Déjà vu wokół cen energii. Spółki chcą podwyżki nawet o 40 procent?

20 listopada 2019, 07:30 Energetyka

Spółki domagają się we wnioskach do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki zgody na podniesienie taryf o co najmniej 20 do nawet 40 procent – piszą Karolina Baca Pogorzelska, współpracownik BiznesAlert.pl i Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.

Siedziba URE / fot. Piotr Stępiński, BiznesAlert.pl

Zgodnie z obowiązującym prawem energetycznym spółki obrotu są zobowiązane do przedłożenia wniosków taryfowych prezesowi Urzędu Regulacji Energetyki. Niedawno szef Urzędu Rafał Gawin stwierdził, że te dokumenty powinny wpłynąć do urzędu do połowy listopada, by mogły zostać zatwierdzone w grudniu i wejść w życie od początku 2020 roku. Główne cztery spółki energetyczne – Polska Grupa Energetyczna, Enea, Energa i Tauron – złożyły wnioski zgodnie z oczekiwaniami w terminie do 15 listopada. Zrobiły to też pozostałe, mniejsze spółki obrotu.

Z informacji BiznesAlert.pl wynika, że w złożonych wnioskach taryfowych niemal wszystkie spółki energetyczne zawnioskowały o dwucyfrową podwyżkę taryf za samą energię elektryczną, bo wnioski o taryfy dystrybucyjne jeszcze nie wpłynęły do URE. Urząd konsekwentnie milczy na temat wysokości podwyżek we wnioskach, ale według naszych informacji krążące plotki o żądaniach od co najmniej 20 procent do nawet 40 procent wzrostów nie są wcale przesadzone. Przeciwnie. Dla porównania w ubiegłym roku, przy podobnej do obecnej sytuacji na rynku energii, spółki wnioskowały o podwyżkę 30-procentową. Rzecznik URE Agnieszka Głośniewska nie chciała ujawnić BiznesAlert.pl czy wnioski taryfowe złożone przez spółki sugerują podwyżki taryf. Zapewniła jedynie, że są teraz przedmiotem szczegółowych analiz.

Stępiński: Wszyscy zapłacą za częściowe zamrożenie cen energii

Wnioskowana, czterdziestoprocentowa podwyżka taryf może być elementem strategii spółek, które chcą ugrać możliwie jak najwięcej. Lepiej zacząć z wysokiego C, by cokolwiek ugrać. Zwłaszcza w sytuacji, gdy nowy nadzorca energetyki, minister aktywów państwowych Jacek Sasin jednego dnia mówi o utrzymaniu cen bez podwyżek dla gospodarstw domowych, a chwilę później mówi o potencjalnym łagodzeniu skutków możliwych podwyżek. Warto jednak wiedzieć, że już ok. 60 procent z 15 mln gospodarstw domowych w potencjalnej taryfie G korzysta z ofert pozataryfowych.

Trudno jednak się spodziewać, aby prezes URE zgodził się na tak dużą podwyżkę, której być może faktycznie chcą energetycy. Urząd dotychczas tego nie robił, hamując apetyty branży. Ale jest coś takiego, jak koszty uzasadnione i na nie prezes URE też musi zwracać uwagę. W tym wypadku będzie to koszt CO2. W ciągu roku tona uprawnień do emisji dwutlenku węgla potrafiła kosztować zarówno ok. 15 euro, jak i niemal 30 euro. Nie należy się spodziewać istotnej obniżki jej wrtości. Polska wciąż wytwarza prawie 80 procent energii elektrycznej z węgla kamiennego i brunatnego, a to przecież najbardziej emisyjne paliwa.

Czy mamy do czynienia z déjà vu? Obecna sytuacja do złudzenia przypomina tę z ubiegłego roku. Wówczas minister energii Krzysztof Tchórzewski szukał pieniędzy w kasach spółek, twierdząc, że poprzez cięcie kosztów mogą zyskać miliard złotych na łagodzenie wzrostów cen energii. Ówczesny szef URE Maciej Bando wezwał więc firmy do ponownego złożenia wniosków taryfowych, skoro miały mieć oszczędności, ale spółki tego nie zrobiły. Zresztą nie musiały, bo i tak taryfa dla gospodarstw domowych zgodnie z ustawą o cenach energii (słynna ustawa z 28 grudnia 2018 roku, cztery razy nowelizowana, do dziś nie została notyfikowana w Brukseli) została zamrożona, więc jego decyzja nie była wiążąca, bo została podjęta wbrew prawu energetycznemu.

Obecny prezes URE już we wrześniu mówił w Dzienniku Gazecie Prawnej, że twierdzenie, iż podwyżek nie będzie jest nieodpowiedzialne. Czeka nas więc kolejny emocjonujący serial energetyczny.