Baca-Pogorzelska: Przykręcanie emisyjnej śruby trwa

19 czerwca 2017, 07:30 Energetyka

– Skoro w przypadku Nord Stream 2 przegraliśmy 1:27, to obawiam się, że i w dalszych negocjacjach dotyczących systemu handlu emisjami (EU ETS) możemy zostać sami na placu boju – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej. 

Od pół roku żyjemy „pakietem zimowym”, czyli propozycją unijnych dyrektyw, w której pierwszy raz znalazły się jasno określone propozycje dopuszczalnych norm emisji CO2 dla nowych instalacji. O sławetnych 550g CO2/1 kWh słyszał już chyba każdy, kto chociaż trochę interesuje się energetyką. Oczywiście negocjacje tych propozycji są w toku, niemniej jednak równolegle toczy się batalia o kształt europejskiego systemu handlu emisjami EU ETS na lata 2021-2030.

27 czerwca zaplanowany jest drugi trilog (na linii Komisja Europejska, Parlament Europejski, Rada UE) i potrzebne będą kolejne takie spotkania, a głosowania w tej sprawie nie należy się spodziewać wcześniej niż w listopadzie. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że Polsce będzie bardzo trudno bronić swojej węglowej pozycji. Powód?

Rada UE w przypadku EU ETS określa zamknięty katalog inwestycji, które będą mogły być finansowane z handlu emisjami (wbrew pozorom bowiem darmowe uprawnienia i nadwyżka nadal będzie na rynku, choć oczywiście mniejsza niż obecnie). Kryteria dla tych inwestycji określa Parlament Europejski.

A jedną z jego propozycji jest jeszcze większe obostrzenie dla nowych czy modernizowanych instalacji. Mianowicie nie 550, a 450 g CO2/1 kWh. Takie parametry są nieosiągalne już nie tylko dla węgla, ale także dla bloków gazowych (dla których z kolei limit 550 g jest idealnie dopasowany). Co to oznacza? Możliwe dalsze przykręcanie klimatycznej śruby UE.

Zwłaszcza, jeżeli dołożymy do tego zapowiedź prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa o wycofaniu się z porozumień paryskich. Choć szczegóły odejścia Amerykanów od zapisów porozumienia klimatycznego nie są na razie do końca jasne, to wydaje mi się, że Unia może chcieć pokazać, jak bardzo da się wyjść przed szereg (nawet jeśli odpowiada się jedynie za ok. 11 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla). Czy skończy się to wreszcie ucieczką przemysłu poza granice UE, co wcale nie zmniejszy emisji, a jedynie przeniosłoby ją w inne miejsce? Może aż tak źle nie będzie. Jednak negocjacje dotyczące EU ETS łatwe nie będą. Zresztą te dotyczące „pakietu zimowego” również.
Jeśli przyjrzymy się możliwościom budowania swoistej koalicji – może być bardzo różnie.

Przypomnijmy sobie tylko deklaracje Państw Bałtyckich w temacie gazociągu Nord Stream 2. W efekcie ustalania mandatu Komisji Europejskiej nie pomógł nawet ostry list szefa Rady Europejskiej, Donalda Tuska do szefa Komisji Europejskiej, Jeana Claude’a Junckera, gdzie Tusk podkreślił, że planowana inwestycja jest szkodliwa dla całej Wspólnoty. Tylko polska komisarz Elżbieta Bieńkowska sprzeciwiła się propozycjom KE, które teraz zatwierdzić musi Rada.

Wydaje mi się, że mimo włączenia do zespołu negocjatorów EU ETS wiceministra energii, Michała Kurtyki (po ostatnim blamażu negocjacyjnym z udziałem ministra środowiska) i odpuszczeniu z polskiej strony niektórych tematów przewalczenie naszych racji może być naprawdę trudne. Być może jednak strona polska ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie (nie mam tu na myśli decyzji o budowie elektrowni atomowej…) i uda się wypracować porozumienie, które nie uderzy nas za mocno po kieszeni. Warto dodać, że reforma EU ETS jest nam potrzebna, bo w przeciwnym razie od 2027 r. nie będzie żadnych derogacji czy darmowych uprawnień, co kosztowałoby nas wszystkich jeszcze więcej.