Jabłoński: Powróćmy do instytucji rewizora

19 grudnia 2013, 08:50 Energetyka

ROZMOWA

Ireneusz Jabłoński,

członek zarządu Centrum im. Adama Smitha

Dzięki rozpoczęciu eksploatacji gazu z łupków Polska byłaby mniej zależna od Rosji, a tym samym nasza pozycja polityczna istotnie by wzrosła

Czy energetyka w warunkach polskich to czysta ekonomia czy bardziej polityka? Dlaczego?

Energetyka jest zarówno ekonomiczna, jak i polityczna. Mamy nawet dziedzinę, która nazywa się ekonomią polityczną. Energetyka jest ekonomiczna w tym sensie, że stanowi szansę na nowe i – patrząc na standardy amerykańskie i kanadyjskie – relatywnie tanie źródło energii. Gdyby miało być naszym źródłem energii – jak w przypadku gazu z łupków – to tym bardziej byłoby atrakcyjne. Bo jest na miejscu, czyli zmniejszone są koszty transportu. A ponadto to Polacy są zarządcami czy dysponentami tego źródła – poprzez odpowiednie zapisy prawne – nawet jeśli eksploatują je zagraniczne firmy komercyjne.

Energetyka jest także sprawą polityczną, dzisiaj przede wszystkim polityczną, z tego względu, że jeśli faktycznie posiadamy tak duże zasoby gazu z łupków jak to ogłaszano; a ponadto prawdą jest to, co mówią Amerykanie, że moglibyśmy zastosować ich technologię  do eksploatacji naszych zasobów, to w ten sposób Polska stałaby się niezależna energetycznie, lub chociaż w znacznej części zwiększylibyśmy swoją niezależność energetyczną. I zmienili układ sił na rynku energetycznym w naszej części Europy: z jednej strony poważnie ograniczając wpływy ekonomiczne, a w konsekwencji polityczne, naszego wielkiego sąsiada ze wschodu. Ale również zyskalibyśmy mocniejszą pozycję wobec naszego zachodniego sąsiada. Stalibyśmy się więc eksporterem, a na pewno mniej zależni od Rosji. Tym samym nasza pozycja polityczna na arenie międzynarodowej istotnie by wzrosła. Stąd mamy do czynienia z tak silnym oporem obu sąsiadów i lobby, które za tym stoją, do tego abyśmy takiej samodzielności energetycznej, a w konsekwencji wzmocnienia politycznego, zbyt szybko nie osiągnęli.

Czy obecny zastój w rozwoju polskiego sektora łupkowego może mieć podłoże ekonomiczne? Jakie?

Myślę, że problemy branży nie wynikają z przyczyn ekonomicznych. Znam przedstawicieli amerykańskich i kanadyjskich inwestorów w Polsce, z którymi wielokrotnie rozmawialiśmy, zainteresowanych eksploatacją naszych złóż. Oni wielokrotnie składali daleko idące deklaracje co do ich zaangażowania kapitałowego i poniesienia związanego z nim ryzyka biznesowego. Są jednak blokowani na poziomie proceduralnym, ponieważ mimo szumnych zapowiedzi i hałasu wokół tego, do dziś nie posunęliśmy się praktycznie o krok w sprawie uregulowania trybu eksploatacji  – jej warunków technologicznych czy prawnych. Właściwe warunki do podejmowania takiego ryzyka inwestycyjnego nie zostały więc stworzone. Wobec tego główną barierą w rozwoju tej branży jest bariera polityczna, wynikająca z oddziaływania obu dużych grup interesów międzynarodowych.

Czy regulacja pracy firm łupkowych poprzez narzucanie im NOKE rzeczywiście obniży efektywność ich poszukiwań?

Żeby ocenić czy tak faktycznie będzie, trzeba by dokładnie poznać model operacyjny i udział tego rządowego podmiotu w przedsięwzięciach podejmowanych w ramach nowego prawa. Co do samego pomysłu kontrolowania ze strony państwa w ten sposób procesów poszukiwawczo-wydobywczych, odnoszę się krytycznie. Bowiem wchodzenie w zarządzanie operacyjne przez podmiot państwowy, a zatem podlegający wpływom politycznym, jest najmniej fortunnym rozwiązaniem. Oczywiście zgadzam się, że sektor, o którym mówimy, powinien znajdować się pod szczególnym nadzorem państwa, tak jak to dzieje się w każdym innym kraju. Ale tym zajmować się powinny po pierwsze urzędy nadzoru, po drugie – służby specjalne, zapewniające ochronę kontrwywiadowczą i antykorupcyjną. Wreszcie po trzecie – znana jest sprzed wojny instytucja „rewizora”. Chodzi o osobę wyznaczaną przez rząd, która ma uprawnienia członka zarządu spółki eksploatującej, bez prawa głosu, a jednocześnie uczestniczy w posiedzeniach i obserwuje na bieżąco, co się w spółce dzieje. Przed wojną wprowadzono tę instytucję zarówno w spółkach produkujących artykuły monopolowe (alkohol), jak i energetycznych. Jest to więc znacznie prostsze od NOKE, proponowanego przez obecny rząd, instrumentarium kontroli państwowej procesów wydobywania gazu. A przy tym nie ingerujące w sposób prowadzenia biznesu. Bo tym ostatnim powinni się zajmować sami inwestorzy, gotowi w to zaangażować miliardy zł.

Czy owoce łupkowej rewolucji o których dowiadujemy się z mediów, jak miejsca pracy czy przyspieszenie wzrostu gospodarczego da się realnie zmierzyć? Jak się Pan odnosi do takich doniesień? Czy nie bywają przesadzone?

Sądzę, że w odniesieniu do szacowanych rozmiarów wzrostu gospodarczego kraju doniesienia te są faktycznie mocno przesadzone. Choć przyszłe wydobywanie gazu łupkowego będzie ważne ze względu na działalność energetyczną i politykę państwa. Natomiast potencjał wytwórczy biznesu, o którym mówimy, nawet jeśli zasoby tego gazu okażą się faktycznie duże, będzie zapewne porównywalny z branżą węglową. A przecież nie jest ona dominująca na tle całej naszej gospodarki. Zapewne jest szansa na osiągnięcie większej od wydobywania węgla efektywności w branży łupkowej, ale bez zadęcia, czy mówiąc wprost: histerii. Bowiem nawet gdyby te złoża były szczególnie bogate, to casus Norwegii, który się marzy niektórym nieudolnym politykom, zwolniłby ich z odpowiedzialności za dobre zarządzanie krajem (można by nim wtedy zarządzać tak, jak Emiratami). Ale to w czterdziestomilionowym kraju i przy określonych ograniczeniach związanych z intensywnością eksploatacji tej kopaliny (ze względu na poziom urbanizacji, wymogi ochrony środowiska czy koszt wydobycia) jest nieco naiwnym myśleniem, raczej w kategoriach żeromszczyzny i konceptu „szklanych domów”. Z drugiej strony przyszłe wydobycie gazu łupkowego może stanowić ważny element w rozwoju Polski. Nie może jednak zastąpić politykom odpowiedzialności za dobre rządzenie krajem.