Wiśniewski: Janusze polskiego biznesu kontra prosumenci – do przerwy 1:0

30 maja 2017, 11:00 Energetyka

Zbliża się rocznica uchwalenia nowelizacji ustawy o OZE, która m.in. zastąpiła system taryf gwarantowanych na energię z domowych mikroinstalacji OZE zupełnie nowym systemem wsparcia dla prosumentów. Spółki zajmujące się dystrybucją energii (OSD) dość ochoczo informują o tym, że w 2016 roku przyłączyły do sieci niemal 10 tys. mikroinstalacji, z optymizmem mówią o rewolucji prosumenckiej i demokracji energetycznej, stawiają tezę, że „potrzeby klienta będącego aktywnym uczestnikiem rynku w coraz większym stopniu odzwierciedlają polskie przepisy” – pisze Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

Podobnie motywujące i zagrzewające do inwestycji odgłosy dochodzą tylko od niektórych sprzedawców instalacji. Praktyczne doświadczenia prosumentów – adresatów regulacji, o czym dalej – z pewnością nie napawają entuzjazmem. Nawet Ministerstwo Energii nie triumfuje już w sprawie przepisów, które jeszcze niedawno z pasją forsowało w Parlamencie. Skąd rozbieżności? Warto przyjrzeć się komu obecne rozwiązania służą i czy na pewno prosumentom i uczciwym przedsiębiorcom.

Fakty są takie, że pomimo przyłączenia 100 MW nowych mocy w mikroinstalacjach fotowoltaicznych – kluczowa technologia prosumencka – tempo rozwoju rynku prosumenckiego z kwartału na kwartał słabnie. Potwierdza to m.in. raport IEO „Rynek fotowoltaiki ‘2017”. Autorzy zauważają, że rynek fotowoltaiki w ub. roku rozwijał się i siłą rozpędu z 2015 roku i doraźnych impulsów (dotacji, ucieczki przed zmianą prawa itp.) jako wypadkowa wielu czynników, też niewymiernych. Bardzo trudno zatem związać faktyczne efekty rynkowe i sprzedażowe branży PV z instrumentami wsparcia. Łatwo zauważyć, że OSD nie piszą o tym w której połowie ub. roku i z jakich motywacji i pobudek prosumenci zainwestowali i nie zastanawiają się, czy dalej będą inwestować, i czy aby faktycznie za umiarkowanym przyrostem rynku mikroinstalacji stoi chwalona przez nie zmiana prawa.

W energetyce od lat prawo piszą zazwyczaj sprzedający, a nie kupujący, ale w przypadku prosumentów to kupujący nadwyżki energii stali się wyłącznymi sprzedawcami tzw. usługi magazynowania energii w sieci świadczonej przez OSD. Rok temu Legislator Senatu w trakcie prac parlamentarnych nad nowelizacją ustawy o OZE z czerwca 2016 roku zwracał uwagę, że rozwiązania proponowane wówczas dla prosumentów mogą nie być zgodne z prawem. Nazywając sprawę wprost m.in. na posiedzeniu komisji senackiej w sprawie projektu nowelizacji ostrzegałem, że przepisy doprowadzą do skrzywdzenia i wywłaszczenia prosumenta z jego praw i może to doprowadzić nie tylko do zatrzymania rozwoju rozproszonych OZE i popieranej werbalnie przez obecny rząd prosumpcji, ale również do ludzkich dramatów. Już wtedy jednak działali lub szykowali się do działania „Janusze Polskiego Biznesu” (JPB).

Kim są JPB? Wydają się być uwspółcześnionym ucieleśnieniem dobrze znanej w Polsce zasady wchodzenia w biznes zakładającej, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Na zjawisko kulturowe (jak gorzko może smakować słowo „kultura”) jakim jest JPB zwróciła po raz pierwszy uwagę prof. Beata Glinka, autorka książki „Kulturowe uwarunkowania przedsiębiorczości w Polsce”. W 2016 roku tak charakteryzowała JPB: typowy Janusz Biznesu wyznaje zasadę: bierz i uciekaj. Przyczyną (inspiracją) i usprawiedliwieniem jest zazwyczaj złe i niezrozumiałe prawo, bo w efekcie sam przedsiębiorca czuje się usprawiedliwiony, jeśli je zlekceważy czy ominie. JPB wchodząc innemu w szkodę zawsze może się tłumaczyć, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że reguły prawa godzą w jego partnerów i klientów. Poza tym nie jest organizacją charytatywną, musi działać na rynku na którym państwo ustanawia prawo i określa reguły działania.

Już po niemalże roku funkcjonowania prawa widać, że obawy się sprawdzają. Pokrzywdzonych przez JPB prosumentów jest wielu, część jest tego świadoma, ale odkrycie, że inwestycja w mikroinstalacje poza tym, że przynosi oszczędności na zakupie energii przynosi też straty ekonomiczne wymaga czasu i stosunkowo dużej wiedzy. Przemawiający do wyobraźni jest przypadek Pana Karola Szcześniaka z Łodzi, który już od 2015 roku jest użytkownikiem instalacji fotowoltaicznej. Podjął działania w dobrej wierze, chcąc zainwestować tuż przed odejściem na skromną emeryturę aby ulżyć swojej rodzinie, a obecnie – po skrupulatnej analizie swoich rachunków- mówi: „instalacja kosztowała 50 tysięcy zł (…) więc teraz można tylko płakać i płacić”. Interpelacja wystosowana w tej sprawie przez posła Wojciecha Murdzka przyniosła odpowiedź Wiceministra Energii, który stwierdził, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem, zresztą skrupulatnie przestrzeganym przez spółki energetyczne (które nie odpowiadają za wyniki ekonomiczne prosumenta -przyp. aut).

Energetyka, a w szczególności odnawialna nie ma szczęścia do dobrych regulacji i ten fakt jest przede wszystkim pożywką dla JPB. W energetyce odnawialnej na złych regulacjach JPB pojawiali się wcześniej m.in. w sektorze biopaliw i biomasy (np. współspalanie) oraz w obszarze aktywności biznesowej związanej z dostępem OZE do sieci, czyli tam gdzie jest najmniej przejrzyście i najtrudniej dla przeciętnego inwestora. Pół biedy jeśli to (nieuczciwy) przedsiębiorca naciąga innego przedsiębiorcę, który też coś o problemie wie. Problem obecności ma rynku JPB staje się znacznie poważniejszym, gdy w grę wchodzą mali przedsiębiorcy i prosumenci.

Na czym konkretnie polegają krzywdzące prosumentów zasady sprzedaży energii do sieci? Chodzi o „niesymetryczne” rozliczanie energii pobieranej z sieci przez konsumenta i oddawanej do niej z mikroinstalacji OZE, które ustawodawca uznał za „system wsparcia prosumentów”. Niesymetryczność polega na tym, że właściciel mikroinstalacji OZE oddaje sprzedawcy ok. 20-30% energii za darmo w ramach tzw. „opustu” (termin nieadekwatny do sytuacji, bo to nie sprzedawca energii udziela opustu, tylko prosument jest prawnie przymuszony do jego dawania). Jeżeli produkcja energii w mikroinstalacji prosumenckiej jest większa, niż zużycie energii przez prosumenta, nadwyżka odbierana jest za darmo.

Perfidia tego mechanizmu polega nie tylko na tym, że prosument traci część przychodu, ale też braku możliwości spłacenia nakładów poniesionych na zakup i montaż mikroinstalacji. Okazja do nadużyć jest tu wyjątkowo duża, bo gdyby nawet prosument nie musiał dawać opustu spółkom energetycznym, to i tak w tym systemie „wsparcia” nie wyszedłby na swoje, a z drugiej strony sam opust nie wystarcza na pokrycie kosztów obsługi prosumenta po stronie sprzedawcy energii (spółki energetycznej zajmującej się obrotem energią elektryczną). Sprzedawca poza własnymi kosztami transakcyjnymi rozlicza się bowiem z OSD za usługę dystrybucji energii dostarczanej do prosumenta, a nawet tej niedostarczonej (wynikającej z opustu). Straty własne ma mniejsze wtedy, gdy prosument wyprodukuje więcej energii niż zużywa, bo wtedy nadwyżkę przejmuje za darmo (od tej części opust prosumenta wynosi 100%), ale wtedy też prosument traci w dwójnasób.
Można spróbować zidentyfikować i pogrupować JPB wyrastających na różnych poziomach na tak skonstruowanej regulacji i poszukać okoliczności sprzyjających ich rozmnażaniu i patologiom jakie z tego wynikają.

W myśl łacińskiej zasady prawniczej „cui bono, qui prodest”, którą można tłumaczyć jako „czyja korzyść, tego sprawka” wypada wskazać na OSD jako inspiratora prawa, które jest dobre dla nich, ale otwiera pole działania JPB. Niestety, dzieje się tak pomimo pełnionej przez OSD misji świadczenia usług publicznych. W pojedynczym przypadku w sumie chodzi o niewielki zarobek na taryfowanej opłacie dystrybucji, ale jest on pobierany od każdej porcji energii transportowanej w sieci. Nie baczy się na to, że prosument zmniejsza koszty dystrybucji (straty na przesyle i dystrybucji) w całym systemie i przynajmniej do pewnego poziomu zmniejsza koszty utrzymania nałożonych na OSD wymogów dotrzymania jakości (napięcia) energii w sieci. Prosument nie może zmienić OSD i szukać tańszej usługi dystrybucji komuś innemu, bo tu działa monopol sieciowy, a OSD nie musi z dyskomfortem oferować trefnej usługi.

Gdyby nieuczciwy opust prosumencki był jeszcze wyższy (35-40%, zamiast obecnych 20-30%), zadowolone byłyby też spółki obrotu, ale na razie muszą zadowolić się przejmowaniem za darmo „nadwyżki z nadwyżki” ponad własne zużycie prosumenta.

Paradoksem jest też to, że organizacje konsumenckie, stojące na zasadzie legalizmu więcej zastrzeżeń zgłaszają do spółek obrotu niż do OSD i nawet nie ma się czemu dziwić, bo OSD naprawdę chętnie i szybko oraz zgodnie z prawem i interesem przyłączają prosumentów do sieci. Jedne i drugie spółki energetyczne (zresztą razem z operatorem sieci przesyłowej OSP) są zainteresowane w szczególności fotowoltaiką, bo prosumenci częściowo rozwiązują im problem szczytu letniego (brak rezerwy mocy w szczycie letniego zapotrzebowania na energię elektryczną).

W sytuacji gdy Ministerstwa Energii, bezpośrednio po jego utworzeniu o prosumentach niewiele jeszcze wiedziało, dużą rolę w kształtowaniu przyjętego rozwiązania odegrali lobbyści rozumiani szerzej niż OSD. Przy przejrzystym i prostym prawie – z jakiego korzystają np. niemieccy prosumenci – nie ma bowiem zapotrzebowania na mających dojście do władzy lobbystów, doradców marketingowców bo wszystko staje się jasne. Wyeliminowane z prawa taryfy gwarantowane dałyby szanse firmom stawiającym na technologię i jakość, a nie JPB handlującym informacjami o dotacjach i wątpliwymi przeciekami z obozu władzy oraz wykładnią płynącą ze spółek energetycznych.

Sprzedawcy instalacji i dostawcy technologii to mieszanina JPB i ich ofiar zarazem. Wcześniej część z nich uległa lobbystom, teraz przy spowolnieniu rynku wszyscy walczą o przetrwanie, choć różnią się metodami. Niestety pewna cześć bez skrupułów i poczucia odpowiedzialności uprawia tzw. „misselling”, czyli np. sprzedawanie czegoś czego ludzie nie rozumieją, albo ich na to nie stać. Działalność tego typu jest zabroniona w wielu krajach, a w sposób miękki ujęta jest też w ustawie o ochronie konkurencji i konsumentów. Ci instalatorzy którzy starają się być odpowiedzialni za wyniki ekonomiczne swoich klientów (prosumentów) starają się albo łączyć swoją ofertę z ofertą dotacyjną (ze wszystkim wadami tego rozwiązania) albo zaadresować ofertę do tzw. prosumenta biznesowego, czyli zazwyczaj małej firmy, która też sprzedaje nadwyżki po cenie zbliżonej do hurtowej, ale nie musi korzystać z rozliczenia netto z opustem i nie oddaje „nadwyżek z nadwyżek” za darmo. W tym przypadku nie ma aż tak dużego ryzyka nieopłacalności inwestycji, dostawca technologii lub energii i klient (prosument) stoją na równych pozycjach i nie ma miejsca dla JPB. Czy można być optymistą i wierzyć, że na rynku dostawców usług instalacyjnych i technologii odpowiedzialne firmy wyprą z rynku te uprawiajcie misselling?

W niejasnych przepisach najlepiej jednak odnajdują się JPB. I nawet jak naciągają nieliczni to i tak psują wizerunek całego rynku, a prosumenckie OZE nie mogą się trwale rozwijać bez szerszego wsparcia społecznego. W systemie prawa dla prosumentów i drobnych wytwórców energii stworzony został wyłom, przyzwolenie do naciągania tych aktywniejszych, chcących coś dobrego zrobić. Elementy tej nieuczciwej koncepcji legislacyjnej dotyczącej „dysponowania” nadwyżkami energii od mniejszych podmiotów (przejmowania ich za darmo) zaczynają przenikać do innych, nowych rozwiązań prawnych dotyczących np. elektromobilności (chodzi o niedookreślone warunki oddawania nadwyżek energii do sieci ze stacji ładowania akumulatorów i samych akumulatorów) czy rozwiązań klastrowych (nieznane zasady i warunki umów na dostarczanie i odbiór energii z klastra). To ryzyko z którym trzeba się liczyć. Czy w takich warunkach prawnych można uczciwe promować i rozwijać generację rozproszoną, elektromobilność i prosumeryzm, czy też prosumentom i firmom chcącym zrobić coś dobrego pozostaje tylko rola kolekcjonera znaczków lub pożytecznego idioty, który tworzy doraźny rynek dla JPB?

PS. Tekst ten nie powinien być odebrany przez JPB jako instruktaż postępowanie w stylu wyśmianym przez nieodżałowanego Mistrza: „co by tu jeszcze spieprzyć panowie…. Nie zawsze przestępcy opłaca się wracać na miejsce zbrodni, zwłaszcza JPB, bo takiego każdy rozpozna.