Bojanowicz: Węgiel, separatyści i polska polityka antysmogowa

19 października 2017, 07:30 Energetyka

Ukraiński rząd intensywnie zabiega o polityczne i finansowe wsparcie dla swoich planów dotyczących dalszego rozwoju sektora energetycznego. Jednym z elementów tej strategii jest niedawna wizyta ukraińskiego ministra energetyki i przemysłu węglowego Ihora Nasałyka. Duży wpływ na jej przebieg miało opublikowanie przez „DGP” 4 października artykułu opisującego proceder nielegalnego obrotu w Polsce węglem wydobywanym na terenie Ługańskiej Republiki Ludowej, obecnie całkowicie zależnej od Rosji – pisze Roma Bojanowicz.

fot. pixabay.com

Tekst „DGP” pokazuje mechanizm, dzięki któremu do Polski trafia antracyt ze wschodniej Ukrainy, zajętej przez prorosyjskich separatystów. Węgiel wydobywany jest w zakładach górniczych przejętych przez Ołeksandra Melynczuka – byłego wiceministra energetyki i przemysłu węglowego ŁRL – bądź odkupowany od osób zarządzających w małych nielegalnych kopalniach i biedaszybach zwanych kopankami. Autorzy tekstu, powołując się na doniesienia ukraińskich mediów podają, że koszt zakupu 1 tony surowca pochodzącego z nieoficjalnych źródeł wynosi 22 USD. Cena 1 tony rosyjskiego węgla na polskiej granicy to już 140 USD. Nim ukraiński antracyt trafi na nasz rynek najpierw wywożą go przez niekontrolowaną przez ukraińską stronę granicę do Rosji. Tam ługańskie czarne złoto otrzymuje nowe certyfikaty pochodzenia i może zostać legalnie wyeksportowane, między innymi do Polski.

Najważniejsze jest zdrowie i wydobycie węgla

Energetyka naszego kraju oparta jest na węglu: kamiennym i brunatnym. Niestety z roku na rok polskie górnictwo ma coraz większe problemy z zaspokojeniem wewnętrznego zapotrzebowania na ten surowiec. Na początku października w podlaskich składach węglowych można było zakupić pochodzący z Rosji węgiel praktycznie od ręki. Jego cena zaczynała się już od kwoty 600-620 złotych za tonę. Opał bardziej kaloryczny, w rozmiarze „orzech” w zależności od kaloryczności kosztował 710-790 złotych za tonę. Natomiast polskiego węgla nie było, a sprzedawcy nie byli w stanie określić kiedy nastąpi nowa dostawa, ani jaka będzie stawka za 1 tonę. Ostatnie transze od polskich producentów rozeszły się bardzo szybko wśród klientów, którzy wcześniej zamówili krajowy węgiel. Wówczas stawki wynosiły 1000-1200 złotych za tonę. Jeśli więc nawet urobek z polskich kopalni pojawia się na rynku, trzeba się liczyć z jego wysoką ceną dla odbiorów indywidualnych.

Obecność rosyjskiego węgla przy permanentnym braku polskiego surowca tuż przed rozpoczęciem sezonu grzewczego nikogo nie powinna dziwić. Wolny rynek nie lubi próżni. Decyzja o podłożu ekologicznym, ograniczająca sprzedaż węgla najtańszego, o najgorszej jakości, pozostawiła niszę. Niszę wypełnioną na ścianie wschodniej importem z Rosji. Jednak mimo atrakcyjnej taryfy na węgiel z Federacji Rosyjskiej wielu nabywców ma zastrzeżenia co do jego jakości. Wynika to z faktu, że na nasz rynek trafia głównie tzw. niesort – węgiel składający się z 30-40% miału, który kupują odbiorcy indywidualni oraz z surowca średniego i grubego, o wyższej wartości energetycznej, ale przeznaczonego dla elektrociepłowni i na rynek usług komunalnych.

Jest popyt, jest podaż

Przez pierwsze cztery miesiące 2017 roku do Polski sprowadzono 1,8 mln ton rosyjskiego węgla. Zakładając podobną skalę importu przez kolejne miesiące można przyjąć, że od początku roku do września wwieziono do naszego kraju ponad 3 mln ton tego surowca. Z tego ponad 1 mln ton to najprawdopodobniej miał węglowy, którego spalanie przez odbiorców indywidualnych odpowiada za powstawanie smogu w polskich miastach w sezonie zimowym.

Na początku 2017 roku polski rząd ogłosił czternastopunktowy plan działań zakładający między innymi „pilne” ogłoszenie rozporządzenia określającego normy jakościowe dla paliw stałych, czyli węgla. Powyższy plan bardzo szybko storpedowało Ministerstwo Energii, które ignorując intencję twórcy powyższych przepisów w swoim projekcie rozporządzenia założyło bardzo niskie wymagania co do jakości węgla sprowadzanego na polski rynek.

Wkrótce samorządy województw Małopolskiego i Śląskiego wprowadziły w życie uchwały antysmogowe, których skutkiem jest wycofanie ze sprzedaży w obrocie krajowym mułów węglowych przez Polską Grupę Górniczą. Lukę po tanim polskim węglu wypełnia więc obecnie tańszy import z Rosji, w którym trudno raczej doszukiwać się antracytu z okolic Ługańska. Wysokoenergetyczne odmiany węgla, w tym antracyt, używane są w Polsce tylko w hutnictwie do wytopu wysokogatunkowej stali. Częściej jednak używa się do tego celu węgla ortokoksowego lub metakoksowego,  produkowane z polskiego węgla kamiennego, którego mamy pod dostatkiem w krajowych kopalniach.

Etyka kontra pieniądze

W całym 2016 roku polskie kopalnie wyprodukowały 70, 4 mln ton i dodatkowo sprzedały kolejne 2, 7 mln ton węgla. Jak podaje ukraiński portal Liga.net w pierwszych trzech kwartałach 2017 roku do naszego kraju sprowadzono 93 tys. ton ługańskiego antracytu. W wywiadzie dla DGP z dania 09 października minister energetyki Krzysztof Tchórzewski, określił tę ilość paliwa jako wręcz nieistotną w skali globalnego zapotrzebowania polskiej gospodarki na węgiel. Zgodził się natomiast, że moralny aspekt tej sprawy jest bardzo naganny, gdyż większość pieniędzy ze sprzedaży ługańskiego surowca trafiają do rąk separatystów. Przy tej okazji wskazał, że wykluczenie importu nielegalnie wywiezionego z Ukrainy ługańskiego węgla jest praktycznie niemożliwe, gdyż wszystko rozbija się o „(…) papiery jakie dorabiają tu Rosjanie”.

Bardzo rzetelne śledztwo dziennikarskie jakie przeprowadzili Karolina Baca-Pogorzelska i Michał Potocki jasno pokazuje jak szybki i łatwy sposób na zarabianie pieniędzy znaleźli separatyści z Ługańska i Doniecka. Powoływane są firmy takie jak Doncoaltrade. W Polsce istnieją one tylko na papierze. Ktoś co miesiąc płaci za nie rachunki. Ktoś raz w roku składa stosowne dokumenty do KRS-u. Z drugiej zaś strony ukraiński antracyt dostaje w Rosji odpowiednie dokumenty pochodzenia, których prawdziwości na dobrą sprawę nikt nie jest w stanie zweryfikować. A osoby odpowiedzialne za za cały proceder bez większych problemów pomnażają swoje majątki. Tym bardziej, że zakaz importu towarów do UE dotyczy tylko Krymu i Sewastopola.

Całkiem odrębną kwestią jest to, jak opisana przez DGP historia wpłynie na relacje polsko-ukraińskie. Trudno mi ocenić czy zbieżność dat przyjazdu ukraińskiego ministra energetyki Ihora Nasałyka z publikacją pierwszego artykułu o imporcie ługańskiego węgla do Polski była zamierzona, czy też przypadkowa. Treść artykułu bije zarówno w polskiego ministra energetyki jak i jego ukraińskiego odpowiednika. Mogło to poważnie utrudnić bilateralne rozmowy. Zwłaszcza, że wolumen polskich dostaw jest niewielki, ale trudny do zaakceptowania ze względów etycznych.

Tymczasem Ukraina jest zdeterminowana wejść w bliższe relacje energetyczno-gospodarcze z Unią Europejską. Polska aktywnie wspiera prozachodnioeuropejskie dążenia Kijowa, ryzykując w ten sposób ataki ze strony Rosji. Cała sprawa z dostawami ługańskiego węgla może negatywnie wpłynąć na wizerunek naszego kraju, przedstawianego jako państwo wspierające ukraińskich separatystów.

Rosja bezwzględnie rozgrywa piony i figury na geopolitycznej szachownicy. Czy Polska jest pionem, czy figurą ciężko jest ocenić. Wypłynięcie informacji dotyczących importu ługańskiego antracytu w dniu wizyty Ministra Energetyki Ukrainy było pewną dyplomatyczną niezręcznością. Niemniej jednak artykuły pokazujące nie do końca etyczne, czy wręcz nielegalne działania różnych firm mogą pomóc klientom w Polsce i Unii Europejskiej dokonywać bardziej świadomych zakupów. Zwłaszcza w tak delikatnej sferze jak energetyka. Tylko w ten sposób można przeciwstawić się próbom ekonomicznego zdominowania Europy przez Federację Rosyjską.