Kędzierska: Jak może skończyć się kryzys w Wenezueli?

28 stycznia 2019, 07:30 Bezpieczeństwo

Wenezuela ma w tym momencie dwóch prezydentów i dwa rządy, jednak to Juan Guaidó jest wspierany przez zdecydowaną większość społeczeństwa, niemal wszystkie państwa Ameryki Łacińskiej i wiele krajów demokratycznych. Do przejęcia władzy brakuje mu tylko stanowczego poparcia ze strony armii – pisze Joanna Kędzierska, współpracownik BiznesAlert.pl.

Flaga Wenezueli. Źródło: Flickr
Flaga Wenezueli. Źródło: Flickr

W sobotę m.in. na wyraźną prośbę Stanów Zjednoczonych udało się zwołać specjalnie posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ, aby rozmawiać na temat sytuacji w Wenezueli. Amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo na początku swojego przemówienia powiedział, że takie spotkanie już dawno powinno się było odbyć i wyraził się jasno, że całkowitą odpowiedzialność za kryzys ponosi Nicolas Maduro i jego reżim. Przytoczył przykłady dramatycznych losów zwykłych Wenezuelczyków, których dotknęła osobista tragedia, spowodowana totalną zapaścią gospodarczą kraju, wspominając chociażby 37-letniego robotnika budowlanego, płaczącego nad trumną swojego dziecka, zmarłego z powodu niedożywienia.

Pompeo uznał, że Wenezuela jest państwem mafijnym, a Juan Guaidó demokratycznie wybranym prezydentem, zgodnie z konstytucją i wolą społeczeństwa. Oskarżył również Kubę o wspieranie reżimu Maduro, która jest w jego ocenie współodpowiedzialna za tragedię Wenezuelczyków. Wezwał do tego, by społeczność międzynarodowa uznała rząd Guaidó, bez uprawiania politycznych gierek, bo jak dodał „czas zakończyć ten koszmar”.

Tradycyjnie już Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie udało się przyjąć wspólnej deklaracji w sprawie Wenezueli, bo zablokowały ją Rosja i Chiny, które uważają, że Stany Zjednoczone wyreżyserowały w Caracas zamach stanu.

Kolejny raz widać, że piewcy końca dwubiegunowego świata przedwcześnie go ogłosili, a zimnowojenny podział chociaż nieco się zmienił jest ciągle żywy.

Dlaczego Stanom Zjednoczonym zależy na Wenezueli? 

Kryzys w Wenezueli trwa już od kilku lat, jednak dopiero 23 stycznia doszło do prawdziwego przesilenia, kiedy podczas masowych protestów lider opozycji Juan Guaidó ogłosił się prezydentem, a amerykańska administracja niemal od razu uznała tę decyzję za ważną. Do tego momentu Stany Zjednoczone wprowadziły sankcje wobec urzędników reżimu Maduro i wielokrotnie publicznie krytykowały jego działania. Chociaż prezydent Donald Trump nigdy nie ukrywał swojej niechęci do Ameryki Łacińskiej, a także braku zainteresowania regionem, tym razem zdecydował się na ostrą konfrontację. Przyczyny takiego postępowania wynikają zarówno z celów, które Trump chce osiągnąć w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej.

Coraz wyraźniej widać, że prawdziwym spiritus movens amerykańskich działań wymierzonych w reżim Maduro jest republikański senator, kubańskiego pochodzenia Marco Rubio, który był jednym z kandydatów Republikanów w ostatnich prawyborach. To on wraz z Johnem Boltonem, doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, silnie lobbują u Donalda Trumpa, by ten przyjął ostrą postawę wobec Nicolasa Maduro. Rubio, senator z Florydy, mimo że przegrał w swoim stanie cieszy się sporą popularnością wśród zamieszkujących go Latynosów pochodzenia kubańskiego i wenezuelskiego, będących tradycyjnie wyborcami republikańskimi. Aż 23 procent populacji stanu stanowi właśnie ludność pochodzenia latynoskiego. Floryda należy też do tzw. swing states, czyli stanów „wahających się”, które mają kluczowe znaczenie w każdych wyborach prezydenckich, ponieważ ani Republikanie, ani Demokraci nie mają w nich ugruntowanej pozycji. Stąd też Donald Trump liczy się z głosem Marco Rubio, ponieważ jego poparcie może zjednać mu latynoskich wyborców.

Donald Trump obawia się również napływu wenezuelskich emigrantów do Stanów Zjednoczonych. Chociaż werbalnie udziela im wsparcia, to jednak jego administracja nie przyznaje stałego pobytu tym uciekającym z kraju, głównie na Florydę. Mimo to według niezależnego instytutu badawczego Migration Policy Institute, tylko między 2016, a 2017 rokiem do Stanów Zjednoczonych uciekło aż 61000 Wenezuelczyków, a więc poziom imigracji z tego kraju wzrósł w tych latach aż o 21 procent, w stosunku do roku ubiegłego. Wenezuelczycy byli także najliczniejszą grupą narodową, która w tym okresie wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Do dziś z Wenezueli uciekło około 3,5 miliona osób, a według szacunków ONZ do końca 2019 roku liczba ta może osiągnąć 5 miliona. Jest to więc największy światowy kryzys migracyjny po syryjskim. W wyniku wojny domowej Syrię opuściło ponad 6 milionów osób.

Oczywiście na stanowczość Trumpa wobec reżimu Maduro wpłynęły także jego ambicje globalne i zagrożenie ze strony sojuszników Wenezueli, którzy wykorzystują reżim w Caracas do osiągnięcia własnych celów politycznych. Wenezuela, tak jak Kuba, Nikaragua i Boliwia są krajami należącymi do rosyjskiej i chińskiej strefy wpływów w Ameryce Łacińskiej. W ostatnich dniach prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin zdecydował się wysłać Madurze 400 najemników, którzy mają go chronić, w razie, gdyby wojsko okazało się nielojalne. Rosjanie dostali również w grudniu 2018 roku zgodę Nicolasa Maduro na budowę wojskowej bazy lotniczej na wyspie La Orchilla, położonej na Morzu Karaibskim. Dzięki niej Rosjanie będą mieli swój kolejny przyczółek na Karaibach, na wypadek konfrontacji, zagrażający poważnie interesom Stanów Zjednoczonych. Oczywiście rząd Maduro niejednokrotnie wyrażał też swoje poparcie wobec wrogiego Waszyngtonowi Iranu i wspieranego przez niego ugrupowania terrorystycznego Hezbollach, którym w razie potrzeby deklarował udzielenie wszelkiej pomocy na terenie Wenezueli.

Rosja i Chiny przez lata chętnie również kredytowały reżim w Caracas, udzielając mu miliardów dolarów pożyczek, które Maduro miał spłacać w ropie naftowej. Pieniądze z Moskwy i Pekinu były istotnym zastrzykiem, pomagającym mu finansować swój reżim.

Stany Zjednoczone nie mają obecnie najlepszych stosunków ani z Chinami, ani z Rosją. Z tym pierwszym krajem toczą wojnę handlową, a na drugi Waszyngton zdecydował się nałożyć szereg sankcji. Sam Maduro, zresztą tak samo jak jego poprzednik Hugo Chavez postrzega Stany Zjednoczone jako kraj imperialistyczny i przyjaźni się ze wszystkimi państwami, krytykowanymi przez Biały Dom za łamanie praw człowieka i zasad demokratycznych.

Kolejną przyczyną dla której Donald Trump ma powody, żeby na poważnie zająć się rozwiązaniem konfliktu w Wenezueli jest fakt, że zarówno kryzys migracyjny jak i działania reżimu Maduro destabilizują sytuację w sąsiedniej Kolumbii, która jest tradycyjnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w regionie, silnie wspierającym walkę Waszyngtonu z przemytem kokainy. To do Kolumbii spośród wszystkich krajów ościennych uciekło najwięcej Wenezuelczyków, szacuje się, że jest ich tam już ponad milion. Ponadto dzięki wsparciu Maduro i reżimu na Kubie coraz silniejsza staje się kolumbijska partyzantka ELN (Armia Wyzwolenia Narodowego), która zorganizowała 18 stycznia w Bogocie zamach na szkołę policyjną, w wyniku, którego zginęło 20 kadetów. Chociaż Kolumbii udało się uporać z FARC i znacznie ustabilizować sytuację w kraju, to dzięki wsparciu Kuby i rządu w Caracas musi mierzyć się ona z nowym zagrożeniem. Kolumbijski rząd uważa, że to właśnie w Wenezueli ukrywa się lider ELN, Gustavo Anibal Giraldo Quinchia. Jak powiedział w rozmowie BiznesAlert.pl, Alex Vasquez wenezuelski dziennikarz z redakcji Bloomberg nie ma na razie na to potwierdzenia, jednak chociaż milczą o tym media, na terenie Wenezueli, w kraju z pewnością przebywa grupa terrorystów z ELN, którzy kontrolują nielegalne kopalnie złota w stanach Bolivar, Apure i Amazonas. – Nicolas Maduro całkowicie degradując środowisko naturalne, wydobywa złoto w nielegalnych kopalniach, które potem sprzedaje za granicą. Pozwala mu to pozyskać dochody poza oficjalnym obiegiem – mówi BiznesAlert Vasquez.

Jak dodaje, innym źródłem dochodu jest także usankcjonowanie przez Maduro przemytu kokainy przez terytorium Wenezueli, która ostatecznie trafia na rynek amerykański.

Kto ma ropę ten ma władzę? 

Przeciwnicy Stanów Zjednoczonych, w tym Rosja oskarżają Waszyngton o wyreżyserowanie zamachu stanu w Wenezueli, w celu przejęcia kontroli nad jej polami naftowymi. Chociaż Donald Trump odgrażał się, że nałoży embargo na wenezuelską ropę na razie nie zdecydował się podjąć takiej decyzji, na której ucierpiałby reżim w Caracas, ale i amerykańskie firmy. Jednak na postawę Waszyngtonu składa się o wiele więcej przesłanek niż ich rzekoma chęć przejęcia wenezuelskiego przemysłu naftowego, które już zostały powyżej przedstawione.

Stany Zjednoczone importują i eksportują ropę naftową, przy czym import przewyższa eksport. Wenezuela nie jest pierwszym kierunkiem, z którego jest ona sprowadzana. Zajmuje pod tym względem zaledwie czwarte miejsce. Zdecydowaną większość surowca pochodzi z Kanady i Arabii Saudyjskiej.

To prawda, że jeszcze za prezydentury Hugo Chaveza kilka amerykańskich koncernów wycofało się z Wenezueli w tym ExxonMobil i Conoco, jednak w czasach ich funkcjonowania Wenezuelczycy cieszyli się prosperitą i nie umierali z głodu, tak jak dziś. W Wenezueli mimo ogromnych komplikacji nadal obecny jest Chevron. Ponadto prywatyzacja wenezuelskiego sektora naftowego wcale nie wyszła mu na dobre, ponieważ przez lata zarówno Chavez jak i Maduro zamiast w niego inwestować, eksploatowali go do granic możliwości, doprowadzając infrastrukturę petrochemiczną do technicznej ruiny, o czym pisaliśmy już na łamach BiznesAlert.pl. W tym momencie praktycznie wszystkie wenezuelskie rafinerie są wyłączone z użytku, według informatora agencji Reuters działa tylko jedna, ale jej praca jest ograniczona. Jak powiedziała BiznesAlert.pl wenezuelska dziennikarka Marianna Parraga, która jest korespondentką ds. energii w Ameryce Łacińskiej, z pewnością da się potwierdzić, że wszystkie rafinerie produkujące benzynę nie działają w ogóle. – Jeśli wziąć pod uwagę łączną moc produkcyjną pozostałych, to oceniam ją może na 20 procent – dodała Parraga. Wyraźnie więc widać, że prywatyzacja wenezuelskiego przemysłu naftowego i wyrzucenie zachodnich firm, wcale nie przyniosło krajowi korzyści finansowych. Mało tego jak mówi Alex Vasquez Stany Zjednoczone są jedynym krajem, który płaci w tym momencie za ropę naftową gotówką, surowiec wysyłany do Chin i Rosji, obydwa państwa dostają w poczet spłacanych długów.

Koniec ropy na kredyt z Wenezueli?

– To co jeszcze ostatkiem sił wydobywa się w Wenezueli i wysyła do Stanów Zjednoczonych jest praktycznie jedynym oficjalnym dochodem reżimu Maduro. Oczywiście sprzedaje on również ropę i benzynę nielegalnie jako kontrabandę, ale trudno ocenić jakie otrzymuje z tego wpływy.

Chociaż informacja ta nie została podana w żadnych mediach wiemy, że Bank Centralny wyprzedaje wenezuelskie rezerwy złota Turcji. – Myślę, że gdyby Stany Zjednoczone nałożyły embargo na ropę, reżim padłby w ciągu dni, może tygodni, ale wydaje mi się, że na razie Waszyngton nie chce tego robić, bo wie jak bardzo odbiłoby się to na przymierających głodem obywatelach – dodał Vasquez.

Jak bliski jest koniec reżimu Maduro? 

Chociaż kryzys w Wenezueli trwa już od kilku lat, to jeszcze nigdy nie doszło do tak masowych protestów, jak te rozpoczęte 23 stycznia, a ogłoszenie się przez Juana Guaidó prezydentem i uznanie go za faktycznego przywódcę Wenezueli przez wielu liderów wolnego świata wydaje się być punktem, z którego nie ma już odwrotu. Alex Vasquez uważa, że bardzo wiele zależy od tego jak teraz zachowa się armia, a ta wcale nie jest monolitem, wbrew temu co wielu się wydaje. – Trudno ocenić co dzieje się wewnątrz armii, ale warto przypomnieć, że zaledwie dwa dni przed rozpoczęciem protestów oficerowie Gwardii Narodowej, formacji utworzonej poza oficjalnymi strukturami wojskowymi, mającej głównie chronić i wykonywać rozkazy prezydenta ukradli broń i porwali czterech urzędników. Zostali ujęci, ale incydent ten pokazuje, że siły bezpieczeństwa mogą nie być w stu procentach lojalne wobec władzy – mówi Vasquez.

Potwierdzić to może przybycie do Wenezueli 400 rosyjskich najemników, przysłanych przez Władimira Putina, którzy przyjechali chronić Nicolasa Maduro. Wenezuelski dyktator wyraźnie boi się utraty władzy, ponieważ jeszcze przed protestami rozmieścił na granicach z Kolumbią i Brazylią, które są sojusznikami Stanów Zjednoczonych wojska wenezuelskie. Jednak Alex Vasquez wątpi w możliwość interwencji militarnej ze strony Stanów Zjednoczonych, podobnie wyklucza wojnę domową. – W Wenezueli mamy tylko jedną armię, opozycja nie ma swojego wojska, więc wydaje mi się, że wojna domowa nie jest możliwa. Protesty mają charakter pokojowy, to siły rządowe używają przemocy, ale nie manifestujący czy opozycja – mówi Vasquez. Pamiętajmy, że armia jest przekupna, dla niej bardzo ważne są jej przywileje. Dotychczas wojskowi mogli czerpać korzyści z kontrabandy benzyny czy przemytu kokainy. To ryzyko utraty tych przywilejów trzyma dużą część wojska przy Maduro, co nie znaczy, że nie przyjmą dobrej kontroferty. Dlatego najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje mi się utrata władzy przez Maduro, w wyniku utraty lojalności armii – dodał dziennikarz.

Na razie Juan Guaidó zaproponował amnestię wszystkim wojskowym, którzy przejdą na jego stronę. Czy to wystarczy okaże się w najbliższym czasie.