Świrski: USA i Chiny a ochrona klimatu – tylko pragmatyczne decyzje

3 kwietnia 2017, 07:31 Środowisko

Ostatnie decyzje prezydenta Donalda Trumpa świadczą, że polityka ochrony klimatu Obamy odchodzi w przeszłość. Być może będą opory w USA, ale ważniejszy dla losów Porozumienia paryskiego (COP21) jest fakt, że na miejsce USA liderem w globalnej polityce ochrony klimatu staną się Chiny. A może jednak nie, może tę rolę przejmie Unia Europejska? A może USA wynajdą inną drogę ratowania klimatu niż dekarbonizacja i dojdzie do rywalizacji USA – Chiny? O tych ważnych kwestiach mówi dla BiznesAlert.pl prof.dr.inż. Konrad Świrski.

Paryż w dniach szczytu klimatycznego, na którym doszło do porozumienia globalnego. Fot. Wikimedia Commons
Paryż w dniach szczytu klimatycznego, na którym doszło do porozumienia globalnego. Fot. Wikimedia Commons

Pomimo, że głos o ideologicznej roli światowego przywódcy w ochronie klimatu rozbrzmiał z Watykanu, rzeczywistość jest zupełnie przyziemna. Ideologicznie – Kardynał Peter Turkson z Ghany (w Watykanie odpowiedzialny za klimat) skrytykował niedawno amerykańskiego p,rezydenta Trumpa za odchodzenie od wcześniejszej polityki zmniejszania emisji CO2, a wskazał Chiny jako nową wschodzącą potęgę, która przejmuje pałeczkę światowego lidera ochrony klimatu. Nic bardziej błędnego. Obie potęgi postępują wyłącznie racjonalnie a motywy, jakimi się kierują, mają wyłącznie podłoże ekonomiczne. I mają  wyłącznie na względzie cele ograniczone do własnego kraju. Paradoksalnie, dziś ich polityka idzie w zupełnie innych kierunkach, ale nie miejmy złudzeń że którykolwiek z tych krajów ma bardziej dalekosiężne i ogólnoświatowe cele, inne  niż budowanie własnej potęgi.

Gwiazdy i Pasy – chłodny ekonomiczny rachunek

W Ameryce – w nowej strategii dominuje dążenie do uniezależnienia się od importu surowców energetycznych. USA mają być samowystarczalne, niezależne i potężne, co jest pewnym – występującym okresowo w historii tego kraju – krokiem w tył w kierunku lekkiej samoizolacji i zdystansowania się od konieczności ciągłych interwencji w najbardziej zapalnym kawałku świata, na Bliskim Wschodzie. Co było spowodowane zależnością energetyczną USA od bliskowschodnich dostaw ropy. To już odchodzi w przeszłość. Ameryka wysunęła się na czoło jako największy światowy producent ropy i gazu (dzięki rewolucji łupkowej) i właśnie osiąga niezależność energetyczną – zmieniając światowe kierunki dostaw, teraz USA będą eksporterem. Analogicznie podąży jej śladem kanadyjski sąsiad, w całej awanturze o wielką rurę przecinająca Amerykę ( ostateczne zielone światło na budowę rurociągu Keystone XL  właśnie dał Trump) chodzi o nowe, wieloletnie zasilenie rafinerii na południu USA z nowoeksploatowanych kanadyjskich źródeł ropy.  Ameryka nie będzie więc już potrzebowała importu ropy (zza mórz) i nie ugnie się przed żadną polityczną zależnością od surowców energetycznych. Teraz Trump także spłaca dług z wygranych wyborów od kluczowych, częściowo górniczych stanów USA (np. Pensylwanii) znosząc wcześniejsze ograniczenia dotyczące eksploatacji kopalń i odchodząc od polityki ograniczania emisji CO2. Poprzednio Obama rozpoczął wdrażania w USA czegoś w rodzaju soft wersji europejskiej polityki klimatycznej, deklarując powolny spadek emisji CO2 w kraju. Oczywiście zdecydowanie mniej agresywnie niż w Europie, po części automatycznie realizowany jako zamiana węgla na nowy gaz łupkowy w amerykańskiej energetyce. Obama również wzbudził inwestycje w energetykę odnawialną. Stosowano różne formy wsparcia i odmienne dla różnych stanów  poziomy udziału OZE w energy-mix (tu liderami są Iowa, South Dakota i Kansas, gdzie energia z wiatru to nawet 20-30 proc.). Teraz odchodzi to do lamusa bo Trump mocno ograniczył budżet EPA (agencji zajmującej się kontrolą zanieczyszczeń środowiska – m.in. w powietrzu a wiec mającej chrapkę na kontrole emisji CO2) oraz zniósł ograniczenia w eksploatacji elektrowni węglowych, a właściwie w sposobie wydobycia węgla. Symbolicznie te nowe przepisy Trump podpisał właśnie w siedzibie EPA w obecności górników. Trudno o bardziej jasny przekaz – USA będą prowadziły własną politykę klimatyczną, nie mają zamiaru wdrażać ograniczeń, które uderzają w amerykańską gospodarkę i  będą wspierać własne sektory energetyczne, nawet jeśli ktoś z zagranicy będzie to krytykował. To oczywiście jasny przekaz, który może mieć i dalszy ciąg: Trump zapewne nie podpisze finalnie porozumień paryskich, a na poerwszym miejscu stawiał będzie wyłącznie na samowystarczalność energetyczną Ameryki.

Trump chce też zrównoważyć miks energetyczny i wyhamować postępująca degradację węglowego segmentu sektora energetycznego. Ostatnio kurczył się on dramatycznie bo i polityka Obamy i tańszy gaz powodowały zamykanie elektrowni węglowych. Teraz będzie realizowany pewien rodzaj pomostowej polityki łagodnego przejścia w nowe formy generacji energii. A przy okazji, o ile będzie to ekonomicznie opłacalne, to i utrzymanie węgla tak długo, jak się da. Notabene, podobny problem będzie też musiał Trump rozwiązać z innej energetycznej strony, bo pojawi się wkrótce problem potencjalnego bankructwa Westinghouse (technologie jądrowe), którego strat nie może już udźwignąć obecny właściciel – japońska Toshiba.

To kolejny problem amerykańskiej układanki energetyczno-klimatycznej bo cywilne technologie jądrowe potrzebne są też jako miejsca pracy dla emerytowanych wojskowych z łodzi podwodnych i powiązane z technologiami militarnymi. Więc i tu też jakaś interwencja państwa na pewno będzie.

Czy to znaczy, że Ameryka całkowicie skreśla klimat i technologie OZE? Absolutnie nie – czeka tylko na moment, kiedy energia odnawialna będzie dla niej korzystna. Systematycznie rozwijać się będzie Tesla Motors i elektromobilnośc i domowe magazyny energii i nowe alternatywne formy zasilania indywidualnych domów w energię. Kalifornijskie informatyczne giganty dalej będą promowały eco i nowe energetyczne wynalazki. A w momencie kiedy będzie to wszystko opłacalne – Stany Zjednoczone natychmiast wrócą na drogę ratowania klimatu. Dziś dają oddech dla węgla i jak zwykle, przede wszystkim liczą pieniądze.

Chiński smok zamieni się w szkielet bez energii

Chiny dla odmiany są w zupełnie innym punkcie rozwoju i też muszą coś z własną energetyką zrobić.  Chiński smok jest na długoterminowej drodze ciągłego wzrostu, na której właściwie nie można już zatrzymać budowy nowych fabryk, wielkich inwestycji i instalowania kolejnych klimatyzatorów, pralek i lodówek w chińskich mieszkaniach. To wymusza ogromny apetyt na energię, a więc  praktycznie konieczność budowy nowych elektrowni. Wzrost mocy zainstalowanej w Chinach jest podobnie stromy, jak w czasach forsownej industrializacji Polski w latach 60-70 ubiegłego wieku. Najpierw apetyt na energię zaspokoił węgiel. Efektem ubocznym (wytworzonym nie tylko przez energetykę ale i przez chiński przemysł) były zanieczyszczenia i jakikolwiek brak kontroli emisji i odpadów. Nagle okazało się, że w Chinach da się tanio produkować, ale nie za bardzo da się żyć. Obrazki z Pekinu duszącego się w smogu z fabryk i elektrowni przypominają „najlepsze” czasy z lat 30-tych ubiegłego wieku w industrialnych rejonach Anglii czy USA. Dla Chin wprowadzenie alternatywnych i czystszych form produkcji energii jest bowiem nie fanaberią czy ideologiczną mrzonką, ale realną koniecznością ratowania życia obywateli.  Tak naprawdę ten proces rozpoczął się już kilka lat temu – najpierw Chiny wprowadziły nowe normy emisji zanieczyszczeń z energetyki węglowej ( w 2012 r. i ich zaostrzenie w 2015 r.) na miarę i na podobieństwo typowych dzisiejszych światowych standardów. Ale też muszą nadal zasilać energią swojego energożernego chińskiego smoka. Stąd też zwrot w kierunku poszukiwania czegoś innego w miksie energetycznym i budowanie teraz na potęgę energetyki odnawialnej (ale i jądrowej).   Imponujące wyniki inwestycji w OZE w ostatnim roku (ponad 60 GW nowej mocy zainstalowanej ostatnio w wietrze i słońcu) – wysuwają właśnie Chiny na czołówki ekologicznych artykułów lub do newsów promujących energetykę odnawialną. Tak – wzrost OZE w Chinach jest bardzo dynamiczny i na pewno pokazuje zwrot , ale nie ma w tym ani grama idealizmu tylko czysty pragmatyzm – trzeba bowiem inwestować w coś innego niż węgiel. Dopóki nie wybuduje się do końca energetyki jądrowej.

Na dziś Chiny w uproszczeniu mają około 170 GW mocy w OZE (nieprawdopodobna skala, jak porównać z całą polską energetyką wytwarzającą 40 GW), ponad 300 GW w wodzie i … około 1000 !!! (tysiąc) GW w węglu (też nieprawdopodobne w porównaniu z naszymi węglówkami).

Równolegle do stawiania na OZE idzie wielki program budowy chińskiej energetyki jądrowej (ponad 20 elektrowni w budowie). Plany przewidują uzyskanie ponad 500 GW w atomie. Chińczycy robią zawsze po swojemu, trochę po cichu, trochę tylko w swoim języku, ale na pewno bardzo długofalowo i według  koncepcji. Ich cel to światowe mocarstwo, które ma obfitość energii. Jeśli już nie z węgla, to koniecznie z czegoś innego. Kierunek przewiduje do 2030 r.miks 50 proc. węgla i pewnie po 15-20 proc. atomu i OZE.  A jeśli przy okazji da to Chinom potencjał wytwórczy i technologie w chińskich nowych fabrykach, to Pekin z chęcią zaleje świat urządzeniami „Made in China”.

Ideologia ochrony klimatu to parawan dla interesów?

Czy mamy więc spór przyszłościowy USA – Chiny o role światowego przywódcy? Na pewno tak, ale niekoniecznie, jeśli chodzi o ochronę klimatu. Zarówno USA i Chiny dziś budują własną potęgę – długofalowo wykorzystując różne technologie energetyczne. I tak naprawdę patrzą na własne krajowe interesy, na to jak  zbudować swoją siłę i potęgę.Tak tez należy patrzeć na wszystkie „klimatyczne” decyzje. Pomimo tysięcy słów, kolorowych ogłoszeń i pięknych zdjęć ratowanych zwierząt i bezkresnych zielonych lasów – światowa polityka wszystkich państw (włącznie z teoretycznie idealistyczną Europą) nie opiera się na idealizmie, ale na czystym pragnieniu zbudowania własnej siły. Na pewno ekonomicznej, ale również siły wpływów.

W tym niestety nie zmieniliśmy się od kilku stuleci i jakoś zadziwiająco przypominamy idealistyczne czasy przełomu XIX i XX wieku, kiedy hasła budowy nowych, równych i sprawiedliwych społeczeństw zaraz przekute zostały w produkcję zbrojeniową fabryk i wielkie konflikty zbrojne. Tak też najbardziej boję się klimatu – a właściwie podejścia polityków do klimatu. Bo może zanim zniszczymy klimat, to sami zniszczymy siebie w wewnętrznych walkach o wpływy i władzę, w których ochrona klimatu będzie tylko ładnym napisem na sztandarach.