Marszałkowski: Jeszcze nie czas bić w tarabany (FELIETON)

9 stycznia 2020, 07:30 Bezpieczeństwo

W ostatnich dniach żyjemy w okolicznościach, niejako przypominających prolog do nowej, wielkiej wojny światowej, w którą zaangażowane będą największe mocarstwa świata, najważniejsi aktorzy XXI wiecznej areny dyplomatycznej. Czy czas bić w tarabany? – zastanawia się Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl.

Brytyjski czołg Challenger 2 na patrolu w Iraku. Fot. Wikimedia Commons

Niektórzy komentatorzy już to robią, nadając ton złowieszczy, niosący poczucie grozy i paniki. Obserwując to wszystko z boku, można by już zaczynać przygotować w przydomowych ogródkach ukrycia, kopać ziemianki do magazynowania pożywienia czy w najprostszy sposób, salwować się ucieczką gdzieś w dalekie antypody. Chociaż, zważywszy na szalejące tam pożary, i to rozwiązanie nie jest zbyt bezpieczne. Czy jednak warto tak podchodzić do problemu? Czy warto tracić zdrowie i nerwy dla tego? Wydaje mi się, że nie.

Owszem, sytuacja jest napięta. Amerykanie zabili gen. Solemaniego, Iran odpowiedział ostrzałem trzech amerykańskich baz w Iraku rakietami balistycznymi, (w którym NIKT nie zginął ani nawet nie został ranny), ceny ropy na światowych rynkach poszybowały w górę, europejskie stolice z mniejszym bądź większym entuzjazmem potępili irański (a wcześniej i amerykański atak) odwet.

Napięcia w polityce zagranicznej występują bez ustanku. Jest to proces ciągły, szczególnie łatwy do zobrazowania na sinusoidzie. Mało było okresów w historii, w które można nazwać by spokojnymi. Zawsze gdzieś szalały wojny, zawsze ktoś spiskował przeciwko komuś, zawsze gdzieś przytrafiały się klęski i katastrofy. Czy obecny kryzys na Bliskim Wschodzie jest zagrożeniem dla globalnego bezpieczeństwa? Owszem jest. Tak samo jak trwająca już dziewiąty rok wojna w Syrii, jak trwająca już sześć lat wojna w Libii, tak samo jak krwawa wojna w EUROPIE, na ukraińskim Donbasie trwająca już szósty rok. Nie wspominając szalejącego przez kilka lat islamskiego kalifatu w Iraku i Syrii, jak trwające już, z drobnymi przerwami, kilkadziesiąt lat wojen w Afganistanie. Oczywiście, już nikt tych konfliktów nie relacjonuje na żywo. One trwają, pochłaniają tysiące ludzkich istnień a kolejne wieści o ofiarach traktowane są jak rutynowe statystyki z wypadków na drogach. Budzące smutek. I tyle.

Donald Trump, mimo iż często nieprzewidywalny, nie doprowadzi do nowej, kosztownej i krwawej wojny w roku swoich wyborów. Musiałby mieć bardzo mocny casus belli. Wątpliwe jest, aby ataki na pustynne bazy, w których nikt nie odniósł ani obrażeń ani nie poniósł śmierci takowym mogło być. O ironio, więcej ludzi zginęło i zostało rannych w czasie wybuchu paniki podczas pogrzebu samego Solemaniego w irańskim mieście Kerman. Cieszy się na pewno nasz wielki, wschodni sąsiad, gdyż dzięki tej zawierusze może solidnie reperować swój budżet za pomocą sprzedaży drożejącej ropy.

Warto popatrzeć na to wszystko chłodnym okiem, i pomyśleć, że stare, chińskie przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach” nie jest niczym nowym.