Baca-Pogorzelska: Górnicy chcą odejść. A ja się im nie dziwię

25 lipca 2016, 07:30 Energetyka

KOMENTARZ

Karolina Baca-Pogorzelska

Dziennik Gazeta Prawna

Nie dziwi mnie liczba chętnych do odejść z trzech śląskich spółek węglowych. Pracownicy sektora węgla kamiennego obudzili się z długiego snu i zrozumieli, że sytuacja w nim jest fatalna. Albo inaczej – przestali wierzyć we wszystko, co mówią związki zawodowe.

PGG, Katowicki Holding Węglowy i Jastrzębska Spółka Węglowa podsumowały ankiety wśród załóg. Badanie dotyczyło chęci skorzystania z urlopów górniczych i odpraw pieniężnych. Zainteresowanie wyraziło w sumie ok. 9300 osób. Oczywiście nie wszyscy będą mogli skorzystać z tych uprawnień, chętnych było więcej niż zakładano (np. w JSW prawie 2,8 tys. na 2,5 tys. zaplanowanych odejść), ale to i tak sporo.

Z urlopów górniczych mogą skorzystać osoby, którym do emerytury zostały cztery lata i mniej (w przypadku pracowników dołowych) lub trzy lata i mniej (w przypadku pracowników zakładów przeróbczych). Z jednorazowych odpraw pieniężnych ci, którym do emerytury pozostało więcej niż 12 miesięcy. Chodzi oczywiście o osoby, które miałyby trafić wraz ze swoimi kopalniami do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, czyli pracują dziś w zakładach, które mogą być niebawem zlikwidowane. Oczywiście będzie sporo rotacji, bo ci, co będą chcieli odejść z nielikwidowanej kopalni zostaną przeniesieni do likwidowanej i na odwrót, ale skala zjawiska i tak pokazuje, że w środowisku górniczym coś się zmienia.

Dziś już związki zawodowe nie są głównym przekaźnikiem informacji do kopalnianych załóg. Pracownicy kopalń sami widzą, co się z ich branżą dzieję. I doskonale wiedzą, że obecne osłony finansowe mogą być ostatnimi tak korzystnymi.

Warto bowiem dodać, że urlop górniczy jest płatny 75 proc. dotychczasowej średniej do momentu osiągnięcia wieku emerytalnego. A poza tym ustawa nie zakazuje „urlopowiczom” podjęcia dodatkowej pracy – byle poza górnictwem.

A dotychczasowe średnie płac nie są wcale takie złe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że od tego roku zawieszona będzie czternasta pensja, a w JSW jeszcze deputat węglowy – świadczenia więc będą coraz niższe. A że prawo nie działa wstecz – wszelkie kolejne zmiany „urlopowiczów” dotyczyć już nie będą.

Jeśli założymy, że z kopalń na Śląsku odeszłoby ok. 9 tys. ludzi, to łatwo policzyć, o jakich oszczędnościach dla spółek węglowych mówimy (urlopów górniczych nie będą płacić one, a państwo). Przyjmując średnią miesięczną pensję w górnictwie ze wszystkimi możliwymi dodatkami, nagrodami etc. na poziomie 6,5 tys. zł brutto – mamy ok. 58,5 mln zł miesięcznie, a więc ok. 700 mln zł rocznie. Sporo. Koszt roczny dla państwa? Ok. 526 mln zł. Ale taka forma pomocy publicznej jest dozwolona – przypomnijmy bowiem, że zgodnie z decyzją Rady Unii Europejskiej z 2010 r. pomoc publiczna możliwa jest tylko w przypadku zamykania kopalń – taki program osłonowy dla górników odchodzących z branży jest więc akceptowalny (ich kopalnie jednak muszą iść faktycznie do likwidacji, a z tym chyba mamy problem, jeśli np. spojrzymy na kopalnię Makoszowy, która choć jest w SRK do zamknięcia jakoś się nie szykuje…).

Związkowcy głośno tego nie powiedzą oczywiście, ale tak liczne odejścia z branży, której liczebność i tak skurczyła się ostatnio o kilkanaście tysięcy ludzi do 88,4 tys. (stan na koniec maja 2016 r.) wcale im nie pomaga – w końcu im więcej górników, tym więcej etatów związkowych. A tych też będzie mniej przy okazji likwidacji kopalń czy choćby w procesie ich łączenia.

Ale żeby nie było – związkom zawodowym też trzeba uczciwie oddać, że ich podejście do negocjacji w górnictwie też się powoli zmienia.

Czasem przejrzeć na oczy jest lepiej późno niż wcale.