Ćosić: Serbia na rozdrożu

10 czerwca 2014, 11:15 Energetyka

KOMENTARZ

Dominika Ćosić

Niezależna korespondentka z Brukseli

Sprzeczne informacje dobiegają z Serbii: podczas, gdy jedni politycy zapowiadają wstrzymanie się z budową odcinka Gazociągu Południowego, inni od takich deklaracji się odcinają. To zamieszanie jest znamienne – Serbia stoi na rozdrożu. Z jednej strony kusi ją Rosja, z drugiej (mniej udolnie) Unia Europejska. Bo to o Serbię toczy się teraz gra – czy będzie strefą wpływów rosyjskich czy europejskich.

Zaledwie kilka miesięcy temu Serbia uroczyście zainaugurowała rozpoczęcie budowy odcinka Gazociągu Południowego. Warunki, na jakich będzie uczestniczyć w projekcie, są dla niej niekorzystne – bo większościowym udziałowcem będzie potentat rosyjski. Serbia zatem w konsekwencji jeszcze bardziej uzależni się od Rosji, teraz także energetycznie. W dodatku niewiele dostając w zamian.

Decyzja o przyłączeniu się do South Stream nie została podjęta jednomyślnie. Bo w Serbii ścierają się dwie opcje: prorosyjska i proeuropejska. To zwolennicy tej pierwszej, czyli m.in. socjaliści czy nacjonaliści, optowali za tym gazociągiem. Liberałowie, których reprezentuje m.in. obecny premier Aleksandar Vucić byli sceptyczni. Nic więc dziwnego, że wicepremier Zorana Mihajlović zadeklarowała w imieniu Serbii wstrzymanie się z dalszą budową do czasu ogłoszenia decyzji w tej sprawie przez Komisję Europejską. Był to sygnał wysłany do Brukseli – znak dobrej woli i prounijnych aspiracji Belgradu. Niemal natychmiast minister odpowiedzialny za górnictwo, Aleksandar Antić pośpieszył z zapewnieniem, że South Stream to projekt dla Serbii strategiczny i rozwojowy. Zwolennicy takiego podejścia podkreślają korzyści dla Serbii czyli np. powstanie nowych miejsc pracy i bezpieczeństwo dostaw energii.

Ten dwugłos jest znamienny. Bo wśród polityków serbskich ścierają się zwolennicy przybliżenia do Brukseli i zbliżenia do Moskwy. Jak do tej pory Moskwa prowadziła bardziej skuteczną politykę wabienia Serbii, poza odwoływaniem się do wspólnoty słowiańsko-prawosławnej były to także konkretne inwestycje czy pomoc – choćby w niedawnej katastrofalnej powodzi. Unia Europejska prowadziła wobec Serbii politykę „kij zamiast marchewki”, czyli ciągła eskalacja żądań, oczekiwań i warunków. Jedną z niewielu dobrych decyzji było zniesienie wiz turystycznych dla mieszkańców Serbii. Obserwując politykę unijną wobec Serbii nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że Bruksela odpuszcza i zgadza się na definitywne wejście Serbii do strefy wpływów rosyjskich. Większość ze stawianych Belgradowi warunków można było, przy odrobinie dobrej woli głównie ze strony Niemiec i Wielkiej Brytanii – obejść. Bo tu toczyła się jedna z najważniejszych gier – o podział strefy wpływów. I wyglądało na to, że Unia Europejska bez walki oddała Serbię rosyjskiemu oddziaływaniu. Co było strategicznym błędem. Od niedawna UE zaczyna lekko zmieniać kurs. To od Brukseli, jej decyzji i pomocy dla Serbii zależeć będzie, czy Belgrad sam będzie chciał rozluźnić więzy z Moskwą.

W przypadku South Stream domaganie się przez KE od Serbii podporządkowania III pakietowi energetycznemu zakrawa na bezczelność. Bo w budowę South Stream są przecież zaangażowane kraje już należące do UE: z Bułgarią, Austrią, Węgrami i Słowenią na czele i to one powinny dać dobry przykład Serbii i wycofać się z projektu. Co też ostatnio zaczyna robić Bułgaria. KE ze swojej strony powinna pomóc Serbii w uniezależnieniu się, także energetycznym, od Rosji. Skoro pomaga Ukrainie, to tym bardziej powinna pomóc Serbii.