Gorgol: Szczyt o Bliskim Wschodzie a walka serca z rozumem

14 stycznia 2019, 14:00 Bezpieczeństwo

Polska będzie gospodarzem szczytu na temat pokoju i bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie – ogłosili Amerykanie. A nieoficjalnie wiadomo, że szczyt ten ma mieć przede wszystkim wymiar antyirański. Czy organizacja konferencji, w takim kształcie, to element naszej strategi, gdzie potencjalne straty są pokrywane z nawiązką czy spontanicznie wyświadczona przysługa, gdzie nagrodą ma być „wzrost uznania”? Serce chciałoby, żeby to było to pierwsze, lecz niestety rozum podpowiada, że to drugie – pisze Patryk Gorgol, współpracownik BiznesAlert.pl.

Gdybyśmy przy jednym stole negocjacyjnym posadzili Amerykanów, Francuzów, Niemców, Brytyjczyków, Chińczyków, Rosjan i Irańczyków, byłby to spory sukces. Rzecz jednak w tym, że tutaj nie chodzi o rozwiązywanie jakiegokolwiek problemu, a o oddanie przysługi Amerykanom. Dlatego Iran na konferencję o Iranie nie zostanie nawet zaproszony, a reakcja irańska wskazuje na to, że w Teheranie o szczycie dowiedzieli się z mediów.

Życia nie oszukamy. Na dzień dzisiejszy to my bardziej potrzebujemy Amerykanów niż oni nas. Dlatego moje podstawowe pytanie brzmi: czy coś otrzymamy za podpalenie mostu pt. stosunki polsko-irańskie? Wiadomo, że Iran był dla nas przede wszystkim atrakcyjny pod względem energetycznym i – według doniesień medialnych – rozwój kontaktów gospodarczych pomiędzy Polską a Iranem na tym polu został zahamowany właśnie przez Waszyngton. Amerykanie są dla nas kluczowi ze względów bezpieczeństwa na wielu polach, dlatego nikt nie jest nam w stanie dać tyle, co Amerykanie.

Jeżeli doszło do handlu, to pewnie się o tym nie dowiemy. Gorzej, jeżeli prozaiczną prawdą jest to, o czym mowa w przekazach dnia, którymi raczą nas rządzący: „Polska organizuje szczyt, co jest dowodem na wzrost znaczenia międzynarodowego”. Jeżeli organizujemy szczyt, dlatego że „fajnie jest być organizatorem” a nie dlatego że jest to element naszej strategii i tworzymy problem nie tylko w kontaktach z Iranem, ale też Niemcami, Francją i Zjednoczonym Królestwem (państwa chcące utrzymać porozumienie atomowe) tylko po to, aby wyświadczyć przysługę, to naprawdę nie było warto.

To niezły wynik – w ciągu 12 miesięcy wejść w konflikt z Izraelem i Iranem. Persowie wezwali na dywanik polskiego charges d’affaires (na stanowisku ambasadora jest obecnie wakat) i przedstawili mu swoją opinię na temat działań Polski. Równocześnie Irańczycy rozpoczęli akcję propagandową pt. „wy działacie przeciwko nam, a my w czasie II wojny światowej przyjmowaliśmy polskich uchodźców”. Iran nie stanowi dla Polski realnego zagrożenia, ale można było mieć nadzieje na tym, że polskie firmy skorzystają na otwarciu Iranu na świat. Ta kwestia i tak bardzo podupadła ze względu na ryzyko inwestycyjne związane z sankcjami i oczywiste stanowisko amerykańskie.

Rozwiązanie kryzysu wokół programu atomowego Iranu to nie jest tylko kwestia relacji polsko-amerykańskich, ale tez naszych stosunków z Unią Europejską. O ile Donald Trump nie chce porozumienia w wynegocjowanym wcześniej kształcie i dlatego wycofał z niego Amerykanów, o tyle Unia Europejska chce porozumienia i chce przywrócić normalne relacje gospodarcze z Iranem. Europejczycy rozważają nawet stworzenie mechanizmu pozwalającego na ominięcie sankcji amerykańskich. To spory rozdźwięk. Europejczycy chcieliby handlować z Irańczykami, ale przedsiębiorcy nie zdecydują się na poważniejsze inwestycje, jeżeli będą mieć równocześnie interesy na rynku amerykańskim. Za obchodzenie sankcji Amerykanie w przeszłości nakładali już wielomiliardowe kary. Stąd próba pogodzenia ognia z wodą – zwłaszcza że część przedsiębiorców z europejskimi paszportami zaczęła już działać. Z naszego punktu widzenia oznacza to pytanie – czy organizacja konferencji, w takim kształcie, to element naszej strategi, gdzie potencjalne straty są pokrywane z nawiązką czy spontanicznie wyświadczona przysługa, gdzie nagrodą ma być „wzrost uznania”?

Serce chciałoby, żeby to było to pierwsze, lecz niestety rozum podpowiada, że to drugie.