Bojanowicz: Wojna Gazprom kontra Naftogaz. Kto straci, kto zyska? (ANALIZA)

6 kwietnia 2018, 07:30 Energetyka

Decyzja Sądu Arbitrażowego w Sztokholmie dotycząca wzajemnych roszczeń między  Gazpromem, a Naftogazem zbiegła się w czasie z rozpoczęciem negocjacji dotyczących przedłużenia umowy na tranzyt przez Ukrainę gazu do krajów Unii Europejskiej. Od dawna wiadomo, że mimo budowy kolejnych gazociągów jak Nord Stream II, czy Turkish Stream rosyjski gigant jest i będzie przynajmniej przez kilka najbliższych lat uzależniony od ukraińskich sieci przesyłowych. W związku z tym możliwych jest kilka scenariuszy rozwoju sytuacji – pisze Roma Bojanowicz, współpracownik BiznesAlert.pl.

fot. Gazprom

Wyrok na niekorzyść Gazpromu

W 2009 roku Ukraina i Rosja podpisały umowę dotyczącą warunków tranzytu rosyjskiego gazu przez terytorium naszego wschodniego sąsiada. W wyniku rozlicznych tarć na tle politycznym (propozycja dołączenia do Federacji Rosyjskiej) i ekonomicznym (zasada „take or pay”) w 2014 roku strona ukraińska wszczęła postępowanie arbitrażowe w sprawie kontraktów na dostawę gazu oraz jego tranzyt do Europy. Wzajemne roszczenia sięgnęły kwoty 125 mld dolarów.

Ostateczne decyzje dotyczące obu umów zostały ogłoszone  przez Sąd Arbitrażowy w Sztokholmie. Pierwsza, z 22 grudnia 2017 roku dotyczyła dostarczania błękitnego paliwa na Ukrainę i zobowiązywał Naftogaz do spłaty długu w wysokości nieznacznie ponad 2 mld USD. Natomiast wyrok z 28 lutego 2018 roku odnosił się do kontraktu przesyłowego i zobowiązał Gazprom do zwrotu 4,63 mld USD. Efektem powyższych orzeczeń jest rezerwa w wysokości 2, 56 mld USD jaką księgowi Gazpromu założyli na poczet wypłaty na rzecz Naftogazu, która jak powiedział zastępca prezesa zarządu Andriej Krugłow spowoduje, że „(…) zyski spółki spadną, ale straty nie będzie”.

Zarówno kontrakt na dostawy błękitnego paliwa jak i ten odnoszący do jego przesyłu przez terytorium Ukrainy wygasną wraz z końcem 2019 roku. I do tego czasu zapisy zawarte w umowach są praktycznie nienaruszalne. Jednak na początku marca bieżącego roku w reakcji na decyzje ogłoszone przez Sąd Arbitrażowy Gazprom ogłosił, że „natychmiast rozpoczyna procedurę zakończenia dostaw gazu i tranzytu umów z Naftogaz.” Gdyby rosyjski gigant gazowy przyjął decyzję sztokholmskiego sądu bez żadnych uwag, mogłoby to zostać odebrane jako okazanie słabości nie tylko ze strony firmy, ale także całej Rosji. A tak, ten groźnie brzmiący komunikat idealnie wpisywał się w trwającą wówczas kampanię prezydencką koncentrującą się na podkreślaniu rosyjskiej potęgi.

Z drugiej zaś strony Gazprom stara się, szczególnie w relacjach z odbiorcami z Europy Zachodniej, utrzymać opinię wiarygodnego dostawcy błękitnego paliwa. Pod koniec lutego nie czekając na decyzję Sądu Arbitrażowego Gazprom dostarczył rekordową ilość gazu do magazynów w Niemczech, Austrii i Holandii. Zapewnił w ten sposób paliwo wykorzystane podczas gwałtownego ochłodzenia związanego z napłynięciem znad Syberii zimnych mas powietrza, zwanych „atakiem bestii ze wschodu”. Część z tego dodatkowego tranzytu została przesłana właśnie ukraińskimi gazociągami.

Ten fakt jest o tyle ważny, że Europa rezygnuje z eksploatacji elektrowni opalanych węglem, zastępując go gazem jako najczystszym ekologicznie węglowodorem opałowym. O ile w latach 2010-2014 zapotrzebowanie na błękitne paliwo utrzymywało się na stałym poziomie, to przez ostatnie trzy lata sytuacja zmieniła się diametralnie. Sprzedaż tego surowca przez Gazprom w 2017 roku zwiększyła się o 46 mld m³ i wszystko wskazuje na to, że ten wzrost będzie utrzymywał się w następnych latach. Przesył gazu przez terytorium Ukrainę w zeszłym roku wyniósł rekordowy wolumen 93 mld m sześc. Zakładając, że z pomocą Nord Stream 2 rosyjski koncern mógłby docelowo tłoczyć 55 mld m sześc. gazu, a Turkish Stream dołożyłoby do tego jeszcze kolejne 31,5 mld m sześc. to i tak moc przesyłowa nowych magistrali nie zaspokoi potrzeb europejskich odbiorców, gdyż w systemie zabraknie co najmniej 6,5 mld m sześc. gazu. Zdaniem rosyjskiego analityka, Jurija Barsukowa, koszt całkowitej rezygnacji z przesyłu gazu przez terytorium Ukrainy po wygaśnięciu obecnie obowiązującej umowy, w 2020 roku kształtowałby się na poziomie 11 mld USD, a w 2021 roku wyniósłby 5 mld USD. Należności te związane byłyby przede wszystkim z karami umownymi jakimi europejscy odbiorcy rosyjskiego gazu obciążyliby Gazprom za brak dostarczonego surowca. Podobna sytuacja miała już miejsce w latach 2014- 15, wtedy straty finansowe Gazpromu sięgnęły 6 mld USD. Kolejną kwestią stałaby się utrata przez Gazpromu opinii solidnego partnera biznesowego.

Kontrakt do 2022 roku?

Następnym problemem są względy technologiczne. Gazociągi nie mogą być stale obciążane w 100 procentach, gdyż zbyt szybko zostaną wyeksploatowane. Przerwy techniczne niezbędne do usunięcia awarii na lądzie trwają góra dwa dni. Poważne uszkodzenie podwodnego gazociągu  spowoduje zatrzymanie przesyłu gazu na kilka, a nawet kilkanaście tygodni. Obecnie na świecie nie ma sprawdzonej technologii służącej do napraw głównych rurociągów podwodnych, które jak w przypadku Turkish Stream będą znajdować się na głębokości ponad 2 km. Czy Gazprom rezygnując z lądowej magistrali będzie w stanie  zapewnić ciągłość dostaw w przypadku awarii którejkolwiek z morskich nitek?

Potencjalne przerwy w dostawach gazu do krajów Europy Zachodniej wywołałyby bardzo szybko kryzys energetyczny, a co za tym idzie wzrost jego cen. A to z kolei spotkałoby się z negatywną reakcją w sferze politycznej i kwestiach regulacyjnych ze strony Komisji Europejskiej, która nie zamknęła jeszcze sprawy antymonopolowej przeciwko spółce i wciąż może obciążyć Gazpromu karami za manipulowanie cenami błękitnego surowca. Dodatkowo rosyjska spółka najprawdopodobniej straciłaby swoich dotychczasowych klientów na rzecz choćby amerykańskich koncernów zasilających Stary Kontynent dostawami LNG. Tak więc realizacja czarnego scenariusz dotycząca całkowitego wygaszenia tranzytu gazu przez terytorium Ukrainy po wygaśnięciu obecnie obowiązujących kontraktów jest mało prawdopodobna.

Bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym Gazprom zdecyduje się wstępnie przedłużyć kontrakt Naftogazem do 2022 roku, czyli do momentu uruchomienia pełnej mocy rurociągów obejściowych – Nord Stream II i Turkish Stream. Jednak przy prognozowanym europejskim zapotrzebowaniu na to paliwo, Gazprom ledwo pokryje potencjalne dzienne maksima nawet jeśli do zabezpieczenia dostaw wykorzysta istniejące magazyny gazu w Europie. Tak więc oczywiste jest, że Gazprom będzie musiał ułożyć się z Ukrainą w kwestii tranzytu błękitnego paliwa na zachód. Z punktu widzenia Naftogazu minimalna roczna zadeklarowana i opłacona przepustowość powinna wynosić 30 mld m³, a kontrakt powinien trwać nie mniej niż 10 lat. Taki układ pozwoliłby ukraińskiemu koncernowi na swobodne zmodernizowanie infrastrukturę służącej do transportu gazu. Ale czy rosyjski gigant zdecyduje się przesyłać tak dużą ilość surowca ukraińskimi rurociągami? Trudno przewidzieć.

Kolejną kwestią są nakłady finansowe jakie Gazprom musi ponieść, aby „ominąć” ukraińskie magistrale. Przy obecnie dość niskiej cenie gazu na światowych rynkach, budowa i uruchomienie Nord Stream II i Turkish Stream mogą się okazać pyrrusowym zwycięstwem. Stanie się tak ponieważ koszty finansowe najprawdopodobniej przewyższą zyski ze sprzedaży gazu tymi kanałami dystrybucji. Poza tym nie wszystkie kraje europejskie są podłączone do alternatywnych wobec ukraińskich sieci gazowych. Na dzień dzisiejszy Gazprom nie może dostarczyć gazu bezpośrednio do Mołdawii. Ze względów ekonomicznych nie opłaca się również dostarczać błękitne paliwo alternatywnymi kanałami do wschodnich Węgier, na Słowację czy do południowej Polski. A to oznacza, że rosyjska spółka przekierowując gaz do rurociągów morskich może stracić wielu znaczących odbiorców na stałym lądzie.

Jak widać oba koncerny, Naftogaz i Gazprom, są na siebie skazane. Dlatego tak ważne będą negocjacje między spółkami, w których uczestniczyć chce między innymi wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Maroš Šefčovič. W prawdzie Rosjanie cały czas wysyłają Unii Europejskiej sygnały o potencjalnej możliwości ochłodzenia stosunków gospodarczych, w tym gazowych, to należy to raczej odbierać w kategoriach stroszenia piór i próby sił, niż realnego zagrożenia. Jednym z elementów takiej polityki są trwające obecnie na Bałtyku ćwiczenia bojowe rosyjskiej Marynarki Wojennej. Zdaniem ekspertów ds. wojskowych w trakcie trwających właśnie manewrów zostaną użyte rakiety przeciw okrętowe, które w przyszłości mogłyby zagrozić gazowcom wpływającym do gazoportu w Świnoujściu. To jedno z narzędzi militarnego i politycznego nacisku, podobnie jak zacieśnianie stosunków z Turcją.

W którą stronę popłynie gaz?

Od decyzji politycznych Komisji Europejskiej w dużym stopniu zależy z jakiego kierunku do Europy będzie przesyłany błękitne paliwo. Amerykanie już ostrzą sobie zęby na wewnątrzunijny rynek. Rosja jest zależna ekonomicznie od sprzedaży swoich surowców, zwłaszcza gazu i ropy naftowej. Obecnie niskie ceny węglowodorów na światowych rynkach oraz zalew taniego amerykańskiego LNG powinien raczej skłonić Moskwę do większej dbałości o obecnych klientów i poszukiwanie nowych odbiorców. Inaczej grozi jej kompletna zapaść gospodarcza.

Stąd też deklaracja, która padła 28 lutego ze strony Władimira Putina o gotowości monopolu do kontynuowania tranzytu przez Ukrainę w przypadku osiągnięciu „racjonalnych ekonomicznie parametrów”. Mimo to zarówno Ukraina jak i Rosją bardzo nieufnie podejdą do negocjacji w kwestii tranzytu gazu po 2019 roku. Ich fiasko będzie oznaczało duże kłopoty w sferze ekonomicznej dla wszystkich zaangażowanych stron. Dlatego tak ważne jest aby oba kraje otrzymały wsparcie ze strony najmniej zaangażowanego partnera jakim jest Unia Europejska.

https://biznesalert.pl/gazprom-naftogaz-arbitraz-kryzys-celowo/