Aleksandrowicz: Gęby wypchane kłamstwem

19 września 2014, 12:08 Energetyka

KOMENTARZ

Piotr Aleksandrowicz

Warsaw Enterprise Institute

W dobrym portalu wysokienapięcie.pl znalazłem tekst Bartłomieja Derskiego o niezależności energetycznej Polski. Zaczyna się tak: „Chcemy Unii Energetycznej i wolnego rynku, ale w rzeczywistości bronimy państwowych monopoli.

Doskonałym przykładem lobbingu przeciwko szerokiemu otwieraniu polskiego rynku energetycznego są krajowi producenci prądu, a także górnicy, którzy dostarczają im węgiel. – Jesteśmy importerem energii, bo zagraniczna jest tańsza i wchodzi na nasz rynek. Dzisiaj bronimy się, minimalizując nasze łącza energetyczne. Mamy jedną z najmniejszych w Europie przepustowości łączy energetycznych – przyznał niedawno w sejmowej dyskusji wiceminister gospodarki Jerzy Witold Pietrewicz. W tym samym czasie premier Tusk roztaczał przed Polakami wizję Unii Energetycznej”. Minister przyznał? On był dumny z tego!

Dalej Derski opisuje szczegółowo możliwości, a raczej niemożliwości, importu tańszej energii do Polski. Niektóre informacje, jak utrupia się inwestycje w przesył i połączenia w różnych kierunkach, są wręcz szokujące; rząd gra tu ręka w rękę z Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi. W efekcie chroniąc państwowy monopol górnictwa i energetyki sprawia, że Polska staje się coraz mniej konkurencyjnym krajem. O tym pogorszeniu się konkurencyjności polskiego przemysłu można było ostatnio przeczytać w raporcie Komisji Europejskiej, a całej gospodarki – w raporcie Boston Consulting Group. Zastanawiam się, czy świadome działanie na niekorzyść polskiego przemysłu i całej polskiej gospodarki przez realizowanie wąskiego interesu grupowego, kwalifikuje się jako przestępstwo. Pewnie nie.

Energia elektryczna w Polsce jest – jeśli liczyć według siły nabywczej – jedną z najdroższych w Europie. Ale nie jest też tania, jeśli uwzględniać kursy wymiany, mimo, że złoty jest niedowartościowany, a koszty produkcji mamy w złotych. Przedsiębiorcy – mali odbiorcy (od 20 MWh do 500 MWh rocznie) płacili w I półroczu 2014 roku, nie licząc podatków, 0,1051 euro za kilowatogodzinę, co plasowało nas 13. miejscu na 21 państw unijnych (tyle podało już dane do Eurostatu). Słowem bliżej drogiego niż taniego końca listy. Gdyby złoty był bardziej wartościowy, tak jak powinien być, obsunęlibyśmy się jeszcze bardziej.

Jeśli uwzględnić podatki przesuwamy się trochę w górę (0,1351 euro za KWh), bo podatki i opłaty w zachodniej Europie są jeszcze wyższe. Problem w tym, że znaczna część z nich znika przy eksporcie z danego kraju do Polski. W efekcie moglibyśmy kupować energię względnie tanio, nie tylko w całej niemal wschodniej i środkowej Europie, ale także we Francji, Danii, Austrii, Holandii, Szwecji, Finlandii itd.

Konkurencja importowa ulżyłaby firmom i konsumentom energii, wymuszając większą efektywność energetyki i górnictwa. Ale nie ulży, bo jej nie będzie, wprost przeciwnie, import węgla też zostanie ograniczony. Politycy mają to do siebie, że mogą grzmieć o potrzebie reindustrializacji i równocześnie likwidować konkurencyjność własnego przemysłu. Mogą mówić o zielonym świetle dla małych i średnich firm i dobijać cenami energii. Trąbić o energetycznej niezależności i robić wiele, byśmy przypadkiem jej szybko nie osiągnęli – chyba wszystkie inwestycje, które miały jej służyć są opóźnione, a niektórych nawet nie zaczęto. Co za hipokryzja.

Źródło: Warsaw Enterprise Institute