Woźniak: Czas na równość na rynku gazu w Polsce (ROZMOWA)

6 listopada 2017, 07:31 Energetyka

Spór o liberalizację rynku gazu w Polsce trwa. PGNiG przedstawia argumenty za nowelizacją ustawy o zapasach gazu, którą krytykują jego konkurenci.

Maciej Woźniak / fot. PGNiG

BiznesAlert.pl: Na jakim etapie jest liberalizacja rynku gazu w Polsce?

Maciej Woźniak, wiceprezes PGNiG: Z pewnością nie możemy mówić o spowolnieniu. Liberalizacja postępuje. Jeśli porównamy polski rynek  ze standardami na Zachodzie, to jesteśmy już bardzo blisko, tzn.: mamy deregulację cen i zniesienie taryf dla przemysłu, wdrożone regulacje o rozdziale właścicielskim, Towarową Giełdę Energii oraz obligo giełdowe, a także połączenia infrastrukturalne z rynkiem zachodnim. To są atrybuty liberalnego rynku, które w Polsce już działają.

Na giełdzie PGNiG głównie sam sobie sprzedaje przez PGNiG OD…

To gruba przesada. Z naszych szacunków wynika, że w 2016 r. prawie 30 % gazu sprzedanego przez nas na giełdzie trafiło do podmiotów niezwiązanych z PGNiG.  Aktywność na TGE naszej spółki PGNiG Obrót Detaliczny wymusiły przepisy o obligo i pojemność rynku gazowego w Polsce. Do dzisiaj toczymy spór prawny z Prezesem URE o poziom realizacji obligo przez nas w latach 2013-14
i ewentualne kary z tego tytułu. Rynek był za płytki, aby znaleźli się nabywcy na cały wolumen gazu, jaki mieliśmy obowiązek sprzedać na TGE.

Gaz, jakim PGNiG dysponuje – włączając w to gaz wydobywany w Polsce – musi w 55% zostać sprzedany na giełdzie. Podkreślam – choć to truizm – obligo nie polega na tym, że PGNIG może zaoferować na TGE gaz po dowolnej cenie i najwyżej go nie sprzedać. Przepisy są tak skonstruowane, że musimy ten gaz na giełdzie sprzedać, a zatem zaoferować po konkurencyjnej cenie.

Przed nowelizacją ustawy o magazynach gazu mieliśmy wzrost handlu przez dostawców innych niż PGNiG. Teraz ten udział spada. Czy to dobrze dla liberalizacji?

Niektórzy uczestnicy rynku uzupełniają zakupami na giełdzie wolumeny importowanego gazu, inni kupują gaz tylko na TGE. Różne są modele biznesowe. Uprawnionych do handlu gazem w Polsce jest około 200 podmiotów. Koncesję na import gazu z zagranicy ma 50 firm. Te liczby w niewielkim stopniu się zmieniają. To, czy ktoś sprzedaje mniej lub więcej gazu na rynku, wynika z warunków, jakie oferuje klientom. A punktem odniesienia jest cena giełdowa. Cenę tę kreują zaś kupujący gaz. Bo oni mają alternatywę: mogą kupić gaz na giełdzie, sprowadzić go z giełdy zagranicznej albo nabyć bezpośrednio u producenta. I koło się zamyka. Mechanizmy giełdowe gwarantują, że cena giełdowa to cena rynkowa.

Czy ustawa o magazynowaniu zahamuje liberalizację?

Ustawa mówi tylko tyle, że jeżeli importujesz gaz do Polski, to musisz zgromadzić zapasy w wielkości proporcjonalnej do importu. Po to, by solidarnie tworzyć zasób zapasów, które mogą być wykorzystane w sytuacji kryzysowej dla zachowania ciągłości dostaw do odbiorców. Po zmianie ustawy ta regulacja dotyczy wszystkich importerów, a nie tylko PGNiG – doszło więc do wyrównania warunków.

Sam cel tworzenia zapasów jest jasny: Polska doświadczyła szeregu kryzysów w dostawach gazu z importu. Ostatnio przy okazji przepuszczenia przez gazociąg jamalski zawodnionego gazu, co zresztą spowodowało w konsekwencji, że zablokowany został również odbiór gazu z kierunku niemieckiego. Póki wiążą Polskę zobowiązania do odbioru gazu z Rosji, póty zachodzi ryzyko kolejnych przerw w dostawach. I musimy umieć reagować na takie sytuacje, a najlepiej służą temu zapasy w magazynach.

Aby spełnić ustawowy obowiązek utrzymania zapasów, można zmagazynować gaz w Polsce lub za granicą, albo wykupić usługę biletową. Usługa biletowa polega na tym, że użyczamy zainteresowanym importerom gazu część należącego do nas gazu zgromadzonego już w magazynie oraz zapewniamy im pełną obsługę, przejmując na siebie wszelkie czynności organizacyjne i logistyczne dotyczące zapasów gazu. Każdy może taką usługę zaoferować – wystarczy mieć gaz i wynająć trochę pojemności w magazynie. Wydaje mi się jednak, że na razie tylko PGNiG zaproponowało taką usługę rynkowi.

Dlaczego?

Trzeba mieć trochę doświadczenia (śmiech). Ale myślę, że sukces naszej usługi biletowej – 11 umów biletowych na magazynowanie zapasów odpowiadających 400 mln m3 importu rocznie– spowoduje, że w przyszłym roku pojawią się kolejni jej oferenci.

Czy to oznacza, że importerzy są skazani na Was?

Gas Storage Poland co prawda należy do naszej grupy kapitałowej, ale jej działalność jest ściśle regulowana przez przepisy prawa.  Spółka jest restrykcyjnie nadzorowana przez Prezesa URE co do rozdziału prawnego. Podobnie jest w przypadku Polskiej Spółki Gazownictwa, która zarządza gazociągami dystrybucyjnymi. Obie firmy mają status operatora udzielony przez Prezesa URE. To oznacza, że każdy uczestnik rynku ma gwarancję, że zostanie potraktowany na równi z innymi – operatorzy są „ślepi” na to, kto przychodzi do nich po usługę. PGNiG nie ma tu żadnego przywileju. Z operatorami łączy nas właściwie dywidenda.

Czyli zarabiacie na magazynowaniu?

Tak, zarabiamy jako Grupa na udostępnianiu majątku, który był przez lata budowany za pieniądze Grupy. Ale nie mamy uprzywilejowanej pozycji, jeśli chodzi o dostęp do technicznych mocy w tym majątku. Zgłaszamy się po usługę dystrybucji czy magazynowania gazu w takim samym trybie jak inni. W obiegu medialnym zauważyłem zarzuty, że teraz będziemy na naszej konkurencji wymuszać cenę magazynowania gazu. Choćbyśmy chcieli (śmiech), nie mamy takiej możliwości. Ceny usług magazynowania i dystrybucji gazu ustala Prezes URE.

No i proszę pamiętać, że kolejne podmioty szykują się do budowania magazynów gazu w Polsce. Wolny rynek!

Czy dobrą alternatywą byłoby scedowanie odpowiedzialności za zapasy na państwo?

Jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, że rząd sam utrzymuje zapasy gazu w magazynach, pobierając od importerów gazu opłaty z tego tytułu. Model podobny jak na rynku ropy i paliw.

W obiegu są takie pomysły jak agencja magazynowa.

Właśnie. Taką rolę pełni na rynku paliw Agencja Rezerw Materiałowych.

Tylko czy to coś zmienia w kontekście dzisiejszej sytuacji? Nadal każdy uczestnik rynku będzie musiał ponieść porównywalne koszty utworzenia zapasów gazu. Istotą narzekań na znowelizowaną ustawę magazynową jest to, o czym nikt z narzekających głośno nie wspomina. Chodzi o konieczność solidarnego poniesienia kosztów utrzymania kryzysowych zapasów gazu. Wszystkim się wydawało, że już zawsze zapasy gazu będzie utrzymywał tylko PGNiG. I że już zawsze konkurenci PGNIG będą mieli przewagę z tego tytułu w zakresie kosztów, których nie muszą ponosić.

Obowiązek magazynowania obecnie dotyczy wszystkich importerów gazu. Ponieważ importują surowiec do Polski, to powinni wziąć solidarną odpowiedzialność za to, że w razie problemów z importem ich klienci dostaną gaz z zapasów. Do niedawna, w razie jakiegokolwiek kryzysu, ustabilizowanie sytuacji na rynku można było wykonać jedynie zapasami, które należały do PGNiG. Czyli inni uczestnicy rynku korzystaliby z zapasów PGNiG „na gapę”.

W dodatku, przez ostatnie lata udział PGNiG w imporcie gazu malał na rzecz innych importerów. Nie miało to jednak odzwierciedlenia w ilości zapasów – bo te spadały wraz ze zmniejszającym się importem PGNiG. Nikt ich nie odtwarzał, bo wszyscy inni importerzy byli zwolnieni z tego obowiązku na mocy ustawy. Efektywnie więc system zapasów był w coraz gorszej kondycji.

Czy mając swobodny dostęp do rynków sąsiednich jesteśmy bezpieczni?

Przypominam sytuację z czerwca tego roku, kiedy gazociągiem jamalskim z Rosji popłynął zawodniony gaz. W konsekwencji rewersowy import gazu tym gazociągiem z Niemiec również był niemożliwy. Swoją drogą, w tych dniach na giełdzie wszyscy uczestnicy zarobili trochę więcej niż zwykle. PGNiG też. Ale tylko PGNIG poniósł dodatkowe koszty, bo jako jedyny wytłoczył swoje zapasy z magazynów. Bez naszych zapasów rynek by stanął.

Czyli interkonektory nie są pewne?

Tak. Mamy doświadczenie z magazynem Katharina w Niemczech, który zgodnie z niemieckim kodeksem sieci miał mieć priorytet w razie kryzysu dostaw wobec tłoczenia gazu rewersem do Polski. Rynek niemiecki miał się w takiej sytuacji przede wszystkim zamknąć i chronić własnych odbiorców. Dopiero nowe rozporządzenie unijne o bezpieczeństwie dostaw może trochę to zmienić, choć… poczekajmy i zobaczmy, jak zostanie wdrożone np. przez niemieckiego regulatora. Po sprawie OPAL mam pewne obawy…

Nie jesteśmy w stanie opierać bezpieczeństwa dostaw z importu na dwóch połączeniach z rynkiem niemieckim i niewielkim połączeniu z rynkiem czeskim, bo oba rynki są coraz bardziej uzależnione od gazu rosyjskiego. Naszą sytuację poprawia terminal LNG w Świnoujściu, ale to ciągle za mało. Dlatego potrzebujemy bezpośredniego połączenia z alternatywnym geograficznie źródłem pochodzenia gazu, czyli ze złożami gazu na Norweskim Szelfie Kontynentalnym.

Czy rezerwując 100 procent przepustowości gazoportu, PGNiG blokuje go dla konkurencji?

To pytanie do innych graczy naszego rynku, dlaczego przez rok funkcjonowania gazoportu nie zgłosili się po moce, które były wolne. Terminal w Świnoujściu zaczął działać w czerwcu 2016 roku, a my wykupiliśmy dodatkową przepustowość niecały miesiąc temu. Nie wykupiliśmy tych mocy po to, aby zamknąć terminal, ale ze względu na aneks do kontraktu z Qatargasem. Od stycznia 2018 roku przypływać będą do Polski co miesiąc dwa statki z LNG z Kataru, a nie jeden jak obecnie. Do tego będziemy sprowadzać kolejne dostawy spotowe. Być może zawrzemy także kontrakty średnioterminowe. Z dotychczasowymi rezerwacjami przepustowości zrobiło się nam w terminalu po prostu ciasno.

Umowa opiewa na 20 lat. Czy do czasu rozbudowy terminalu LNG będziecie zatem jedynym użytkownikiem?

Raczej nie.  Reguluje to instrukcja ruchu i eksploatacji terminalu. Możliwe, że nie wykorzystamy całej zamówionej i opłaconej mocy regazyfikacji. Wtedy takimi mocami zgodnie z instrukcją dysponuje ponownie operator terminalu.

EFET uważa, że nasza regulacja magazynowa jest niezgodna z zasadami rynkowymi.

Szanuję opinię EFET – ale wydaje mi się, że nie bierze ona pod uwagę, że zmiany legislacyjne w Polsce prowadzą do wyrównania warunków konkurencji na rynku. Poprzednie przepisy miały sens wtedy, kiedy na rynku był jeden importer, nie było interkonektorów, nie istniała giełda gazu, ceny gazu na każdym poziomie były regulowane itd. Ale rynek się zliberalizował: 200 podmiotów ma koncesję na sprzedaż gazu, jest giełda i obligo giełdowe nałożone na największego uczestnika rynku, zniesiono taryfy, powstały interkonektory z równym dostępem do ich mocy, a kompetencyjnie rynek został przeorany przepisami o rozdziale właścicielskim przesyłu i handlu gazem i o powołaniu operatorów magazynowania i dystrybucji gazu. To zupełnie inna rzeczywistość niż w 2007 r. – i tylko ryzyko przerw w dostawach z importu pozostało takie samo. Czas więc na wyrównanie warunków konkurowania. Ta ustawa nie uprzywilejowuje PGNiG, ale zdejmuje przywileje z jego konkurentów. Będzie im mniej komfortowo niż do tej pory, będą się musieli bardziej postarać, by uzyskać swoją marżę, ale na pewno nie będą działali w gorszym otoczeniu regulacyjnym niż my.

Krytykują Was udziałowcy Nord Stream 2 jak Shell i – być może w przyszłości – Fortum. Czy chcą zarezerwować rynek pod nowy gaz z Rosji?

Nie chciałbym snuć tego rodzaju teorii – przyszłość pokaże, czy chodziło o plasowanie gazu z Nord Stream w Polsce, czy tylko o utrzymanie uprzywilejowanego status quo.

Uważam, że w ostatnich latach PGNiG został wystarczająco podporządkowany zasadom liberalizacji, aby teraz móc wreszcie konkurować na równych zasadach z innymi. Liberalizacja była dla nas bolesna – przecież straciliśmy część rynku na rzecz konkurencji – ale konieczna. A teraz chcemy walczyć o klienta na równych zasad zliberalizowanego rynku.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Graczyk: Polski rynek gazu potrzebuje większej konkurencji (ROZMOWA)