnie w Europie, długoterminowo energetyka zmienia się na model elektrowni „z pudełka”. Źródła odnawialne wygrywają nie tylko dlatego, że są dotowane, ale przede wszystkim dlatego, że lepiej pasują do obecnego modelu korporacyjnych dostaw (produkt – dostawa – marża – minimalizacja kosztów budowy i instalacji – duże gwarantowane wpływy z serwisu – krótki czas życia produktu – kompletna wymiana zamiast remontu). OZE tak naprawdę to rewolucja na miarę jaka była na rynku naszych domowych telewizorów (a teraz na rynku samochodowym). Kiedyś kupowało się produkt na wiele lat, a jak się psuło to wołało się fachowca z umiejętnościami naprawy. Teraz kupuje się na szybko i wymienia jak tylko wejdzie nowy model, a jak się psuje to wyrzuca i wymienia. Fachowcy jak dinozaury – mogą wymrzeć bo ich nikt nie potrzebuje – to jakiś rodzaj obecnych szewców – wiemy, że taki zawód istnieje, ale raczej teraz funkcjonuje tylko w przysłowiach, bo nikt na oczy szewca nie widział.

Witamy więc w nowym świecie wielkich inwestycji, które nie działają i szybkich budów z klocków, które mają to wszystko usprawnić. Tylko jakoś dziwnie mam wątpliwości i jakoś trochę mnie niepokoi informacja, że moc wszystkich mikroinstalacji OZE w Polsce osiągnęła już 22 MW… Czy aby na pewno będzie tak łatwo i prosto?