Górski: Szydło wychodzi z niemieckiego eko-worka

22 grudnia 2014, 08:19 Atom

KOMENTARZ

Turbiny wiatrowe

Maciej Górski

Navimor Oxer

 

Trudno przyjdzie się pogodzić z upadkiem idei OZE czyli pięknie zwanych „odnawialnych” źródeł energii. Kto w swoim czasie nie ulegał tym szlachetnym wizjom wydawał się być pozbawiony rozumu i serca. Sympatyzowanie i angażowanie się w ochronę przyrody stało się dziś prostym wyróżnikiem pozwalającym rozpoznać kto jest piękny i szlachetny, a kto brzydkim wstecznikiem.

Partie polityczne, niekoniecznie „zielone”, już dawno zaczęły  wpisywać do swoich programów postulaty ekologiczne i prześcigać się w ochroniarskich deklaracjach wyborczych. Dostrzeżono też wkrótce zagrożenie ociepleniem klimatu i sprawy nabrały globalnego wymiaru. Zwycięskie partie zaczęły realizować swoje programy ekologiczne i za działaniami tymi poszły w ślad gigantyczne fundusze. W Niemczech poza programem recyklingu odpadów olbrzymia część wysiłku poszła w kierunku usunięcia zanieczyszczeń powietrza ze strony energetyki. „Zielone” ruchy nabrały wiatru w żagle i cała machina zaczęła działać jak dobrze naoliwione perpetuum mobile. Przez dłuższy czas działo się dobrze. Politycy tak jak już wcześniej majstrowali przy energetyce, a wszyscy bezkrytycznie  przy wtórze mediów powtarzali na wszelkie sposoby mantrę „zielonej” doktryny. Niemieckie społeczeństwo zdawało się w imię ekologii nie dostrzegać jak z roku na rok rosną rachunki za energię. Kozy ruszyły ławą na pochyłe drzewo.

Jednak z czasem dotarło do nas, że w pewnym momencie zapomnieliśmy o bardzo zdrowej i prostej zasadzie „pilnuj szewcze kopyta”. W ochronę przyrody, oczyszczanie wód i powietrza, a szczególnie do walki z ociepleniem klimatu angażują się dziś już niemal wszyscy. Nie ulega kwestii, że w ogólności jest to dążenie pozytywne. Zaobserwować można jednak niebezpieczne zjawisko, że wśród olbrzymich rzesz popierających OZE brakuje głosów fachowców energetyków i sensu stricte inżynierów o dogłębnej wiedzy. I najczęściej zdarza się, że im większe „zielone” zaangażowanie, tym mniej dogłębną wiedzą techniczną aktywiści dysponują, czyli stało się tak, że szewcy porzucili kopyta i postanowili zbawiać ludzkość. Będące tego skutkiem idee, projekty i programy stają przed groźbą oderwania od rzeczywistości, zdrowego rozsądku i sztuki inżynierskiej. Zamysłów takich nie poprzedza rzetelne modelowanie procesów i systemów, przewidywanie dalekosiężnych skutków i zagrożeń, a zamiast tego słyszy się propagandową wrzawę.

Dobitnego przykładu takiej sytuacji dostarczają na oczach świata Niemcy, którzy w swojej metodyczności i z wrodzoną sobie subordynacją stworzyli niesłychanych rozmiarów machinę przekształceń energetycznych zwaną „Energiewende”, która wraz z ustawą EEG ustanowiła bardzo sowity priorytet dla odnawialnych źródeł energii. Wytwórców „odnawialnego” prądu będących właścicielami, czy operatorami źródeł odnawialnych nazywa się „prosumentami”, czyli takimi producentami eko-prądu, którzy podłączeni do krajowej sieci energetycznej nadmiar wytworzonego przez siebie prądu sprzedają. W ustawie EEG i przepisach wykonawczych zawarto dla nich gwarancje stałych przez 20 lat cen, systemy rozliczania opłat wyrównawczych tzw. „EEG-Umlage” przerzucające haracz Energiewende na gospodarstwa domowe oraz horrendalnie wysokie rabaty dla niemieckiego przemysłu zwalniające od tych opłat. System ten został przez Niemców metodycznie i drobiazgowo uregulowany i hipotetycznie powinien bilansować się i funkcjonować jak niegdysiejsza gospodarka socjalistyczna. Jednak tak jak w tamtej gospodarce wynikające z podstawowych zasad sprzeczności naprawia się kolejnymi łatami na EEG, nowelizacjami i elementami ręcznego sterowania. Tak więc na całej tej wspaniałej konstrukcji zaczynają pojawiać się rozległe rysy i zaczyna jej grozić zawalenie.  Czas jakiś zapewne jeszcze potrwa, zanim Niemcy doświadczą całkowitego fiaska swej rewolucyjnej eskapady. W niemieckich nawykach tkwi bowiem prowadzenie wojen totalnych, realizowanie ostatecznych rozwiązań i trwanie w błędzie do tragicznego końca. W międzyczasie rozpędzona machina wspólnotowa, bo na ten szczebel niemieckie wzorce dotarły, wypluwać będzie ciągle jeszcze fundusze wsparcia dla OZE. Polsce grozić wręcz będą kary za to, że w ślad za Niemcami nie chce wkładać palców w tryby. Z niemieckiego rynku docierać będą domokrążcy oferujący niechciane już w Niemczech wiatraki nieświadomym (czyżby?) gminom i szkołom, a prasa donosić nam będzie o następnych „zielonych” triumfach. Tymczasem patrząc na to co się dzieje w Niemczech trzeba będzie porzucić mrzonki o systemowej „zielonej” energetyce w naszym kraju. Godna polecenia jest tu lektura artykułu Franka Drieschera w Die Zeit z 4 grudnia 2014 zatytułowanego „Brudny Błąd”.

Artykuł, którego tłumaczenie publikuje BiznesAlert.pl, zadaje druzgocący cios mitowi założycielskiemu niemieckiej przemiany energetycznej Energiewende. „Myliliśmy się co do transformacji energetycznej. Nie chodzi tu o jakieś szczegóły, ale o centralną zasadę. Elektrownie wiatrowe i słoneczne budowane masowo w Niemczech nie spełniają nadziei, jakie w nich pokładaliśmy”, pisze autor. Niemcy żywili nadzieje, że ogniwa fotowoltaiczne i wiatraki wyeliminują brudne bloki opalane węglem kamiennym i, co gorsza, brunatnym. Zamiast tego wymiotły one z rynku o wiele czystsze, ale przy tym droższe elektrownie opalane gazem. I to jest ten popełniony przez Niemców „brudny błąd” z tytułu artykułu. Powoduje on zwiększenie presji, aby ciężar wyrównywania niemożliwych do uniknięcia fluktuacji „eko-prądu” przerzucić na najtańsze i najbrudniejsze elektrownie na węgiel brunatny. Kompromitującą Energiewende konsekwencją tego trendu stało się zwiększenie, zamiast tak bardzo oczekiwanych spadków emisji niemieckich gazów cieplarnianych. „Transformacja energetyczna w jej obecnej postaci nie sprawia, że powietrze staje się czystsze, lecz bardziej zanieczyszczone. Powoduje ona, że Niemcy oddalają się od postawionych sobie celów klimatycznych”, czytamy dalej. To bezlitosne stwierdzenia.

Fatalne wahania eko-prądu powodują, że raz go brak całkowicie, a raz jest go więcej niż potrzeba i nie wtedy, kiedy potrzeba.  Giełdowy mechanizm reagowania ceną na niedobory i nadmiary prowadzi do sytuacji, w których doraźne nadmiary eko-prądu doprowadzają do ukształtowania się giełdowych cen „negatywnych” czyli kar za nadmiar produkcji prądu. Zdarzyło się w słoneczną i wietrzną niedzielę

11 maja 2014 r, że cena negatywna dochodząca do 60 Euro za MWh funkcjonowała przez 10 godzin. Ale to nie wszystko. „W pierwszej połowie 2014 r. wystąpiło 71 godzin o negatywnych cenach prądu. Jednakże zgodnie z prognozami think-tanku Energy Brainpool czeka nas za kilka lat 1000 godzin o negatywnych cenach co rok. Tym samym ćwierć całej produkcji eko-prądu trafi na śmietnik”. To fatalne perspektywy. Dodać trzeba, że do eskalacji nadprodukcji i generowania cen negatywnych przyczyniają się także konwencjonalne bloki węglowe, gdyż energetycy wolą raczej płacić ceny negatywne niż zatrzymać swoje elektrownie. Nie są one bowiem z założenia zaprojektowane i odporne na nękanie ich wyłączeniami i ponownymi uruchomieniami. Jeśli mimo to chcielibyśmy „… wykorzystywać elektrownie węglowe do wyrównywania fluktuacji eko-prądu, to doprowadziłoby to do dewastacji drogich systemów tych elektrowni zaledwie w ciągu kilku lat.” Autor konstatuje dalej, że suto subwencjonując energetykę fotowoltaiczną i wiatrową wymusza się na operatorach elektrowni węglowych, aby pełniąc rolę pogotowia ratunkowego dla fotowoltaiki i wiatraków nie zaprzestawali produkcji prądu, mimo że istnieje świadomość że prąd ten nie tylko niszczy klimat, ale jest przez swój nadmiar zbyteczny. Zastanówmy się głęboko nad tym stwierdzeniem.

Z faktu, że systemowej energii elektrycznej jak i eko-prądu nie da się dziś i w najbliższej perspektywie sensownie magazynować wynika, że swoje skokowe nadwyżki eko-prądu Niemcy muszą zrzucać poza swoją sieć. Dochodzi wówczas do paradoksalnych transgranicznych przepływów przy cenach negatywnych czyli za dopłatami (sic!). Znane one są również nam, ale największym beneficjentem darmowej właściwie energii jest Holandia, gdzie w przeciwieństwie do Niemiec zachowano mogące elastycznie reagować na zmiany elektrownie opalane gazem. „Z chwilą, gdy tylko pojawia się tani niemiecki prąd Holendrzy redukują własną produkcję. Zdolność ta sprawiła, że Holandia stała się w ubiegłym roku największym importerem niemieckiej energii elektrycznej. Potężne nadwyżki eko-prądu, jakie występują w Niemczech w dni wietrzne czy słoneczne konsumowane są więc w większej części w Holandii.” W Polsce bufora elektrowni gazowych póki co nie mamy, a dla ochrony naszego systemu przed groźbą kaskadowy wyłączeń linii przesyłowych wskutek zrzutów eko-prądu z pańskiego niemieckiego stołu musimy budować tzw. przesuwniki falowe na połączeniach transgranicznych w Krajniku i w Mikułowej. Będzie kosztowało nas to blisko 430 mln złotych.

Artykuł kończy się wcale nie optymistycznie: „Należy mieć pełną świadomość tych spraw, aby zrozumieć dlaczego rząd z niezwykłym pośpiechem uchwala obecnie nowy „pakiet klimatyczny”. Nie chodzi już w nim o cele klimatyczne, ale tylko o to aby zmniejszyć rozmiary kompromitacji”. Hmmm… Jeśli wysiłki niemieckiego rządu nie zmierzają już do realizacji celów klimatycznych, to znaczy że wyłazi szydło z niemieckiego eko-worka i zachodzi zasadnicze pytanie po co komu była cała ta trwająca już ponad 20 lat idea niemieckiej przemiany energetycznej? Jedno jest pewne – Polacy nie mogą popełnić niemieckiego „brudnego błędu”. Szkoda, że musiało upłynąć aż tyle lat, żeby bolesna praktyka Niemiec dostarczyła nam nareszcie całościowej oceny energetyki odnawialnej. Niestety ocena ta jest zdecydowanie negatywna, czy się to wielu z nas podoba czy nie.

Są też kolejne gwoździe do trumny niemieckiej energetycznej przemiany, o których artykuł nie mówi. Pierwszy to stała tendencja do wzrostu cen energii w Niemczech. Uregulowania Energiewende stały się niestety maszynką do nakręcania cen do tego stopnia, że nowa koalicja niemiecka musiała wyraźnie zadeklarować działania dla powstrzymania tego wzrostu. Niewiele wskazuje, że będą one skuteczne, bo jest to jednak plasterek na ranę usiłujący zażegnywać skutki zamiast usunąć przyczyny, którą jest sama idea forsowania OZE w niemieckiej energetyce. Następny z tych gwoździ to zjawisko wynikające z poprzedniego – na skutek wzrostu cen i mimo hojnych rabatów wysokie ceny niemieckiej energii na tle świata powodują, że realna staje się groźba ucieczki energochłonnych branż przemysłowych z Niemiec. Inwestycje BASF za granicą świadczą o tym dobitnie. I na koniec wspomniana już sprawa rabatów w opłatach EEG-Umlage dla niemieckiego przemysłu. Jego konkurencyjność na rynkach świata jest dla Niemiec sprawą o znaczeniu strategicznym. Statystyki niemieckiego eksportu świadczą same za siebie. Eksport ten jest na szczęście ciągle bardzo silny, a nawet wzrasta. Jednakże wielomiliardowe rabaty energetyczne, którymi pokręca się konkurencyjność niemieckich eksporterów stały się przedmiotem zainteresowania komisarza ds. konkurencji Komisji Europejskiej Joaquín’a Almunia pod zarzutem niedozwolonej pomocy państwa. Przepychanki między Berlinem a Komisją jakie były tego konsekwencją i groźba nakazu zwrotu udzielonej w niebotycznych rozmiarach pomocy mogły wstrząsnąć podstawami nie tylko Enegiewende, ale całej niemieckiej gospodarki. A na to nie tylko Niemcy ale cała Unia Europejska nie mogła sobie pozwolić. Sprawa nie jest jeszcze do końca zażegnana i osiągnięty w połowie roku zgniły kompromis wymaga kolejnej gruntownej nowelizacji ustawy EEG. Patrzący z boku nie mogą jednak oprzeć się wrażeniu, że doszło do rażącego pogwałcenia europejskich przepisów o konkurencyjności. Tyle, że tupnięcie butem w Berlinie to dla Komisji nie przelewki. Na tym tle nasze obawy o ukaranie Polski za to że nie chce połykać żaby OZE to drobiazg. Należy mieć nadzieję, że nasi europejscy negocjatorzy groźbę tą odsuną.

Próbując jednak doszukać się w tych posępnych perspektywach pozytywnych aspektów powiedzmy:

  • Nic nie wskazuje na to, aby Niemcy byli w stanie reanimować elektrownie na gaz ziemny, nawet w najkosztowniejszym ze scenariuszy ratowania Energiewende. To dobra wiadomość w aspekcie uzależnienia Niemców, ale w jakiejś mierze także innych krajów, od dostaw z Rosji. Oznacza to też, że dobre prognozy na eksport rosyjskiego gazu do Niemiec należą już na dobre do przeszłości. Względnie mniejszy udział gazu z Rosji w koszyku energetycznym Niemiec oznaczać może większą skłonność Berlina do podzielenia stanowiska Polski w sprawach unii energetycznej.
  • Gospodarka Niemiec jest na szczęście na tyle zasobna, że poradzi sobie z fiaskiem Energiewende, mimo że jej dyrygenci próbować będą oddalać w przyszłość widmo klęski. Uciekać się będą do instrumentów głębszego ręcznego sterowania, które jako żywo przypominać będą meandry zmagań z reformą socjalistycznej gospodarki planowej w nie tak odległej przeszłości. Skrajne scenariusze wspominają wręcz o możliwości nacjonalizacji niemieckiej energetyki. Przy okazji Niemcy będą szukać wspólników do swoich fanaberii tak na obszarze europejskim jak i w Polsce. Powodować to będzie kolejne presje wywierane na nas, choć może nie tak silne jak wcześniej. Wydaje się, że odpowiedzią naszych negocjatorów winno być nieodmiennie odwoływanie się do projektu europejskiej unii energetycznej.
  • Polska przestanie zbierać baty za swoje rzekome wstecznictwo i konserwację modelu energetyki opartej na węglu. Na miarę naszej zasobności – uzupełnionej ew. funduszami z zewnątrz – oraz możliwego do osiągnięcia  postępu technologicznego z czasem będziemy swoją energetykę „odwęglać”. Atmosferę dla Polski korzystniejszą – chcąc nie chcąc – tworzyć będą Niemcy, którzy jak wynika z powyższego artykułu próbując ratować Energiewende skazani są na dalszą budowę bloków opalanych węglem brunatnym. Niemiecka niezdolność do zrealizowania celów klimatycznych zmniejszy presję na realizację tych celów przez nas. Niemieckie statystyki i oceny na forum międzynarodowym ulegną więc pogorszeniu, nasze na tym tle polepszeniu.
  • Artykuł zawiera prognozę, że cena uprawnień do emisji CO2 nie ulegnie istotnym zmianom. To pozytywny sygnał, choć poza wszystkim nie usuwa to naszych rozterek co do klimatu i globalnego ocieplenia.
  • Tym razem Polak będzie mądry przed szkodą. Patrząc jak Niemcom dobrze robi kubeł zimnej wody na głowę nie damy się wciągnąć w szaleństwo kopiowania Energiewende. Szkoda, co prawda, że fiasko niemieckich planów obniży najpewniej wskaźniki ekonomiczne tego kraju. Nie jest to dobry prognostyk dla nas. Dobra kondycja niemieckiej gospodarki leży w interesie Polski.
  • Polacy psim swędem zarobią jeszcze na OZE tyle ile się da zarobić. Oby na czas wycofali się, tak aby nie zostać z niesprzedanymi urządzeniami i produkcją. Jest całkiem spora nadzieja, że do tego czasu nie nasycą naszego systemu energetycznego eko-prądem, tak byśmy musieli cierpieć takie parkosyzmy, jakie są już dziś udziałem Niemców. Problemem jednak może być przeorientowanie zawodowe osób zatrudnionych wcześniej w branży OZE.
  • Oby nasza ustawa o OZE została uchwalona w kształcie, który uniemożliwi ustanowienie przywilejów dla prosumentów kosztem indywidualnych odbiorców prądu. Innymi słowy, uda się nie dopuścić, aby mechanizm wzorem z Energiewende  zadziałał na wzrost cen energii w Polsce, tak jak uczynił to w Niemczech. Miejmy nadzieję, że powściągnięcie pędu ku OZE w roli systemowym źródeł pokrycia zapotrzebowania na energię nie dopuści do dewastacji znacznych obszarów naszego kraju.
  • Sytuacja Niemców z ich monstrualnym udziałem OZE z jednej strony i pozostałymi w grze tylko elektrowniami węglowymi z drugiej stanowi nie lada dylemat. Tylko patrzeć jak tematem od którego uciec się nie da stanie się rewizja stanowiska co do przyszłości niemieckiej energetyki atomowej. Prędzej czy później tego tematu Niemcy raczej nie unikną. Co Polsce też wyjdzie na dobre.

Dobrze stałoby się, gdyby publikacja ta została usłyszana jako głos w dyskusji nad naszą ustawą o OZE. Oby krytyczni i odpowiedzialni czytelnicy dali się na niemieckim przykładzie przekonać, że generowanie energii ze źródeł „odnawialnych” jest ze swej natury jednym z najbardziej chybionych pomysłów człowieka. Poza bardzo ograniczonym zastosowaniami lokalnymi OZE nie mogą być skuteczne na dalszą metę, bo nie pozwolą na to prawa fizyki, zjawiska pogodowe i obecny oraz przewidywalny stan technologii, w tym magazynowanie energii jako niedostatek o kapitalnym znaczeniu. Miejmy świadomość, że nieumiarkowany rozwój OZE w Polsce grozić może pogłębieniem nierówności społecznych, bo subsydiowanie instalacji i jakiekolwiek preferencje oraz ulgi wobec prosumentów w ostatecznym rozrachunku będą musiały być finansowane z kieszeni podatnika i pociągać będą za sobą ubożenie warstw, które prosumentami nie są i nie będą. Biorąc pod uwagę odruchy społeczne i emocjonalne Polaków może to skutkować wzrostem negatywnych społecznych nastrojów, bo co jak co, ale Polacy zasadniczo nie mają niemieckiego odruchu stadnego do podporządkowywania się odgórnie zadekretowanym doktrynom. Z tego punktu widzenia argumentacja używana przez rzeczników OZE jakoby instalacje lokalne OZE miały się stać wyrazem demokratyzacji społeczeństwa jest nad wyraz wątpliwa.

Na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia oraz Nowy 2015 rok życzmy sobie interesujących lektur, niepokornych, krytycznych i niezależnych poglądów, dyskutujmy rzetelnie i w dobrej intencji i wierzmy, że Polak z Polakiem mogą jeszcze nie raz uzgodnić poglądy i się dogadać. W naszym odchodzącym już w przeszłość ubóstwie bądźmy uczciwi i ostrożni w interesach i wybierajmy tylko te projekty, co do których będziemy mieli pełną wiedzę i przekonanie. Nie stać nas na inne.

Wszystkiego najlepszego!