Wójcik: Gazprom będzie rządził Armenią

14 września 2016, 07:30 Energetyka

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Nowym premierem rządu Armenii został Karen Karapetian, który szereg lat pracował w strukturach Gazpromu. Ostatnio był zastępcą dyrektora generalnego ds. strategicznych i rozwoju korporacyjnego spółki Gazprom-Mezhregiongas, spółki zależnej Gazpromu w Armenii (100 proc. udziałów należy do rosyjskiego potentata gazowego). W 2000 Karapetian kierował ormiańskim działem Gazpromu (dawniej  spółka ArmRosGazprom ). Potem przez dwa lata pełnił funkcję mera Erywania ( 2010 – 2011). W 2011 r.  przyszły premier wrócił do Gazpromu na stanowiska kierownicze w ważnych strukturach koncernu. Ma pełne zaufanie władz rosyjskiego koncernu.

Premierem Karapetian został nie na podstawie wyborów parlamentarnych, lecz na mocy dekretu wydanego przez prezydenta Armenii Serża Sarkisiana. Oczekuje się, że w najbliższych dniach, Karen Karapetian przedstawi skład swojego gabinetu. Na nowym stanowisku zastąpił Howika Abrahamiana, który  w połowie ubiegłego tygodnia, podał się do dymisji uzasadniając swą  rezygnację koniecznością „nowego podejścia do rządzenia państwem”.

Rezygnacja poprzedniego premiera była jednym z warunków stawianych przez radykalną grupę Sasna Tsrer („Śmiałkowie z Sasuna” – rdzennego obszaru ormiańskiego w Turcji), która była główną siłą zamieszek w lipcu br. w Erewaniu. Konfrontacja Sasna Tsrer z siłami bezpieczeństwa trwała około dwóch tygodni. Doszło do starć, w których strona rządowa użyła broni palnej. W rezultacie ze stanowiska zrezygnował prokurator generalny Armenii Gevorg Kostanian.

Rzecz jednak w tym, że 53-letni Karapetian  pochodzi z Górskiego Karabachu i jest politycznie blisko związany z ruchem na rzecz tego autonomicznego obszaru. Choć jego kandydatura na premiera została zatwierdzona na spotkaniu umiarkowanej rządzącej Partii Republikańskiej, to w rzeczywistości ta nominacja oznacza radykalizację polityki Erywania wobec nie tylko Górskiego Karabachu, ale też wobec Baku. Co zapewne będzie stanowić normalne na Południowym Kaukazie okresowe zaostrzenie konfliktów ludności ormiańskiej z etnicznym żywiołem tureckim (czy się to komuś podoba, czy nie – jednak ponad 70 proc. mieszkańców Górskiego Karabachu od wieków stanowią Ormianie).

To zaostrzenie konfliktów jest bardzo na rękę Kremlowi. Rosyjska obecność wojskowa na Kaukazie, w tym m.in. baza w Armenii, służy dwóm celom. Po pierwsze utrzymaniu obecnego status quo, co zabezpiecza geopolityczne interesy Moskwy w regionie, t.j. w basenie Morza Czarnego, Morza Kaspijskiego i w Azji Środkowej. Po drugie,  status quo służy kontrolowanej niestabilności i kontrolowanemu napięciu ormiańsko-azerskiemu, z zagrożeniem wybuchu dwustronnego konfliktu militarnego.  Osiągnięty, ten drugi cel przekreśla zachodni projekt Południowego Korytarza Gazowego, przy perspektywie zaciekłych walk nie warto inwestować w rurociągi.

Nawiasem mówiąc, podobnie jak Południowy Korytarz Gazowy może być zagrożony chiński projekt Jednego Pasa Ekonomicznego – Nowego Jedwabnego Szlaku, bo jego ważną nitką jest Południowy Kaukaz. Rosyjski gazociąg Turkish Stream jest bezpieczny: omija cały Kaukaz. To, co dzieje się w tym regionie jest poważną grą o utrzymanie ogromnego obszaru w rosyjskiej strefie wpływów. I militarnych i gospodarczych. Co dla Armenii i Azerbejdżanu oznaczałoby zablokowanie geopolitycznego zwrotu na Zachód, dla Gruzji – integracji z Unią Europejską.

W takiej sytuacji powierzenie stanowiska premiera Armenii długoletniemu wysokiemu funkcjonariuszowi Gazpromu nabiera wręcz złowrogiego znaczenia. Gazprom jest jednym z najskuteczniejszych instrumentów rosyjskiej geopolityki. Nie tylko przez uzależnianie energetyczne importerów rosyjskiego gazu, także przez uzależnianie polityków państw ważnych dla Kremla. Karen Karapetian nie jest pierwszym zagranicznym politykiem tak blisko związanym z Gazpromem – pierwszym był kanclerz Niemiec Gerhard Schröder.