Wiśniewski: Prawdziwa Unia Energetyczna

12 maja 2014, 10:47 Energetyka

KOMENTARZ

Grzegorz Wiśniewski

Prezes Instytutu Energii Odnawialnej

Idea „unii energetycznej” w UE nie jest nowa, ale w specjalnej formie – jako polska inicjatywa – pojawiła się wraz z konfliktem Ukraina-Rosja. Zbiegła się też zapewne nieprzypadkowo z rozpoczęciem kampanii do Parlamentu Europejskiego.

Idea ta przez kilka tygodni była prezentowana bardzo enigmatycznie. Z emocjonalnych wypowiedzi samego premiera (wyrażona nawet obawa przed wojną) można było tylko się domyślać, że chodzi o rosyjski kurek gazowy i cenę gazu (czym niższa cena lepiej dla UE- jako importera, a gorzej dla Rosji jako eksportera). Dopiero na początku maja premier Tusk wymienił sześć jego zdaniem filarów europejskiej unii energetycznej, co powtórzył także dzisiaj w czasie warszawskiego spotkania na ten temat z szefem Komisji Europejskiej Manuelem Barroso (wczesnej premier testował pomysł w rozmowach z kandydatami partii europejskich na to stanowisko). Tymi filarami zwiększającymi bezpieczeństwo energetyczne UE mają być:

  • wspólne negocjowanie nowych kontraktów z zewnętrznymi dostawcami,
  • wzmocniony mechanizm solidarności na wypadek odcięcia dostaw źródeł energii,
  • dofinansowanie w maksymalnie dopuszczalnym stopniu rozbudowy infrastruktury energetycznej z unijnych pieniędzy,
  • pełne wykorzystanie dostępnych w Europie źródeł paliw kopalnych,
  • sprowadzanie gazu i ropy do UE od innych partnerów, zwłaszcza z USA
  • zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego także sąsiadom UE

Czy są tu jakieś nowe elementy w stosunku do obecnych ram unijnej polityki energetycznej przyjętych w „traktacie lizbońskim”? Art 194 traktatu dot. działań w dziedzinie energetyki mówi, że Unia jest upoważniona do podejmowania kroków na poziomie europejskim w celu:

  • zapewnienia dobrego funkcjonowania rynku energii,
  • zapewnienia bezpieczeństwa dostaw energii,
  • wspierania efektywności energetycznej,
  • wspierania wzajemnych połączeń między sieciami energetycznymi.

W takcie uzgadnia traktatu (zaledwie kilka lat temu) Polska razem z kilkoma innymi członkami UE zabiegała o to aby kompetencje UE w zakresie energii były ograniczone. Ostatecznie przyjęto zasadę, że UE może interweniować tylko wówczas, jeśli jest w stanie działać skuteczniej niż państwa członkowskie. Polska zabiegała też o to, aby w traktacie było odwołanie do „poczucia solidarności” przy wdrażaniu europejskiej polityki energetycznej. Ponadto traktat stwierdza, że UE nie może wpływać na wybory podejmowane przez państwa członkowskie w związku z ich źródłami zaopatrzenia w energię inaczej niż jednogłośnie i, w tym ostatnim przypadku, to tylko ze względu na ochronę środowiska (art. 192).

Zadania A-D są realizowane, choć kraje członkowskie, m.in. Polska, bronią się szczególnie przed „rynkiem” (poprzez połowiczne i opóźnione wdrażanie trzeciego pakietu energetycznego) i przed szerzej rozumianą efektywnością energetyczną. O co zatem chodzi Polsce tym razem? O rozwinięcie punktu „B”, czyli zapisu traktatu dot. bezpieczeństwa energetycznego, ale rozumianego w sposób dość specyficzny. W „sześciu filarach premiera Tuska” chodzi w zasadzie o trzy punkty: wspólne zakupu gazu (ew. ropy), pełne wykorzystanie paliw kopalnych (tu chodzi o węgiel) i oczywiście chodzi o pieniądze na infrastrukturę energetyczną (służącą paliwom kopalnym, takim jak gaz). Partnerem rządów w tak pomyślnej unii energetycznej będą oczywiście narodowe (kontrolowane przez państwo) koncerny energetyczne. Reszta podmiotów, składająca się na tzw. wewnętrzny rynek energii i tworząca konkurencję na nim (istota UE) znalazła się poza wąsko i etatystycznie pojmowaną unią energetyczną.

Nie ma w tym przypadku mowy nawet o kluczowych dla UE kwestiach związanych z szerzej rozumianym bezpieczeństwem energetycznym, takich jak: zdywersyfikowany rynek energii, efektywność energetyczna, kontynuacja rozwoju i integracji europejskich elektroenergetycznych sieci (inicjatywa TEN-E, która miała pomóc w bilansowaniu mocy z OZE) ani bezpieczeństwem środowiskowym. Wręcz przeciwnie, wyciąganie przez Polskę ręki po „wykorzystanie w maksymalnym stopniu środków unijnych” na infrastrukturę służącą paliwom kopalnym oznaczać może przesuniecie tych środków w ramach budżetu 2014-2020 z odnawialnych źródeł energii i efektywności energetycznej (ew. ze wspólnej polityki rolnej) na umocnienie roli węgla i gazu w UE, bo trudno sobie wyobrazić „dodatkową zrzutkę” ze strony krajów członkowskich. Taka koncepcja dot. paliw kopalnych i tradycyjnych surowców legła u podstaw historycznie pierwszej unii w Europie – „Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali” z lat 50-tych, ale czy naprawdę dalej o to samo chodzi we Wspólnocie i wystarczy tylko zamienić „stal” na „gaz” (przekuć „lemiesze na miecze”?) i zgłaszać nową inicjatywę? Czy rzeczywiście przez ostatnie 60 lat nic się nie zmieniło w otoczeniu technologicznym, gospodarczym i społecznym?

Obecnie opcja węglowo-gazowa leżąca u podstaw polskiej propozycji dla całej UE oznacza coś zupełnie odwrotnego niż bezpieczeństwo energetyczne, które naszą propozycję ma uzasadniać. Państwa Bliskiego Wschodu posiadają 60 proc. ropy oraz 41 proc. gazu, państwa post-radzieckie dysponują 30,8 proc. gazu i 10 proc. ropy, natomiast UE posiada zaledwie 1,6 proc. gazu i 2 proc. ropy z rezerw światowych oraz tylko 3,5% zasobów węgla. Czy zatem tu rzeczywiście chodzi o bezpieczeństwo energetyczne UE, czy może tylko o kampanię do Parlamentu Europejskiego?

Polityka energetyczna w UE to znacznie więcej niż zaopatrzenie w gaz. Oczywiście sprawa zaopatrzenia w gaz jest bardzo ważna dla Polski, ale jak się bliżej przyjrzeć propozycji polskiej to w zasadzie chodzi o stworzenie w UE „grupy zakupowej gazu ziemnego” (nawet nie grupy zakupowej paliw i energii) do czego powołane są raczej firmy a nie państwa. Czy ta koncepcja nie powinna być szersza, lepiej wpisana w politykę UE i jej strategie rozwoju do 2020 roku (Europa 2020) oraz europejską wizję rozwoju energetyki do 2050 roku? Nawet jak z uwagi na egoizmy narodowe, w UE (w czym Polska akurat nie ustępuje innym krajom) i uwarunkowania geopolityczne nie jest to sprawa prosta, to czy zaangażowanie w tej sprawie premiera rządu RP w cykl spotkań z innymi premierami i głowami państw nie jest tylko chęcią pokazania się na krajowej scenie politycznej i działaniem na rzecz wytrącenia argumentów krytykom rządu z pozycji konserwatywnych i antyeuropejskich?

Jeżeli naprawdę chodzi o bezpieczeństwo energetyczne UE to powyższe „filary” polskiej propozycji powinny być uzupełnione o: 1-OZE i 2-efektywność energetyczną. Inaczej wyglądają niewiarygodnie, a nawet infantylnie i zamiast służyć bezpieczeństwu energetycznemu i solidarności przyniosą efekt odwrotny – zaostrzającą się walkę (wojnę?) o resztówki paliw kopalnych, których UE w stosunku do zużycia ma najmniej ze wszystkich kontynentów.

Warto przypomnieć inną, znacznie bardziej dalekosiężną koncepcję europejskiej unii energetycznej z 2008 roku nazwaną „Europejską Wspólnota Odnawialnych Źródeł Energii” (European Community for Renewable Energies – ERENE), opracowaną jako następcę Wspólnoty EUROATOM i promowaną przez Fundacja im. Heinricha Bölla – link do opracowania. Długofalowa strategia energetyczna UE może być oparta tylko na OZE i efektywności wykorzystania zasobów, gwarantując przy okazji ochronę klimatu i konkurencyjność światową zbudowaną na zielonej gospodarce i innowacjach (nowa rewolucja przemysłową). Europa jest bowiem ciągle obszarem innowacji i posiada duży potencjał energii słonecznej, wiatrowej, geotermalnej oraz w dalszym ciągu wodnej czy biomasy. Rozkład tego potencjału nie jest tak bardzo nierówny na całym kontynencie jak w przypadku paliw kopalnych, a różne zasoby OZE w różnych krajach dobrze się uzupełniają do łącznego olbrzymiego potencjału. Aby wykorzystać te własne zasoby i przyspieszyć rozwój energii ze źródeł odnawialnych oraz wzmocnić współpracę na poziomie UE konieczne byłoby zacieśnienie współpracy w takiej formule jak ERENE, a nie tak zawężonej do bieżącej perspektywy jak ostatnio proponuje Polska. Ale idea ERENE co do zasady jest niesprzeczna z tymi z koncepcją proponowaną przez premiera Tuska, bo przejście na OZE wymaga czasu i wymaga też gazu jako paliwa przejściowego.

W przedmowie do opracowania ERENE jaką pisałem pięć lat temu na okoliczność ogłoszenia tej inicjatywy w Polsce zwracałem uwagę, że nie jest to proste zadanie do przeprowadzenia, ale dalej jestem przekonany, że jest to właśnie to jedno z tych działań, które wymaga zaangażowania całej UE, zgodnie z traktatową zasadą „pomocniczości”.

Odwołując się do klasyka twierdziłem wówczas, że w czasach przełomu wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, a wiedza to nie są tylko bieżące doniesienia z frontu na płynnej niestety granicy Rosji i Ukrainy. Jak w Newsweeku zauważa Jeffrey Sachs – współautor reformy gospodarczej Polski z 1989 roku – doraźnym działaniem tylko na polu gazowym UE nie będą w stanie zerwać związków gospodarczych i energetycznych Ukrainy z Rosją i także w tym przypadku trzeba działać długookresowo. Solidarność z Ukrainą trzeba budować na prawdziwej alternatywie energetycznej i nowoczesnej unii energetycznej, odmiennej od tej iluzorycznej, krótkoterminowej, jaką byłym krajom postsowieckim proponuje Rosja. Obecna propozycja Polski jest pomyślana zbyt wąsko, zbyt doraźnie i szkoda że nie jest poddana krytycznej debacie (krytyczne głosy mówią o negatywnych skutkach administracyjnego ustalania cen, ale to zdecydowanie za mało).

Dalej idąca idea wspólnoty ERENE nie uzyskała w Polsce wystarczającego wsparcia politycznego, ale warto o nie dalej zabiegać i jej kluczowe elementy włączyć do polskiej propozycji. Tylko taka idea jest bowiem warta wysiłku i to nie tylko na okoliczność wyborów, czy nawet bieżącej geopolityki. Tylko szeroka i długofalowa koncepcja wspólnego działania może przynieść trwałe efekty i wykorzystać olbrzymi kapitał gospodarczy i społeczny całej UE oraz jej własne energetyczne zasoby naturalne.

Źródło: Odnawialny Blog