Baca-Pogorzelska: Ukraina nadal uzależniona od rosyjskiego węgla

19 listopada 2018, 14:00 Energetyka

Oparta na antracycie, czyli najbardziej energetycznym węglu kamiennym gospodarka naszych sąsiadów ma problem z tym paliwem. Po tym, jak straciła kontrolę nad częścią Donbasu – a tylko tam ma kopalnie tego surowca – musi go importować. A przestawianie antracytowych elektrowni na inne paliwo nie jest takie proste – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka ,,Dziennika Gazety Prawnej”

fot. pixabay.com

Jeszcze w 2013 r., czyli przed wojną, ukraińskie kopalnie produkowały 83,7 mln ton węgla kamiennego (w Polsce wtedy spadło ono już poniżej 80 mln ton), z czego większość stanowił antracyt. Rok później, gdy wybuchła wojna spadło ono do 65 mln ton, w 2015 r. do niespełna 40 mln ton, by 2017 r. zakończyć z wynikiem 34,9 mln ton. A w tym roku ukraińskiego węgla może być jeszcze mniej. Po pierwszym półroczu wydobycie było aż o 11 proc. mniejsze w porównaniu do pierwszego półrocza 2017 r. i wyniosło 16,4 mln ton. Niezależny Związek Zawodowy Górników Ukrainy pokazuje dane, że aż 60 proc. importowanego na Ukrainę węgla kamiennego (nie samego antracytu) pochodzi z Rosji, a jego wartość to ponad 7 mld zł rocznie.

Koniecznością więc wydaje się zmiana miksu energetycznego zwłaszcza, że np. udział odnawialnych źródeł energii na Ukrainie to tylko 2 proc.

– Strategia energetyczna Ukrainy mówi o osiągnięciu 11-proc. udziału zielonej energii w bilansie paliw pierwotnych do 2020 r., a w 2035 r. – 25 proc. Naszą ambicją jako przedsiębiorstwa jest posiadanie 1 GW w 2020 r. Oznacza to inwestycje na ponad 1 mld euro w farmy wiatrowe i słoneczne, z czego ok. 400 mln euro będzie pochodziło z naszych źródeł, a reszta od zagranicznych partnerów – mówił niedawno Anecie Wieczerzak-Krusińskiej w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Maksim Timczenko, prezes DTEK, energetycznego koncernu kontrolowanego przez Rinata Achmetowa. To przede wszystkim ta firma w ubiegłym roku została wywłaszczona z donbaskich kopalń antracytu i dziś część swoich elektrowni przestawia na inne rodzaje paliwa.

Timczenko powiedział jednak jeszcze jedną ważną rzecz – ża są obawy, iż antracyt z okupowanego Donbasu może trafiać z Rosji na Ukrainę, dlatego wszystkie dostawy są dokładnie kontrolowane m.in. pod względem chemicznym (donbaski antracyt jest zdecydowanie mocniej zasiarczony niż syberyjski – ma zwykle ponad 1 proc. siarki). Czyli inaczej mówiąc istnieje potencjalne ryzyko, że Ukraina kupuje swój antracyt (Donbas jest integralną częścią Ukrainy) od rosyjskiego okupanta.
Od ponad roku z Michałem Potockim opisujemy w DGP proceder handlu antracytem z okupowanych terenów Ukrainy. Rosjanie przewożą go z kopalń na swoje terytorium, tam wyposażają w rosyjskie papiery i tak trafia na międzynarodowe rynki, choć spora część zostaje w Rosji, jest także potrzebna m.in. w krymskich azotach na zajętym przez Rosję półwyspie.

W 2017 r. Ukraina sprowadziła 2,66 mln ton antracytu z Federacji Rosyjskiej, co stanowi 78,6 proc. całkowitego importu – wynika z danych państwowego przedsiębiorstwa „Derżzowniszinform” publikowanych przez serwis Finance.ua. Pozostała część tego surowca została sprowadzona z RPA. Co ciekawe Ukraina kupuje antracyt przez zagranicznych pośredników. Czy na pewno nie ma tam paliwa z Donbasu? Konia z rzędem, kto zdecyduje się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jednak Kijów ma tu bardzo ciężki orzech do zgryzienia. Zwłaszcza, że ostatnio pojawiły się również informacje o tym, że Rosjanie mieszają swój antracyt z donbaskim w trakcie transportu, co oznacza, że proceder przestanie być praktycznie możliwy do wykrycia. Warto jednak dodać, że samozwańcze Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa (nie mylić z Ługajską, co forsował niedawno portal wPolityce) nie jest objęty unijnymi sankcjami jak Krym, a opinie prawników dotyczące handlu z nim są podzielone. Bo DRŁ i ŁRL są jednak wpisane na listę sankcyjną UE.

Tak więc z importem antracytu przez Kijów jest trochę jak z tym niekupowaniem gazu z Rosji. No bo z Rosji Ukraina od dawna go nie kupuje. Całość importu pochodzi z rewersu, czyli kontraktów z zachodnimi sąsiadami. Zwiększa to bezpieczeństwo dostaw, ale nie sprawia jednak, że Gazprom przestaje zarabiać, skoro partnerzy do spraw rewersu i tak kupują surowiec w Rosji.