Wójcik: Socjalizacja, czyli jak się zrzucić na gazoport?

17 października 2017, 07:31 Energetyka

Wszystkie firmy korzystające z gazu, korzystają też z infrastruktury przesyłowej Gaz-Systemu. Dlatego odpowiednia opłata powinna zostać doliczona do taryf operatora przesyłowego. W ten sposób byłaby powszechna i niewygórowana – pisze Teresa Wójcik, redaktor BiznesAlert.pl. 

Metanowiec LNG Clean Ocean w Świnoujściu. Fot. PGNiG

Terminal LNG im. prezydenta Lecha Kaczyńskiego według obecnych prognoz w 2018 r. będzie wykorzystany w około 60 proc. swojej zdolności przeładunkowej. Jeśli krytycy uważają, że to mało – to powinni zauważyć, że terminal w Świnoujściu będzie jednym z najlepiej wykorzystanych importowych terminali na świecie. W Europie przeciętna wykorzystania możliwości tych terminali LNG wynosi 25 proc. Terminal Gate w Rotterdamie, z przepustowością ponad dwukrotnie większą niż  Świnoujściu, bo wynoszącą 12 mld m.sześc. gazu rocznie – w 2016 r. odebrał nieco więcej niż 2,2 mld m sześc. Relatywnie najlepiej wykorzystywane są gazoporty we Włoszech.

Taryfy za użytkowanie pozwalają pokryć koszty operacyjne

Wszystkie te gazoporty są jednak od kilku lat spłacone i obecnie pracują na czysty zysk. To znaczy, że choć nie wykorzystują swoich potencjałów nawet w połowie, to taryfy za użytkowanie pozwalają pokryć koszty operacyjne. Niektóre znalazły też źródło dochodów w opłatach za reeksport LNG, jak np terminale w Hiszpanii. Spółki przystępujące do realizacji projektów terminali na wyspie Krk i w greckim porcie Aleksandropolis  już obecnie starają się o przyszłych klientów i ramowe kontrakty, aby zgromadzić odpowiedni portfel zamówień, gwarantujący opłacalność od chwili otwarcia. Bywa, że operatorem terminala jest firma energetyczna i koszty  gazoportu to tylko i wyłącznie jej problem. W Polsce dotyczy to jednej spółki skarbu państwa.

Spółki prywatne handlują gazem rosyjskim

Tymczasem prywatne spółki w Polsce kupują gaz na rynku spotowym w Niemczech. Nie są związane długoterminowymi kontraktami. To bardzo rynkowe rozwiązanie, tyle że gaz jest rosyjski. Dominujący na niemieckim rynku i oferowany za atrakcyjną cenę. Ze sprawozdania Gazprom Germania za 2016 r. wynika, że prywatne firmy z Polski handlujące gazem ( nie tylko na polskim rynku) są tam już dostrzeganym partnerem. Jeden z moich rozmówców, prezes takiej prywatnej firmy ( prosił o anonimowość) przekonywał mnie, że ten import tego gazu spełnia standardy dywersyfikacji, jest nabywany na rynku niemieckiem „znacznie taniej niż kosztuje sprowadzany do Świnoujścia  LNG z Kataru lub z USA”.

Na razie więc to dominujący na naszym rynku potentat PGNiG ponosi całe koszty utrzymania terminalu, bo jest jego jedynym klientem. Jeżeli inna firma sprowadzi LNG, to jej opłaty dla terminala pokryją odpowiednią część kosztów funkcjonowania. Jednak na to się nie zanosi. Bo jeśli np. Fortum przejmie od E-On pakiet ponad 46 proc. akcji niemieckiej spółki paliwowej Uniper, to stanie się partnerem Gazpromu (Uniper jest udziałowcem projektu Nord Stream 2) i swojej spółce-córce w Polsce,  Fortum-Polska ( dawny Duon) może dostarczać gaz ze Wschodu. Podobne powiązania prawdopodobnie łączą z dostawcami rosyjskiego gazu niektóre inne spółki.  

Jakóbik: Precedens chorwacki. Jak Gazprom mógłby wypchnąć PGNiG z polskiego rynku

Więcej klientów – niższe koszty

Państwowa spółka Gaz-System już w ubiegłym roku wskazywała, że opłaty za korzystanie z usług gazoportu w Świnoujściu mogą należeć do najwyższych w Europie, co może zniechęcać do korzystania z terminalu. Jako reakcja na ten problem pojawiła się koncepcja rozłożenia kosztów  na uczestników rynku gazu. Nazwano ją  „socjalizacją” kosztów funkcjonowania gazoportu. Odpowiedni projekt tej koncepcji PGNiG złożyło do Urzędu Regulacji Energii oraz istniejącego wtedy jeszcze Ministerstwa Skarbu Państwa. Celem było rozłożenie kosztów korzystania z gazoportu w taki sposób, by każdy jego użytkownik wziął na siebie ich część. Ale użytkownik był wciąż tylko jeden.

W założeniu koszty korystania z terminala miały podzielone obciążyć każdego użytkownika, a „socjalizacja” miała być odszkodowaniem wypłacanym przez URE. Podobne rozwiązanie zastosowano wcześniej w przypadku sektora energii elektrycznej.

Prezes URE w zasadzie poparł ten pomysł, ale dodał, że takie rozwiązanie wymaga uchwalenia nowej ustawy. W  dodatku obawiano się, że jego wprowadzenie spowoduje wzrost opłat dla końcowych odbiorców gazu.

Następnie koncepcja się nieco zmieniła.  „Socjalizacja” miała polegać na tym, że wszystkie firmy korzystające z gazu, korzystają też z infrastruktury przesyłowej Gaz-Systemu. Dlatego odpowiednia opłata miałaby zostać doliczona do taryf operatora przesyłowego. W ten sposób byłaby powszechna i niewygórowana. Ustalanie wysokości opłaty nie byłby wielkim problemem, bo Komisja Europejska dopuszcza mechanizm podobnych rekompensat. Na koniec roku gazowego policzyłoby się, kto ile komu jest winien i przeprowadzono by odpowiednie transfery. Ale to była koncepcja sprzed dwóch lat. Jak jest obecnie?

Obecnie wiadomo, że trwają rządowe prace nad „regulacją dotyczącą socjalizacji kosztów korzystania z usług terminalu LNG w Świnoujściu”. Biuro Prasowe PGNiG wczoraj poinformowało mnie, że organem właściwym dla prowadzenia tematu socjalizacji kosztów terminalu LNG w Świnoujściu, wliczając w to rozmowy z Komisją Europejską, jest Minister Energii. Jeden z przedstawicieli PGNiG stwierdził: – „Z różnych form wsparcia korzystają terminale regazyfikacyjne m.in. w Grecji, Hiszpanii, we Włoszech. Na Litwie właściwe rozłożenie kosztów gazoportu dało bardzo dobre efekty handlowe.”

Nie brać na serio utopii

Wprawdzie od 1 października br. mamy wolny rynek gazu i sytuacja prywatnych firm się zmieniła. Ale to nie znaczy, że te firmy będą  zainteresowane sprowadzaniem LNG za pośrednictwem Gazoportu w Świnoujściu. No chyba, że będzie znacznie tańszy od gazu z Rosji,  co też nie jest wykluczone. A problem by sam znikł, gdyby terminal był wykorzystany w 100 procentach i każda ze spółek kupujących LNG zapłaciłaby gazoportowi swoją część. Cała „socjalizacja gazoportu” byłaby  niepotrzebna. To optymistyczna hipoteza, a jeden z liczących się uczestników rynku gazu, uważa, że na polskim rynku przy atrakcyjnej cenie można sprzedać każdy wolumen błękitnego surowca. Ale nie można brać na serio zbyt optymistycznej utopii.