Stępiński: Nie patrzmy na Fukushimę, ale na siebie

12 marca 2019, 07:31 Atom

Wczoraj minęło 8 lat od momentu awarii elektrowni jądrowej Fukushima. Świat i Japonia wyciągnęły z niej wnioski, wzmacniając bezpieczeństwo swoich instalacji. W tym czasie Polska, która marzy o własnej elektrowni jądrowej w pełni nie wdrożyła jeszcze unijnych przepisów z zakresu bezpieczeństwa jądrowego – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.

5 i 6 blok elektrowni Fukushima Daichi. Fot. Wikimedia Commons
5 i 6 blok elektrowni Fukushima Daichi. Fot. Wikimedia Commons

Duch Czarnobyla

11 marca 2011 roku to data, która na lata zostanie zapamiętana jako moment przełomowy dla przyszłości energetyki jądrowej. O godzinie 6:46 czasu polskiego ok. 130 km na wschód od Fukushimy, pod dnem Oceanu Spokojnego nastąpiło trzęsienie ziemi o magnitudzie 9 stopni w skali Richtera. W efekcie powstały fale tsunami, które zaczęły zmierzać w stronę wschodniego wybrzeża Japonii. Tuż po odnotowaniu wstrząsów reaktory w elektrowni Fukushimie zostały automatycznie wyłączone. Uruchomione zostało awaryjne zasilanie. Po niecałej godzinie tsunami o falach wysokich na 13-14 metrów z całym impetem uderzyło w liczący nieco ponad 6 metrów mur otaczający elektrownię Fukushima. Woda wdarła się do budynków instalacji, niszcząc przy okazji awaryjne systemy zasilania, co uniemożliwiło chłodzenie reaktorów. W konsekwencji doszło do wybuchu wodoru. Choć żadna osoba nie zginęła w wyniku skażenia radiacyjnego, to na świecie ponownie odżyły demony z 1986 roku, kiedy doszło do katastrofy w Czarnobylu. Choć tych dwóch wydarzeń nie sposób w żaden sposób porównać, to ponownie zaczęto pytać o bezpieczeństwo instalacji jądrowych i rozważać odejście od atomu. W wielu państwach ekolodzy i przeciwnicy elektrowni jądrowych zainicjowali protesty, wzywając do zamknięcia wszystkich instalacji, tłumacząc to między innymi kwestiami bezpieczeństwa. Niektóre z państw, w tym Niemcy, zdecydowały się na atomowy odwrót, ulegając naciskom społeczeństwa.

W rocznicę wydarzeń z Fukushimy warto dokonać refleksji o tym, co od tego czasu wydarzyło się w obszarze bezpieczeństwa. Japonia wyciągnęła z niej bolesną lekcję i znacząco wzmocniła systemy bezpieczeństwa, co mogłem sam zobaczyć w trakcie niedawnej wizyty studyjnej w tym kraju. Wymagało to jednak poważnej analizy oraz dialogu z mieszkańcami, również po to, aby wytłumaczyć im, że obawy przed dalszym skażeniem są nieuzasadnione. Już teraz 95 procent terenów wokół elektrowni w Fukushimie jest bezpieczna i nie trzeba nosić żadnego ubrania ochronnego. Spadł również poziom zanieczyszczenia wody. Tuż po awarii wynosił 100000 Bq/L, a obecnie 0,7 BqL. Również badania japońskich lekarzy i ekspertów wykazały, że wpływ wydarzeń z 2011 roku na mieszkańców jest marginalny.

Stępiński: Japonia wyciągnęła lekcję z Fukushimy

Świat uczy się na błędach Japończyków

Prof. Grzegorz Wrochna z Narodowego Centrum Badań Jądrowych przekonuje w rozmowie z portalem BiznesAlert.pl, że świat również uczył się i nadal uczy na błędach Japończyków. – Komisja Europejska zarządziła przegląd przepisów, dotyczących bezpieczeństwa jądrowego oraz przegląd obecnie działających reaktorów. Również szereg państw spoza Europy dobrowolnie dołączyło do tego przeglądu. Co ciekawe, wnioski które wyciągnięto dotyczyły w niewielkim tylko zakresie samej konstrukcji reaktorów. Rekomendacje głównie odnosiły się do przepisów, związanych ze współpracą operatorów z dozorami jądrowymi, a także ulepszenia różnych systemów wykorzystywanych w czasie awarii, takich jak np. generatory diesla czy inne źródła awaryjnego zasilania – tłumaczy naukowiec.

Wrochna podkreśla, że dozory jądrowe różnych krajów indywidualnie dokonywały przeglądu przepisów, podczas gdy na całym świecie trwają prace nad poprawieniem bezpieczeństwa reaktorów. – Dzisiaj możemy powiedzieć, że to co się stało w Fukushimie zostało bardzo dobrze wykorzystane. Mamy gwarancję, że nie powtórzy się to w reaktorach nowego typu. Świat odrobił lekcję z Fukushimy – mówi rozmówca BiznesAlert.pl.

Mimo awarii w Fukushimie, na świecie działa ponad 450 reaktorów, z czego 126 w 14 państwach Unii Europejskiej. Nie porzucono również realizacji nowych projektów. Powstaje blisko 50 kolejnych bloków. Natomiast w ubiegłym roku uruchomiono dziewięć reaktorów, z czego siedem w Chinach.

Co z Polską?

Polska również chce dołączyć do grona państw posiadających energetykę jądrową. Zgodnie z naszym projektem polityki energetycznej do 2040 (PEP 2040) mamy posiadać bloki o łącznej mocy 1-1,5 GW do 2033 roku. Do 2043 roku ma być to już 6-9 GW. Atom pozwoliłby z jednej strony na zapewnienie stabilnych dostaw energii, a z drugiej na spełnienie rosnących ambicji unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, w zakresie redukcji emisji CO2. W tym kontekście warto wspomnieć, że wszystkie elektrownie jądrowe w Unii Europejskiej pozwalają zaoszczędzić 700 mln ton CO2, czyli tyle, ile emitują wszystkie auta w krajach Wspólnoty.

Mimo poparcia społecznego budowy elektrowni jądrowej (61 proc. według sondaży z 2017 roku – przyp. red.) nadal nie podjęto politycznego rozstrzygnięcia w tej sprawie. Co więcej, w przypadku mieszkańców gmin, w których miałaby powstać elektrownia, odsetek ten jest wyższy. Według przedstawionych przez PGE EJ1 (spółka odpowiedzialna za budowę elektrowni jądrowej – przyp. red.) niedawno badań wynika, że poparcie w tych regionach wynosi 69 procent. Za potencjałem społecznym nie nadążają jednak politycy. Mimo deklaracji ministra Tchórzewskiego nadal nie wiadomo czy, kto i za ile ostatecznie zbuduje elektrownię jądrową (szacowane koszty 40-70 mld złotych – przyp. red.), kto dostarczy technologię i gdzie będą składowane odpady radioaktywne. Mało kto w Polsce ma świadomość, że w Różanach na Mazowszu już znajduje się składowisko odpadów radioaktywnych. Przy czym, będzie ono działało maksymalnie 7 lat. Co zatem stanie się odpadami, gdy zbudujemy elektrownię jądrową? O ile na początku będzie je można składować w elektrowni, to jednak później trzeba będzie coś z nimi zrobić. Na razie nie wiadomo co.

Podobnie jest z aktualizacją Programu Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ). Wiemy jedynie, że ma zostać zaprezentowana ,,wkrótce”, choć w marcu 2018 roku resort energii informował, że ,,praktycznie sfinalizowano prace nad PPEJ.” Dokument ma zawierać m.in. aktualizację harmonogramu realizacji projektu jądrowego. Co ciekawe, Polska nadal w pełni nie wdrożyła przepisów, wymaganych przez unijną dyrektywę, która ma wzmacniać bezpieczeństwo europejskich instalacji jądrowych, mimo, że miała na to czas do 15 sierpnia 2017 roku. Na początku marca Komisja Europejska wezwała nasz kraj do pełnego wdrożenia unijnych przepisów. Polska ma dwa miesiące na odpowiedź i przyjęcie wszelkich środków niezbędnych do zapewnienia prawidłowej transpozycji dyrektywy i powiadomienie o tym Brukseli. W przeciwnym razie KE może skierować sprawę do Trybunału Sprawiedliwości UE.

Okazją do wyjaśnienia choćby części wątpliwości mogłoby być posiedzenie Sejmowej Komisji Energii i Skarbu Państwa zaplanowane na 14 marca, podczas którego minister energii Krzysztof Tchórzewski ma przedstawić informacje o projekcie strategii energetycznej Polski do 2040 roku oraz o aktualnym stanie i perspektywach rozwoju energetyki jądrowej. Posiedzenie zostało jednak odwołane. Według informacji BiznesAlert.pl efekty konsultacji społecznych PEP 2040 mamy poznać na przełomie maja i czerwca. Wówczas dowiemy się czy plany wobec atomu zostaną utrzymane. Nadszedł czas, aby zakończyć okres niepewności, choć trudno będzie to zrobić przed czekającym nas maratonem wyborczym.