Maksymowicz: Likwidacja górnictwa czy miejsc pracy związkowców górniczych? (FELIETON)

1 września 2020, 07:30 Energetyka

Spór rządu ze związkami zawodowymi o przyszłość kopalń węgla kamiennego i brunatnego coraz bardziej przypomina podobne wydarzenia jakie 35 lat temu miały miejsce w Wielkiej Brytanii – pisze Adam Maksymowicz, współpracownik BiznesAlert.pl. Jego zdaniem sprzeciw związkowców przeciwko reformie jest podyktowany nierzadko nie troską o górnictwo, a miejsca pracy związkowców.

Węgiel. Fot. Flickr
Węgiel. Fot. Flickr

Górnicy brytyjscy strajkowali przez okrągły rok od marca 1984 do marca rok później. Przy bliższym przyjrzeniu się przyczyny brytyjskiego i polskiego protestu przeciwko likwidacji górnictwa węglowego, wydają się bardzo podobne. Przede wszystkim niezależnie od wszelkiej logicznej i ekonomicznej argumentacji o niewydolności tego przemysłu węglowego związki zawodowe nie przyjmują tego do wiadomości. Dlaczego? Otóż zarówno w brytyjskim wydaniu, jak i w polskich protestach górniczych pobrzmiewa ta sama nuta, choć ukryta pod prostymi hasłami jak np. w Bełchatowie: „Nie dla atomu, mamy węgiel”.

To, że ten węgiel jest droższy aniżeli nowe źródła energii, nikogo z protestujących nie interesuje, Co ich naprawdę interesuje? Tego otwarcie nikt nie mówi, ale odrzucanie kolejnych rządowych propozycji wskazuje na to, że wcale nie chodzi tu o utrzymanie miejsc pracy, bo rząd proponuje nowe inwestycje i zatrudnienie w nich ludzi w proporcji jedno likwidowane i jedno tworzone miejsce pracy. Tu wystarczy tylko zauważyć, kto po stronie związkowej występuje w tym sporze? Ano, związkowi liderzy, którzy zamiast logicznej argumentacji miotają groźby protestów i strajków, przed którymi dotychczasowe rządy im ustępowały. Dlaczego to czynią? Nie należy łudzić się ich zapewnieniami, że bronią oni górników i ich miejsc pracy. To zręczne tło dla bezwzględnej obrony ich stanowisk. Czynią to pod pozorem obrony przestarzałego i niewydolnego górnictwa i pracowników tej branży.

Wiadomo, że likwidacja kopalń, to też likwidacja istniejących tam związków zawodowych, a tym samym i ich liderów, którzy aby uzyskać te same wynagrodzenia muszą znaleźć pracę na kierowniczych stanowiskach w polskiej gospodarce. Jak wiadomo stanowiska te są już zajęte i nikt na nich nie czeka z workiem pieniędzy. To powoduje ich gniew i sprzeciw w postaci drastycznych wypowiedzi, gróźb i szantażów kierowanych pod adresem rządu. Dotąd ta gra dobrze zorganizowanych związków zawodowych górnictwa węglowego przynosiła efekty, gdyż rząd nie chciał konfrontacji, która byłaby źle postrzegana w polskim społeczeństwie.

Teraz ta gra ma się  ku końcowi. Rząd w warunkach trwającej pandemii oraz wszelkich innych negatywnych wydarzeń gospodarczych zmuszony jest do dyscypliny finansowej. Dlatego tym razem w sporze z związkami zawodowymi, rząd krajową opinię publiczną będzie miał po swojej stronie, a to dla jego przetrwania, jest sprawą kluczową. W tej sytuacji klęska liderów związkowych jest nieunikniona. Zatem lepiej dla nich samych zaakceptować proces likwidacji części górnictwa za jedyne sensowne rozwiązanie, gdyż po zgodzie z rządem mogą wynegocjować znacznie lepsze warunki zarówno dla siebie. jak i dla załóg, które reprezentują coraz bardziej tylko formalnie.

Te same powody zaistniały w kopalniach węgla w Wielkiej Brytanii. Dlatego Margaret Thatcher odniosła sukces i po trwającym rok strajku, związkowi liderzy musieli skapitulować. Nie oznaczało to wcale natychmiastowej likwidacji tego górnictwa. Radzące sobie ekonomicznie kopalnie przetrwały. Dowodem na to był fakt, że 15 lat później na uroczystościach odsłonięcia pomnika gen. Władysława Sikorskiego w Londynie, zjawiły się poczty sztandarowe polskich górników pracujących w brytyjskich kopalniach węgla kamiennego.