Baca-Pogorzelska: Rząd chce opłaty paliwowej i rynku mocy. Czy to się opłaci?

17 lipca 2017, 07:30 Energetyka

Obserwuję reakcje na próby wprowadzenia opłaty paliwowej i rynku mocy. I naprawdę czasami nie mogę się nadziwić. Albo inaczej – coraz bardziej przekonuję się, że matematyka to królowa nauk – pisze  – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Gdy PiS zaproponował powstanie samorządowego funduszu drogowego podniosło się larum, zarówno po stronie zwolenników jak i przeciwników obecnej władzy. Ci pierwsi podnosili, że jak można taki projekt cichaczem przygotować i wypuścić, na dodatek gdy w Polsce przebywał amerykański prezydent Donald Trump. A przecież poza tym PiS miał nie podnosić podatków, skoro wystarczy nie kraść. Tu zwolennicy i przeciwnicy byli akurat zgodni. Chodzi przecież bowiem o około 25 groszy na litrze benzyny. Przy czym tylko 10 groszy trafiałoby do funduszu samorządowego, a drugie do krajowego (reszta to oczywiście podatki). Przyznam jednak szczerze, że gdyby te pieniądze trafiały tam, gdzie powinny i realnie zobaczyłabym, że ma to przełożenie na tempo prac – idę na to. Zwłaszcza w przypadku dróg gminnych. W niektórych przypadkach bowiem to co się zobaczy (albo przejedzie) nie da się odzobaczyć. A wielu samorządom na ten cel po prostu brakuje pieniędzy. Uprzedzam pytanie – wiem doskonale, że wzrost ceny paliwa powoduje wzrost ceny wszystkiego, skoro udział transportu drogowego w transporcie towarów wynosi 84 proc. Ale kto nie ryzykuje ten nic nie ma, przy rozbudowywaniu państwowego socjalu budżet, w którym tak zakochany był jak pamiętam wicepremier Mateusz Morawiecki, z gumy jednak nie jest…

Jeśli jednak PiS szuka ten sposób pieniędzy na „500+” czy „Mieszkanie+” próbując łamać jedne obietnice wyborcze, by spełniać inne, to myślę, że może być to strzał w stopę. Zwłaszcza przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi. Pewnie więc nieprzypadkowo słyszymy, że rząd z pomysłu może się wycofać.Tak się składa, że dokładnie w tym samym czasie, co pomysły paliwowe do Sejmu trafił projekt ustawy o rynku mocy. I choć tu będziemy płacić więcej za prąd, to larum jakby mniejsze. Może dlatego, że samochody mamy jednak na benzynę, a nie na prąd (choć elektromobilność to jeden z priorytetów obecnej władzy). A tak zupełnie poważnie wcale nie jestem pewna, czy skutki rynku mocy będą łagodniejsze.

Opłata paliwowa kosztowałaby przeciętne gospodarstwo domowe 300-400 zł więcej rocznie. Owszem, sporo. A rynek mocy? Resort energii szacuje, że roczne koszty tego rozwiązania (polega na tym, że wytwórcy energii dostaną pieniądze nie tylko na jej produkcję, ale też za gotowość do dodatkowej produkcji w szczycie) wyniosą 2-3 mld zł. Dziesięcioletnie oszacowane zostały na 27 mld zł, z czego 15 mld zł zapłacić miałyby małe i średnie przedsiębiorstwa, 7 mld zł odbiorcy indywidualni, 2 mld zł przemysł energochłonny, resztę (ok. 3 mld zł) pozostali, w tym samorządy. Dzieląc 7 mld zł na 10 lat gospodarstwo domowe (mamy ich ok. 14,5 mln) zapłaci rocznie o 48 zł więcej za energię elektryczną. To 4 zł miesięcznie (plus VAT) – dziś średni rachunek miesięczny wynosi ok. 100 zł. Tyle tylko, że faktyczne dopłaty rozpoczną się w 2021 r., więc wielkość opłaty trzeba jednak podzielić na 7 lat. To oznacza ok. 5,75 zł miesięcznie – czyli ok. 7 zł z VAT, co daje 84 zł rocznie. A jak w górę pójdzie prąd, to usługi również. Zwłaszcza, że to w tym sektorze podwyżki będą największe (taryfy dla gospodarstw domowych wciąż są regulowane przez URE). Jeśli jednak nie dostaniemy unijnej zgody na rynek mocy, to za chwilę mityczny blackout może stać się faktem.

Pisząc „za chwilę” nie mam na myśli tego czy przyszłego roku, ale sytuację po 2021 r., gdy część najstarszych bloków węglowych zostanie zamknięta, bo w życie wejdą konkluzje BAT do dyrektywy o emisjach przemysłowych (chodzi o bardziej rygorystyczne przepisy dotyczące emisji związków siarki i azotu, a także rtęci i chloru). A w ciągu najbliższych ok. 15 lat z obiegu wypadnie aż połowa naszych dziś zainstalowanych mocy! Skoro więc walczymy o nasz krajowy węgiel i o to, by górnictwo działało, i o to, żeby opierać bezpieczeństwo energetyczne na krajowym surowcu, to trudno się nie zgodzić, że ono jednak kosztuje. W najbliższych latach energetykę czekają naprawdę gigantyczne wydatki – liczone już nie w dziesiątkach a w setkach miliardów złotych. A ja tylko przypomnę, że prąd jednak nie bierze się z gniazdka… I w przypadku rynku mocy chyba nie mam wątpliwości, że pieniądze wyparują. Zwłaszcza, że ten system będzie pod bacznym nadzorem Brukseli (jeśli w ogóle się na niego zgodzi).