Zasuń: Co się dzieje z polskim węglem?

13 listopada 2017, 15:00 Energetyka

W tym roku polskie kopalnie wydobędą ok. 1,5-2 mln ton mniej węgla kamiennego. W porównaniu z 2016 rokiem od stycznia do lipca import węgla energetycznego wzrósł o 900 tys. ton – pisze Rafał Zasuń z portalu WysokieNapiecie.pl.

Zacznijmy od zastrzeżenia: rynek węgla energetycznego składa się de facto z dwóch w dużej mierze niezależnych od siebie segmentów: miałów dla energetyki i przemysłu oraz tzw. sortymentów grubych i średnich dla kotłowni i gospodarstw domowych. Te dwa rynki rządzą się zupełnie innymi prawami. Jeśli więc mówimy, że „węgla brakuje” to zawsze trzeba wiedzieć o jakim węglu mówimy. Ponieważ niedawno pisaliśmy o węglu grubym, teraz zajmiemy się głównie miałami dla energetyki.

Choć węgiel kamienny jest najważniejszym polskim surowcem energetycznym, to od 1989 roku nie dorobiliśmy się rynku z prawdziwego znaczenia. Zasady handlu są kompletnie anachroniczne i nieprzejrzyste – nie ma platformy obrotu, hedgingu, kontraktów terminowych. To co jest normą w światowym handlu surowcami, czy chociażby na polskiej giełdzie energii, w polskim handlu węglem jakoś się nie przyjęło. Zresztą w ogóle „zagraniczne nowinki”, takie jak np. standardy oceny złóż wedle ich wartości ekonomicznej (tzw. JORC) też się w Polsce nie zadomowiły, bo wówczas okazałoby się, że węgla mamy znacznie mniej niż mówią szacunki. Do dziś polskie górnictwo posługuje się więc metodologią stworzoną za czasów Bieruta i Minca.

Według danych katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP) od stycznia do lipca 2017 roku polskie kopalnie wydobyły o 2 mln ton węgla energetycznego mniej niż w tym samym czasie rok wcześniej. To przede wszystkim efekt zamknięcia kilku nierentownych kopalń w zeszłym roku. Dla związkowców to oczywiście argument, że zamknięto je niepotrzebnie, chociaż o tym jaki osiągnęłyby wynik ekonomiczny nawet przy dzisiejszych wysokich cenach już nie wspominają.

Spółki górnicze mogły za to wreszcie sprzedać węgiel ze zgromadzonych w poprzednich latach zwałów. Plotki o braku węgla narastały od zeszłego roku, dopingując energetykę do zamawiania maksymalnych dopuszczalnych w kontraktach ilości węgla albo do przyspieszenia dostaw z kolejnych miesięcy. Jak już pisaliśmy, Polska Grupa Górnicza wstrzymała sprzedaż miałów do drobnych odbiorców, bo musiała się wywiązać z dostaw do elektrowni.

A popyt rósł, m.in. dlatego, że  przez znaczną część roku w remoncie były bloki elektrowni Bełchatów, spalającej węgiel brunatny, więc ich rolę przejęła elektrownia Dolna Odra opalana węglem kamiennym. PGE musiała zamówić więcej węgla niż planowała. W rezultacie zapłaciła o 50 gr na gigadżul więcej niż w zeszłym roku, choć zapowiadała, że cena nie wzrośnie.

Najgorzej zakontraktowała się Elektrownia Ostrołęka (Grupa Energa), która nie dotrzymała limitu obowiązkowych 30-dniowych zapasów węgla i może się liczyć z karą wymierzoną przez Urząd Regulacji Energetyki.

Tego typu problemy między energetykami a górnikami pojawiają się co jakiś czas. Jeśli węgla brakuje, to tradycyjnie co kilka lat wina zrzucana jest na przewoźników. Rzeczywiście, w tym roku mogło pojawić się trochę więcej kłopotów z transportem węgla, bo remontowanych jest kilka ważnych linii, m.in. do Ostrołęki. Ale mimo wszystko ze sprawozdania finansowego PKP Cargo (największego przewoźnika węgla w kraju) za ostatnie półrocze nijak nie wynika, że spółka ma jakieś problemy, np. z wystarczającą liczbą wagonów.

PKP Cargo przewiozła w pierwszej połowie tego roku 7,7 proc. więcej węgla, niż w tym samym okresie 2016 roku, przy czym zrobiła nawet mniej „tonokilometrów” bo górnicy wydobyli mniej węgla. „Wzrost wolumenu przewozów w I półroczu 2017 r. wynikał m.in. z pozyskania transportów do jednej z większych elektrowni na północy kraju (to właśnie Dolna Odra – red.), w eksporcie do Czech oraz na Słowację i Ukrainę, a także w imporcie z Rosji i tranzycie z portów morskich na Słowację” – czytamy w sprawozdaniu.

W rezultacie mniejszego wydobycia w kraju wzrósł import – od stycznia do końca lipca o 900 tys. ton. Oczywiście głównym dostawcą pozostaje Rosja. Węgiel rosyjski jest jednak droższy niż w zeszłym roku, bo tamtejsze kopalnie także zmniejszyły wydobycie po okresie rekordowo niskich cen dwa lata temu. Największy rosyjski producent – SUEK – poinformował, że w pierwszym półroczu 2017 wydobył o 1 proc. (tj. ok. 300 tys. ton) węgla mniej.

Dodatkowo przez kilka miesięcy remontowano most kolejowy w Brześciu, co nakręcało panikę na rynku. Węglokoks z powodu mocnego spadku eksportu polskiego węgla postanowił zająć się importem. Sprowadził 75 tys. ton surowca z USA. Jednak amerykański węgiel ma bardzo wysoki poziom siarki (ok. 3 proc.) i trzeba go mieszać z mniej zasiarczonym surowcem, co powiększa koszty.

Również energetyka musiała ratować się importem – elektrownie kupiły 234 tys. ton węgla z zagranicy. To jeszcze niewiele, bo też i ceny węgla na międzynarodowych rynkach i w Polsce zupełnie się rozjechały. Węgiel w portach ARA (Amsterdam-Rotterdam-Antwerpia) kosztował w lipcu 13,52 zł za GJ, a polski 9,27 zł.

Czy w związku z tym zabraknie nam na węgla na zimę? O tym w dalszej części artykułu na portalu wysokienapiecie.pl