Wójcik/Jakóbik: Pomimo sankcji Niemcy sprzedają firmę gazową rosyjskim oligarchom

4 marca 2015, 08:31 Energetyka

KOMENTARZ

Teresa Wójcik, Wojciech Jakóbik

Redakcja BiznesAlert.pl

Od wczoraj RWE Dea AG, jedna z największych spółek-córek niemieckiego koncernu energetycznego RWE AG, zmieniła właściciela. Jest nim fundusz kontrolowany przez Rosjan. To największa w historii rosyjska inwestycja w sektorze energetyki na Zachodzie. A doszło do niej mimo sankcji i mimo pogarszających się stosunków Zachodu z Rosją. Najwidoczniej RWE nie przejmuje się zbytnio wojną na Ukrainie, być może przy cichym wsparciu Berlina.

RWE i fundusz inwestycyjny LetterOne, założony przez rosyjską grupę kapitałową Alfa Group, latem ub.r. zawarły umowę o nabyciu przez Rosjan RWE Dea za kwotę 5,1 mld euro.  Spółka nazywająca się do wczoraj RWE Dea jest firmą energetyczną i po zmianie właściciela pozostaje w tej branży. LetterOne, – czyli Alfa Group, czyli Rosjanie – przejęli podziemne magazyny gazu w Bawarii o pojemności 1,9 mld m sześc. A co chyba ważniejsze – ponad 100 koncesji na eksploatację złóż ropy i gazu w Europie Zachodniej i kilku innych państwach świata. W tym 12 wielkich złóż ropy i gazu na wodach brytyjskich Morza Północnego, których wartość szacuje się na 1 mld euro, a które należały do RWE Dea.

Ale perspektywy przejęcia tych akurat złóż źle wróżą Rosjanom. W ostatnią sobotę, 28 lutego, rząd brytyjski – pomimo zgody na transakcję wydanej w lipcu przez Komisję Europejską i pomimo nacisków Berlina – zapowiedział, że nie zgodzi się na przejęcie przez Rosjan owych 12 pól węglowodorów. Londyn uzasadnił swoje stanowisko zagrożeniami, które mogłyby powstać, jeśli dojdzie do ewentualnego rozszerzenia sankcji na kolejnych rosyjskich oligarchów, do których zaliczono Michaiła Fridmana. Wprawdzie RWE i Alfa Group zaproponowały, że gdyby nałożono nowe sankcje, zarząd nad złożami na Morzu Północnym przekazany zostałby pewnej spółce powierniczej z rejestracją holenderską, ale rząd Wielkiej Brytanii nie zaakceptował tego rozwiązania. Odmówił też wydania funduszowi LetterOne tzw. letter of comfort – dokumentu gwarancji, że Londyn nie zarekwiruje złóż na Morzu Północnym, gdyby nałożono sankcje na rosyjskich oligarchów. Przeciwnie – nieoficjalnie wiadomo, że jednostki Royal Navy są już wytypowane do takiej interwencji.

Dyrektor generalny RWE, Peter Terium oświadczył, że po zbyciu spółki-córki ten niemiecki koncern może skoncentrować się na innych zadaniach biznesowych. Istotnie, RWE coraz bardziej jest zainteresowana energetyką odnawialną. Ten znany koncern jest jednym z pięciu największych europejskich firm energetycznych zajmujących się dostawami, dystrybucją oraz sprzedażą energii elektrycznej i gazu. Ma ok. 20 mln odbiorców energii elektrycznej oraz ok. 10 mln odbiorców gazu. Wiele z tych aktywów wraz ze spółką Dea przejdzie w ręce rosyjskie. Niemieccy politycy są zadowoleni – Dea zyskała nowego właściciela, który chce inwestować długoterminowo w wydobycie gazu oraz ropy i poprowadzi firmę w ku lepszym czasom – powiedział Terium.  Zyskała na pewno RWE, bo dochody z tej transakcji pozwolą koncernowi zmniejszyć zadłużenie sięgające 31 mld euro narosłe w okresie Energiewende odcinającego firmę od istotnej części zysków z sektora konwencjonalnego.

W Dea pozostał na stanowisku dotychczasowy dyrektor generalny, Niemiec, Thomas Rappuhn, natomiast nowy właściciel powołał zupełnie nową radę nadzorczą i jej przewodniczącego. Został nim Brytyjczyk Lord John Browne, dawny szef brytyjskiego giganta naftowego BP (w latach 1995 – 2007). Co ważniejsze – jednym z członków rady nadzorczej jest czołowy rosyjski oligarcha Michaił Fridman, który wczoraj wyraził przekonanie, że niezależnie od obecnej sytuacji makroekonomicznej i od obecnie niskich cen ropy oraz gazu transakcja przejęcia Dea to bardzo dobry interes.

Bo to Fridman, – drugi na liście najbogatszych Rosjan wg miesięcznika Forbes z aktywami szacowanymi na 14,7 mld dol. – jest inspiratorem przejęcia Dea. Do takich celów – wchodzenia na największe europejskie rynki energii – został powołany i zarejestrowany w Luksemburgu fundusz inwestycyjny LetterOne zajmujący się inwestowaniem w sektor ropy i gazu oraz w sektor telekomunikacyjny.  Kontrolę nad funduszem sprawuje jego większościowy udziałowiec spółka inwestycyjna Alfa Group, należąca do kręgu największych rosyjskich instytucji finansowych, kontrolująca VimpelCom, największego na świecie operatora komórkowego oraz Alfa-Bank, największy rosyjski bank komercyjny, kilka instytucji finansowych zagranicą, m.in. w Turcji. Z kolei największymi udziałowcami w moskiewskiej Alfa Group są czołowi rosyjscy bankierzy – Michaił Fridman i German Chan. Przejęcie wielkiej niemieckiej firmy to osobisty sukces Fridmana.

W końcu lat 80. początek jego drogi do sukcesu w działalności gospodarczej były zdecydowanie mało chwalebne i prawdopodobnie jego biografia z tego okresu mogłaby posłużyć za scenariusz filmu kryminalnego.  W skrócie – jako działacz komsomolski Fridman zaczynał od spekulacji biletami teatralnymi, później otworzył nieformalny klub muzyczny, organizował dyskoteki, koncerty. W 1989 r. wraz z dwoma kolegami ze studiów założył Grupę Alfa, której do dziś jest prezesem. Trzonem grupy jest stworzony w 1990 r. Alfa Bank. Grupa początkowo nie cieszyła się najlepszą sławą. Należąca do niej spółka Alfa-Eko była w 1995 r. oskarżana o przemyt narkotyków pod przykrywką handlu cukrem z Chinami.

Potem, w drugiej połowie lat 90 spółka o wątpliwej reputacji w tajemniczy sposób przekształciła się w międzynarodową korporację. Fridman znany jest z tego, że konkurencji szuka tylko w biznesie, wobec Kremla jest bardzo zręcznym konformistą i w pełni oddanym zwolennikiem prezydenta Rosji Władimira Putina. Oczywiste jest więc, że po jego dojściu do władzy nie podzielił losów Chodorkowskiego i Bierezowskiego, choć za prezydentury Borysa Jelcyna uchodzili za sobie bliskich. Przynajmniej w biznesie.  A działalność biznesowa Alfa Group nadal skrywa pewne tajemnice, niekoniecznie handlowe. Pod koniec czerwca 2007 r. amerykańska telewizja Fox News ujawniła, że jedna ze spółek-córek Alfa Group potajemnie inwestuje w Iranie.

Inaczej niż RWE na relacje z Rosjanami spojrzał BASF. Wintershall, firma paliwowa należąca do tej grupy chemicznej zawarła z Gazpromem umowę, która m.in. przekazała Rosjanom kontrolę nad największymi w Niemczech magazynami gazu w Rehden oraz Jemgum, Germany, a także Haidach w Austrii. Umowa uwzględniała także przejęcie połowy akcji Wingas, WIEH i WIEE, oraz Astory – operatora magazynów. W zamian Wintershall miał otrzymać udział w syberyjskich złożach gazu należących do Gazpromu o nazwie Urengoj. Na tę transakcję wyraziła zgodę Komisja Europejska w połowie 2014 r. z mocą wsteczną od 1 kwietnia 2013. Transakcja miała zostać zakończona do końca 2014 roku, dotychczas w jej realizacji nie było opóźnień.

BASF informował w grudniu zeszłego roku, że rezygnacja z umowy będzie kosztować go 211 mln euro wydatków w tym roku i 113 mln kosztów retroaktywnych. Decyzja ma związek z narastającym napięciem między Zachodem a Rosją w związku z wojną na Ukrainie. To kolejne uderzenie w interesy Gazpromu po zatrzymaniu projektu South Stream, ze względu na opór Komisji Europejskiej wobec tego projektu w wersji pożądanej przez Gazprom, a więc bez ograniczeń monopolu dla firmy.

Mimo to RWE sprzedająca gaz ziemny Ukraińcom, nie widzi problemu w sprzedaży istotnych aktywów gazowych podejrzanym rosyjskim oligarchom, których państwo prowadzi działania zbrojne na terenie należącym do partnerów niemieckiej firmy z Ukrainy. Dla tych Niemców biznes to biznes, którego nie zepsuje nawet nowa wojna w Europie.