Pędziwol: Atom w Czechach na krawędzi

14 listopada 2018, 13:00 Atom

Choć kolejne czeskie rządy od lat zapowiadają rozbudowę energetyki jądrowej, decyzji wciąż brak. A tymczasem wskazówki zegara zbliżają się do godziny 12, a może nawet już ją minęły – pisze Aureliusz M. Pędziwol, współpracownik BiznesAlert.pl.

Elektrownia jądrowa Dukovany Fot. Wikipedia
Elektrownia jądrowa Dukovany Fot. Wikipedia

– Balansujemy tuż nad krawędzią – ostrzega dyrektor państwowego giganta energetycznego CEZ Daniel Benesz w wywiadzie, który ukazał się 8 listopada w dzienniku Hospodařské noviny. Fizyk Dana Drábová, która stoi na czele Urzędu Bezpieczeństwa Jądrowego od 1999 roku (!), myśli jednak, że jest znacznie gorzej. Trzy dni wcześniej w rozmowie z tą samą gazetą stwierdziła, że zbudowanie nowych reaktorów przed rokiem 2035 jest nierealne; przy wielkim wysiłku mogłoby się udać do 2039 roku, ale tak naprawdę budowa nowej elektrowni trwa jeszcze dłużej.

Rok 2035 jest terminem granicznym. Wtedy bowiem minie 50 lat od uruchomienia pierwszego reaktora w elektrowni Dukovany, a to będzie oznaczać konieczność jego wyłączenia. Kolejne trzy powinny pójść w odstawkę w ciągu następnych dwóch lat.

A chodzi o elektrownię o łącznej mocy 2040 MW, która dostarcza jedną piątą energii zużywanej w Czechach. Dlatego już od dziesięciu lat CEZ przygotowuje się do budowy nowych bloków jądrowych. Początkowo była mowa o postawieniu po jednym do dwóch reaktorów w obu elektrowniach jądrowych, czyli także w Temelinie, potem CEZ zredukował swoje plany do jednego w Dukovanach, aż w 2014 roku wstrzymał przetarg na jego budowę. Powodem była niechęć ówczesnego rządu, w którym ministrem finansów był dzisiejszy premier Andrij Babisz, do zapewnienia finansowania tej inwestycji, szacowanej wtedy nawet na 12 miliardów euro.

Obrona budżetu, lęk przed Rosją

I choć zwiększenie udziału energii jądrowej w miksie energetycznym do 50 procent w 2040 roku wciąż jest zapisane w Państwowej Koncepcji Energetycznej, Babisz nadal nie zamierza opróżniać w tym celu państwowej kasy. W przedostatni dzień października szef rządu zaskoczył wszystkich stwierdzeniem, że żywotność elektrowni w Dukovanach można by przedłużyć o dziesięć lat (do 2045 roku). To by kosztowało jego zdaniem nie 200 miliardów koron (8 miliardów euro), lecz dziesięć razy mniej.

Według głównego analityka tygodnika Ekonom Davida Klimesza jest jeszcze jeden powód, bynajmniej nie finansowy. Według analizy opublikowanej przez to pismo już latem, nawet w otwartym przetargu spośród sześciu zgłoszonych kandydatów największą szanse na wygraną ma rosyjski koncern Rosatom.

– Tego geopolitycznego aspektu Babisz najwyraźniej się w końcu przeląkł i chce tylko przedłużać – uważa Klimesz. Ale to jego zdaniem tylko ucieczka na chwilę z niedźwiedzich objęć Rosjan. – Przed jasną decyzją o przyszłości jądra w Czechach po prostu nie uciekniemy – konkluduje.

A co na to Unia i sąsiedzi?

Tymczasem pomysł premiera przypadł do gustu kierownictwu CEZ. Dyrektor finansowy koncernu Martin Novák powiedział w czwartek czeskim dziennikarzom, że przedłużenie żywotności Dukovan kosztowałoby mniej niż by elektrownia mogła w tym czasie zarobić.

Ostrożniejszy jest dyrektor samej elektrowni Milosz Sztiepanovský, którego zdaniem jej funkcjonowanie po 2035 roku jest realne, ale zależy także od warunków ekonomicznych i regulacyjnych. Tego ryzyka świadom jest też dyrektor generalny koncernu Benesz.

– Tym największym [ryzykiem] jest skłonność do akceptacji takiego rozwiązania przez Unię Europejską i kraje sąsiednie – powiedział we wspomnianym na początku wywiadzie.

A to akurat Czesi mają jak w banku, co najmniej ze strony Austrii, która wprawdzie też zbudowała sobie elektrownię atomową w Zwentendorfie nad Dunajem, ale dokładnie 40 lat temu zadecydowała, że jej nigdy nie uruchomi. Austriacy protestowali już podczas poprzedniego przedłużenia eksploatacji elektrowni Dukovany, której żywotność była pierwotnie zaplanowana na 30 lat.

Po 50 latach życie nie jest łatwe

Tym bardziej, że mocnych argumentów dostarcza im sama Dana Drábová, która w cytowanej wyżej rozmowie wskazuje, że nie tylko nikt nie umie powiedzieć, jakie będą wymagania bezpieczeństwa za dziesięć lat, ale i nie ma dziś doświadczeń z eksploatacją tak starych elektrowni.

– Interesujące jest na przykład doświadczenie Stanów Zjednoczonych, gdzie większość ich bloków ma licencję na 60 lat. Ale z tych bloków już kilka zostało wyłączonych, kilka jest wyłączanych, a w wypadku innych się to planuje. Dlatego, że po 50 latach ich życie nie jest łatwe – twierdzi.

Austriacy będą na pewno protestować i teraz. I chętnie skorzystają z tego, co mówi szefowa czeskiego Urzędu Bezpieczeństwa Jądrowego.