Szulecki: Kiedyś straszono wiedźmami, dziś straszy się redukcjami emisji

6 listopada 2014, 12:00 Energetyka

Nic tak nie służy polskiej debacie publicznej, jak dobry kozioł ofiarny i straszak. Globalny klimat stał się z jakichś powodów wrogiem Polski. Wszystkiemu winne są zakorzenione w opinii publicznej mity i nieuzasadnione lęki. Poniższy komentarz to przegląd jedynie kilku najbardziej szkodliwych – pisze dr Kacper Szulecki w Kulturze Liberalnej. Odnosi się do krytyki walki z globalnym ociepleniem w Polsce i broni ambitnej polityki klimatycznej. – Jeśli poważnie traktować alarmistyczne doniesienia polskich mediów w ostatnich tygodniach, można pomyśleć, że dziś niegrzecznych polskich dzieci nie straszy się już wiedźmami, ale Unią, która przyjdzie i zredukuje nam emisję – twierdzi badacz.

– Część opinii publicznej w Polsce, a także – co ciekawe – elity polityczne Rosji, biorą ten wzrost temperatury nad wyraz dosłownie. „Teraz jest u nas zimno – będzie cieplej”. Pojawiają się wizje śródziemnomorskiego Bałtyku, winnic aż po Olsztyn, a u sąsiadów – ekspansji rolnictwa na Syberii. Tak naprawdę mówimy o wzroście średniej globalnej temperatury rocznej w stosunku do epoki przedindustrialnej. Co to znaczy dokładnie dla małego wycinka Ziemi, takiego jak Polska – nie da się jednoznacznie określić. Może prowadzić do wzrostu średniej temperatury rocznej o 5 stopni albo do spadku o 3. Najbardziej prawdopodobne są jednak anomalie klimatyczne, takie jak częstsze powodzie, trąby powietrzne, fale upałów w dużych miastach i inne gwałtowne zjawiska atmosferyczne. Cieplejszy Bałtyk prędzej zamieni się w martwą kałużę niż w Riwierę – ocenia autor komentarza.

Odnosi się także do krytykowanej przez część ekspertów strategii follow the leader przyjętej przez Unię Europejską w globalnych negocjacjach klimatycznych. Zakłada ona, że Unia pierwsza przyjmie zobowiązania w zakresie walki z globalnym ociepleniem, a za jej przykładem podążą inni gracze, jak Chiny czy USA, które do tej pory były sceptycznie nastawione.

– Czy siadanie do stołu z ambitnym planem jest właściwą strategią negocjacyjną, by przekonać pozostałych kluczowych graczy do podjęcia się wiążących zobowiązań w ramach oenzetowskiej konwencji? Można o tym dyskutować, ale trzeba wziąć pod uwagę dwie rzeczy. Świat oczekuje od Europy, że ta wykona pierwszy krok, bo historycznego kontekstu nie da się zignorować. Rozwój Starego Kontynentu – w tym Polski, bo w skali globu jesteśmy krajem wysoko rozwiniętym – odbywał się w dużej części kosztem reszty świata, kosztem środowiska i kosztem przyszłych pokoleń. To, że obecnie Unia Europejska emituje tylko niewielką część światowego dwutlenku węgla, nie zmniejsza jej historycznej odpowiedzialności za dziesięciolecia przemysłowego trucia. Poza tym do dziś to globalna Północ konsumuje produkty, których wykonanie wymaga ton dwutlenku węgla wyrzuconego w atmosferę na globalnym Południu – wskazuje Szulecki. – Nie tylko Europa robi coś na rzecz klimatu! Chiny czy USA nie zgodziły się dotychczas na wiążące zobowiązania w ramach konwencji ONZ, ale to wcale nie znaczy, że kraje te nie prowadzą ambitnej polityki klimatycznej. Państwo Środka od 2008 r. testuje w kilku prowincjach system handlu pozwoleniami na emisje, analogiczny do tego obowiązującego w Europie. Od 2016 r. ma on objąć cały kraj.

– Polityka klimatyczna prowadzić ma do dezindustrializacji, obniżenia konkurencyjności gospodarki. W polskiej debacie to nie wniosek – to pewnik, aksjomat od którego zaczyna się każdą rozmowę. Niestety, mało kto ma dość ochoty i uwagi, by przyjrzeć się danym. Z mitami dezindustrializacji rozprawiał się już rok temu Andrzej Ancygier. Wskazywał, że odpływ przemysłu z Europy nie jest niczym nowym i trudno za to zjawisko – trwające od dziesięcioleci – obwiniać politykę klimatyczną – uważa autor Kultury Liberalnej. – Bardzo wiele mówi się o zabójczym wpływie pakietu energetyczno-klimatycznego na przemysł energochłonny. Zapomina się przy tym, że to właśnie ten specyficzny podsektor (chodzi zwłaszcza o producentów stali, aluminium, cementu i plastików) był wyjęty spod klimatycznych regulacji i chroniony bardziej niż białowieskie żubry. Darmowe uprawnienia do emisji, zwolnienie z dopłat do zielonej energii – wszędzie przemysł energochłonny był w stanie wywalczyć ulgi. To, czy przemysł ten jest rzeczywiście „zglobalizowany” i czy wytwarzane przezeń produkty (tzw. materiały podstawowe) mogą być na masową skalę importowane – a zatem, czy rzeczywiście trzeba europejskich producentów trzymać pod ochroną – to kwestia, o którą ekonomiści spierają się od wielu lat.

– Nawet duży wzrost cen energii nie ma dużego wpływu na cenę produktu, zdecydowanie większy mają np. płace. W dodatku – o czym w Polsce nie mówi się prawie wcale – odnawialne źródła energii obniżają hurtowe ceny energii na rynku, a więc te, z których korzysta wielki przemysł. Zupełnie inną sprawą są ceny energii dla gospodarstw domowych. Wpływa na nie wiele czynników – np. opłaty dystrybucyjne czy taryfy operatora. Pomijamy tu fakt, że wyższe ceny energii skłaniają do oszczędzania, co może skutkować porzuceniem odziedziczonego po komunizmie przeświadczenia, że energia musi być tania i można ją do woli marnować – pisze.

– Jeśli poważnie traktować alarmistyczne doniesienia polskich mediów w ostatnich tygodniach, można pomyśleć, że dziś niegrzecznych polskich dzieci nie straszy się już wiedźmami, ale Unią, która przyjdzie i zredukuje nam emisję. Polityka klimatyczna to jednak nie wymysł ekoszaleńców ani nie spisek zachodnioeuropejskiego przemysłu energii odnawialnej. To racjonalna odpowiedź na rzeczywiste zagrożenie – kończy Szulecki.

Źródło: Kultura Liberalna