Wójcik: Po roku załamania cen ropy rewolucja łupkowa nie kończy się

23 czerwca 2015, 08:39 Energetyka

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Kiedy dokładnie rok temu rozpoczęła się bessa na światowym rynku ropy, wielu inwestorów zaczęło się obawiać o przyszłość ropy z łupków w Stanach Zjednoczonych. Niektórzy nawet wpadli w popłoch. Złe nastroje podsycały niektóre amerykańskie media, zwłaszcza, gdy rzeczywiście przybywało wiadomości o redukcji zatrudnienia i spadku liczby odwiertów.   

Roczny wykres cen baryłki ropy Brent, 23.06.2015, Financial Times

Roczny wykres cen baryłki ropy Brent, 23.06.2015, Financial Times

Z pewnością nie można było utrzymać tak wysokiej liczby odwiertów, gdy załamały się ceny, które od kilku lat nie schodziły poniżej 100 dol. za baryłkę. Skutki mogły być porażające i godzić w całą gospodarkę Stanów Zjednoczonych. Nic takiego się jednak nie stało, kryzys cenowy właśnie mija. Po siedmiu miesiącach niekończącej się jazdy w dół, ropa wraca do realnych cen. Producenci wyciskający „czarne złoto” z łupków znów wracają do wiertni, bo perspektywy lekkiej ropy łupkowej są znowu bardzo zachęcające.

Odwierty za ropą łupkową w USA. Grafika: John Kemp

Odwierty za ropą łupkową w USA. Grafika: John Kemp

Oczywiście, inwestorzy stracili sporo przychodów, około 2 tys. ludzi straciło na kilka miesięcy pracę, mniej podatków wpłynęło do kasy federalnej i do kas stanowych w Teksasie, Dakocie Północnej itd.  Ale należy również pamiętać, że mogło być dużo, dużo gorzej. Powiem nawet, że się Amerykanom, a zwłaszcza amerykańskim nafciarzom upiekło. Dla porównania spójrzmy na problemy państw OPEC czy takiej choćby Nigerii.

Przed rozpoczęciem boomu łupkowego, Stany Zjednoczone importowały z Nigerii bardzo dużo ropy, szczególnie typowej dla tego kraju lekkiej ropy doskonałej po przeróbce jako paliwo samochodów osobowych i ciężarowych. Był czas, gdy USA importowały „na pniu” ponad jedną trzecią całego wydobycia Nigerii, łącznie 2 mln baryłek dziennie. Ten amerykański import skończył się, gdy rozpoczął się boom łupkowy i obficie popłynęła lekka ropa z łupków w odwiertach na terenie wielkich zagłębi w Dakocie Północnej i w Teksasie. Nigeria straciła – właściwie bezpowrotnie – istotną część przychodów z eksportu.  W ciągu ostatnich sześciu lat, Stany Zjednoczone praktycznie zakończyły import ropy lekkiej i  zmniejszyły import ropy klasy średniej.

Wygaśnięcie eksportu ropy z Nigerii do USA miało naturalnie negatywne skutki dla budżetu tego państwa. Nowych nabywców trudno było znaleźć, ponieważ rosnąca produkcja ropy w krajach OPEC dosłownie zalała rynki.

W pierwszym kwartale b.r. Stany Zjednoczone importowały z Nigerii już tylko około 65 tys. baryłek ropy dziennie. W rezultacie lekka ropa Bonny, wydobywana w tym afrykańskim kraju jest oferowana po najniższej cenie od dziesięciu lat. Po utracie eksportu do USA przyszła kolejna klęska: spadły światowe ceny ropy wskutek nadpodaży. Trzeba do tego dodać, że mimo tak taniej ropy, Nigeryjczycy nie znajdują nabywców na rynkach. Około 10 mln baryłek ropy jest zmagazynowanych w tankowcach i bezskutecznie czeka na sprzedaż. Wszystkiemu winien jest niski popyt, albo wspomniana nadpodaż.

Tymczasem, jak większość państw eksportujących wyłącznie lub prawie wyłącznie ropę, Nigeria potrzebuje ceny 115 do 120 dol. za baryłkę do zrównoważenia budżetu. O takiej długo będzie można tylko pomarzyć. Można też jedynie marzyć o wysokim popycie krajowym na tę ropę. A przy załamaniu cen światowych przemysł naftowy ratuje właśnie popyt krajowy dzięki rozbudowanemu rynkowi wewnętrznemu. Tak jak to się dzieje w USA.

Nigeria nie jest jednym państwem, które ma poważne problemy z powodu nadpodaży i spadku cen ropy. Podobne problemy ma Arabia Saudyjska i kilka innych krajów OPEC. Oprócz zaprzestania importu lekkiej ropy, Stany Zjednoczone coraz bardziej ograniczają przywóz ropy klasy średniej. Większość dostaw ropy tej klasy pochodzi z trzech państw – Arabii Saudyjskiej, Iraku i Kuwejtu. Pomimo nieznacznego wzrostu popytu na nią w pierwszych miesiącach 2015 r. jej import ogólnie spadł. Tymczasem Arabia Saudyjska po cichu obniżyła ceny swojej ropy do mniej niż 30 dol. za baryłkę. Podobną desperacką próbę ukrytej obniżki cen i zdobycia klientów podjęły państwa znajdujące się w sytuacji bez wyjścia –  jak Nigeria i Wenezuela.

Arabia Saudyjska nie obniża produkcji w czasie obecnej bessy. Trwa w tej decyzji cały rok, nie chcąc dać się wyprzeć ze światowego rynku ropy. Ale to jest strategia na dużą przegraną. Arabia Saudyjska liczy na rynki zewnętrzne, na to, że utrzymując się na nich spowoduje taki spadek cen, że wydobycie ropy łupkowej w USA stanie się nieopłacalne. Wtedy światowa nadpodaż lekkiej ropy i ropy klasy średniej zostanie wchłonięta przez rozbudowany rynek amerykański.

Tymczasem okazało się, że niby bardzo kosztowna technologia szczelinowania hydraulicznego staniała o ponad 50 proc. O zaprzestaniu wydobycia ropy z łupków nie ma mowy. W USA można w każdej chwili zwiększyć liczbę odwiertów, albo ją nieco zmniejszyć, aż ceny na stałe wrócą do poziomu 85 – 95 dol. za baryłkę. Co najważniejsze – budżet USA na tym zupełnie nie ucierpiał i nie ucierpi. Do tego, Stany Zjednoczone nie zrezygnowały całkiem z importu ropy, a wobec tego krajowa produkcja nie osiągnęła punktu pełnego pokrycia popytu krajowego. A to znaczy, że Amerykanie mają jeszcze sporo miejsca dla wzrostu produkcji.

Za to wszyscy inni producenci ropy, w tym przede wszystkim Arabia Saudyjska, będą musieli zmniejszyć wydobycie i ciąć swoje budżety, bo  będzie po prostu za mało nabywców ropy. Konsekwencje światowego ograniczenia produkcji i eksportu są trudne do przewidzenia, ale mogą być katastrofalne i potrzeba będzie wiele lat, aby zrekompensować wielorakie straty. Zwłaszcza w państwach OPEC i w Rosji.