Wójcik: South Stream i polityczne wrzenie w Bułgarii

16 czerwca 2014, 10:00 Energetyka

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Kontrowersyjna umowa o budowie South Stream niemal już doprowadziła do upadku rządu i przedterminowych wyborów w Bułgarii. W politycznej Sofii konflikt wywołał nie tyle sprzeczny z prawem UE projekt Gazpromu i zatarg z Brukselą, co nadmiernie rozdęte koszty South Stream. A młodzi ludzie wyszli na ulice.

Niezależni analitycy wyliczyli, że kwota 3,5 mld euro została tak wysoko wyznaczona, aby obłowili się oligarchowie z kręgów najbliższych rządowi. Do tego dochodzi kredyt w wysokości 620 mln euro na warunkach mocno niekorzystnych dla Bułgarii. W ostatnią sobotę konflikt przeniósł się na ulice. Wiele tysięcy ludzi, przede wszystkim młodych, demonstrowało w Sofii, Warnie i Płowdiwie pod jednym hasłem – „Dymisja natychmiast”. O South Stream jakoś nie było mowy.

W ostatni piątek w parlamencie premier Płamen Oreszarski wyjaśniał, że zgodnie z żądaniem KE nakazał wstrzymanie dalszych prac rozpoczynających budowę South Stream, ‘u ponieważ „Bruksela się nie zgadza, po pierwsze, z procedurą przetargową na wykonanie prac przy realizacji projektu tego gazociągu. Po drugie, z międzyrządowym kontraktem dotyczącymi bułgarskiego odcinka South Stream”. Dodał, że kontynuowane są konsultacje z Brukselą. Dziennikarzom Oreszarski powiedział, że niedawna wizyta amerykańskich senatorów nie miała wpływu na jego decyzję: „ten gazociąg był ledwo wspomniany w rozmowach z senatorem Johnem McCainem. Kontekst naszej rozmowy był o wiele szerszy – bezpieczeństwo energetyczne w Europie, w regionie i w naszym kraju oraz starania obecnego i poprzedniego rządu na rzecz dywersyfikacji źródeł energii”.

Niektórzy bułgarscy eksperci są przekonani, że wstrzymanie prac przy South Stream pod presją Zachodu przyniesie więcej strat niż korzyści. Jednocześnie dyskretnie sugerują, że prace przy budowie trwają nadal. Faktem jest, że podstawy prawne decyzji premiera są niejasne – i realizacja South Stream i interesy spółki South Stream Bulgaria są chronione przepisami, choć skądinąd są one mocno podejrzane. W jakim trybie nakazał premier wstrzymać prace przy gazociągu – nie wiadomo. Szef rządzącej jeszcze Bułgarskiej Partii Socjalistycznej Sergej Staniszew potwierdził zgodność z prawem oświadczenia przewodniczącego parlamentu Bułgarii Michaiła Mikowa, że polecenie premiera nie ma mocy wykonawczej, aby wstrzymać realizację South Stream. Obaj powołali się na ustawy, które chronią w Bułgarii działalność prywatnych firm, a taką właśnie firmą wg. nich jest spółka bułgarsko-rosyjska budująca ten gazociąg. Co jest wątpliwe, bo rosyjski partner w spółce, Gazprom, jest koncernem państwowym.

Tymczasem opozycja, choć przegrała (przeciwko wotum zaufania dla rządu Oreszarskiego głosowało 109 deputowanych, za – było 114) w miniony piątek po raz piąty parlamentarne głosowanie o wotum zaufania dla rządu – żąda, aby premier Oreszarski i jego ekipa podali się do dymisji. I tu wygra, bo koalicjant socjalistów, partia mniejszości tureckiej, też żąda ustąpienia rządu. Decyzja ma zapaść najpóźniej we wtorek, prezydent Rozen Plewenlijew powoła rząd tymczasowy i w bieżącym tygodniu ma zostać wyznaczony termin przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Formalnym powodem rezygnacji Oreszarskiego jest bardzo słaby wynik socjalistów w wyborach do europarlamentu 25 maja, które w Bułgarii wygrała centroprawicowa proeuropejska partia GERB b. premiera Bojka Borisowa (30,4 proc. głosów). A realnie – przyczyny są związane z aferami wokół gazociągu.

Filip Lipew ekonomista portalu ceemarketwatch, potwierdził, że rząd bułgarski zlecił Gazpromowi napisanie wszystkich ustaw i innych przepisów dotyczących South Stream. Lipew także twierdzi, że oligarchowie, zwłaszcza Cwetan Wasilew i Delian Peewski byli zamieszani w projekt rosyjskiego gazociągu. Jego zdaniem decydowali o większości decyzji podejmowanych w ostatnich latach bez względu na zmieniające się ekipy rządowe. Opinia publiczna zaczyna to rozumieć i może się zacząć bunt. Są szanse, aby oligarchowie nie mieli tak wielkiego wpływu na nowy rząd, bo odporniejsze na układy z „szarymi potentatami” są jednak obie partie centroprawicy, GERB i Blok Reform, które najprawdopodobniej wygrają przedterminowe wybory – powiedział nam Lipew – To będzie przyszła koalicja, zdecydowanie proeuropejska. Szef GERB, Bojko Borisow, jako gość „okrągłego stołu w sprawie bezpieczeństwa energetycznego” w Waszyngtonie w pierwszych dniach czerwca b.r. zapowiedział, że jeśli zostanie premierem,  „obecne umowy z Rosją i Gazpromem pójdą na śmietnik”. Co będzie z całym projektem Gazpromu – niech zdecyduje Bruksela.

Jednak ta ewentualna proeuropejska koalicja w kwestii budowy bułgarskiego odcinka South Stream od początku będzie chodzić po linie, będzie zakładnikiem trudnej sytuacji wewnętrznej. South Stream zdobył sobie znaczną popularność w najbiedniejszym kraju UE. Duża większość społeczeństwa – oprócz tradycyjnie przyjaznego stosunku do Rosji – jest przekonana, że udział w projekcie Gazpromu zapewni bezpieczne dostawy taniego gazu (90 proc. dostaw tego surowca do Bułgarii przychodzi z Rosji), a co ważniejsze – inwestycje warte miliardów dolarów i wiele tysięcy miejsc pracy. Trudno też uwierzyć, że Kreml decydując się na rezygnację z zagrożonego tranzytu przez Ukrainę łatwo odstąpi od koncepcji zapewniającej przesył gazu na rynek europejski od południa. Bułgarski odcinek South Stream jest dla Moskwy podstawą sukcesu tej koncepcji.