Szulecka: Zalesianie, czyli ściąć, zasadzić – zarobić dwa razy

16 maja 2016, 14:30 Energetyka

KOMENTARZ

Polskie lasy. Fot. Lasy Państwowe
Polskie lasy. Fot. Lasy Państwowe

Dr Julia Szulecka*

Minister Szyszko jest leśnikiem, nic więc dziwnego, że stara się dużo mówić o lasach. Zaskakujące jest jednak to w jaki sposób ignoruje ewolucję globalnej i europejskiej polityki klimatycznej ostatnich dwudziestu lat. Pomysł włączenia lasów jako „zbiorników CO2” w kalkulacje emisji nie jest ani nowy ani polski. Po wielu latach negocjacji kluczowy dokument w tej sprawie został podpisany w 2013 roku na COP19 w Warszawie – chodzi o tzw. „Warsaw Framework for REDD-plus”. Polska nie będzie jednak na nim w istotny sposób korzystać, z kilku powodów.

Wbrew życzeniom Ministra i diagnozom jego partii, Polska jest krajem wysoko rozwiniętym. Jako członek elitarnego „klubu bogaczy”, OECD, oraz państwo, na którego ziemiach rewolucja przemysłowa zaczęła się w pierwszej połowie XIX wieku, mamy pewne moralne i polityczne zobowiązania. W skali świata mamy też zdecydowanie ponadprzeciętne środki, by przeciwdziałać zmianom klimatycznym – w porównaniu do krajów rozwijających się to jedynie kwestia priorytetów w naszej polityce wewnętrznej.

Zalesianie (aforestacja – czyli sadzenie lasów na terenach uprzednio niezalesionych; oraz reforestacja – czyli obsadzanie miejsc, gdzie poprzednio rósł las ale został wycięty lub zdegradowany) jest narzędziem nie tyle redukcji emisji co tworzenia „ujemnych” jednostek emisji – wyłapywania dwutlenku węgla z atmosfery i wiązania go w drzewach i glebie. To stosunkowo tania metoda walki ze zmianami klimatycznymi – o ile ma się dość ziemi, by ją stosować. Jest to jednak metoda wysoce problematyczna – z kilku powodów.

Po pierwsze – liczenie faktycznie „wyłapanych” ton CO2 jest bardzo trudne. Nawet jeśli da się oszacować ile średnio „wyłapuje” hektar obsadzonego jednym gatunkiem lasu (tak wygląda większość plantacji, które nazywamy w Polsce „lasami” – co ma negatywny wpływ na bioróżnorodność, ale to odrębny temat), bardzo trudno stwierdzić ile z tego „wyłapywania” miało miejsce dzięki danemu projektowi nasadzeń. A chodzi przecież o dodatkowo wyłapane emisje – tę część dwutlenku węgla, która pozostałaby w atmosferze, gdyby nie aktywne działanie państwa domagającego się za nowe hektary lasu gratyfikacji w postaci „kredytów”. Gdyby potraktować to poważnie, metodologia takich szacunków byłaby niezwykle kosztowna – dla każdej lokalizacji, typu gleby czy gatunku należałoby zakładać specjalne testowe działki i czekać wiele lat na wyniki. Pomysł Ministerstwa rozbija się więc o szczegóły metodologiczne, które czynią go albo niewykonalnym albo – idealnym polem do kreatywnej księgowości węglowej.

Jednocześnie, trzeba pamiętać, że wycinanie lasu – coś w czym Minister Szyszko celuje – uwalnia do atmosfery określoną ilość CO2. A wycinanie takiego lasu jak Puszcza Białowieska to uwalnianie znacznie większej ilości tego gazu niż w przypadku zwykłego lasu – w dodatku starsze lasy są o wiele lepszymi magazynami CO2 niż młodniki.

Po drugie – cała niemal dyskusja o lasach w globalnej polityce klimatycznej skupia się na redukowaniu emisji z degradacji i wylesiania lasów tropikalnych. Nasze malownicze brzeziny i szumiące jodły, czy dominujące w Puszczy świerki, sosny, olsze i dęby, są oczywiście piękne, ale to nie one, w ostatecznym rozrachunku, będą głównymi „magazynami CO2”, a gęste i naturalne lasy deszczowe regionów tropikalnych – o dziesięciokrotnie wyższym przyroście drewna. W Polsce po prostu nie opłaca się sadzić drzew dla wyłapywania dwutlenku węgla – hektar lasu w Afryce czy Azji Południowo-Wschodniej zrobi to o wiele lepiej, a ziemia jest tam tańsza. Politycznym problemem z mechanizmem REDD jest to, że państwa takie jak Brazylia czy Indonezja (a teraz także Polska) stosują go jako element szantażu państw lepiej rozwiniętych – zapłaćcie nam, to nie wytniemy naszych lasów.

Wreszcie, nie jest jasne jak „ujemne emisje” miałyby się odnaleźć w Europejskim systemie handlu emisjami ETS. Celem ETS jest ograniczanie emisji w kluczowych sektorach gospodarki, a więc – spowodowanie by nowe inwestycje w tych sektorach były możliwie niskoemisyjne. Polska propozycja zdaje się ignorować logikę tego systemu i jest próbą „zazielenienia” na siłę wizerunku kraju, który wg. słów ministra energetyki, „odrzuca dekarbonizację”.

Owszem, w pierwszej fazie ETS możliwe było wykorzystanie certyfikatów uzyskanych w innych sektorach – albo z pozaeuropejskich projektów Mechanizmu Czystego Rozwoju (CDM) albo z funkcjonujących w dawnym bloku wschodnim projektów Wspólnej Implementacji (JI), ale w obecnej i projektowanej formie systemu ich nie ma i nie będzie. Pomysł ministra Szyszki przypomina więc nieco wcześniejsze sugestie posła Piotra Naimskiego na temat rzekomo możliwego „opt-outu” Polski w polityce klimatycznej – próbę użycia funkcjonującego gdzieś indziej pojęcia dla przedstawienia własnego niezbyt realistycznego pomysłu jako czegoś wpisującego się w główny nurt europejskiej polityki. W obu przypadkach to nieprawda.

Trudno jednak odmówić ministrowi kreatywności, bo dzięki temu co proponuje, Lasy Państwowe zarabiałyby dwa razy, a Skarb Państwa potencjalnie nawet trzy razy na tym samym drzewie. Lasy produkujące biomasę energetyczną nie tylko zarabiają na sprzedanym drewnie (opałowym). Są też już niejako częścią systemu polityki klimatycznej bo dostarczają surowca dla „odnawialnej” (choć nie „zielonej”) energii – co jest w Polsce nagradzane przez krajowy system zielonych certyfikatów, z których wiele trafia do spółek energetycznych w części należących do państwa.

Minister Szyszko chciałby jednak mieć ciastko i zjeść ciastko, a więc liczyć lasy podwójnie – wycinać je na biomasę, a potem znów zalesiać i dostawać za to kolejną wypłatę. Taki pomysł – z przedstawionych powyżej przyczyn – raczej nie ma szans powodzenia, tym bardziej, że retoryka rządu wyraźnie wskazuje, ze nie jest to polski wkład w politykę klimatyczną a jedynie próba dodatkowego zarobienia na niej.

Minister zdaje się też stale ignorować fakt, że pod względem zalesienia Polska jest europejskim średniakiem. Gdyby pozostałe dwadzieścia siedem państw członkowskich także wzięło się za sadzenie drzew w ramach proponowanego systemu, ETS zostałby zalany „leśnymi” certyfikatami, ich wartość spadłaby natychmiast, tak jak wartość dzisiejszych pozwoleń emisyjnych. W efekcie nikt by na tym nie zarobił, a jedynym skutkiem byłaby kompletna klapa zreformowanego ETS-u. Chyba, że do tego właśnie polski rząd zmierza.

*Dr Julia Szulecka współpracuje z Centrum Badań nad Rozwojem i Środowiskiem (SUM) na Uniwersytecie w Oslo, zajmuje się międzynarodową polityką leśnictwa i ochroną środowiska. Obroniła doktorat z polityki leśnej na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie oraz z ekonomii lasów na Uniwersytecie w Padwie. Jej praca dotyczyła globalnej ekonomii politycznej plantacji lasów