Jodłowski: Polacy martwią się o klimat, ale nie wiedzą co z tym zrobić (ROZMOWA)

12 grudnia 2019, 15:00 Środowisko

Polacy martwią się zniszczeniem środowiska naturalnego, ale nie wiedzą, co z tym zrobić. W wywiadzie dla Ziemi na Rozdrożu Krzysztof Jodłowski, współautor przełomowego raportu „Ziemianie Atakują” przygotowanego przez Kantar Polska, opowiada o społecznych postawach wobec katastrofy klimatycznej, problemie inercji i negacji, oraz o tym co zrobić, aby ludzie zmienili swoje nawyki związane z niszczeniem środowiska.

Co Pana zdaniem łączy katastrofę klimatyczną i czekoladę?

Krzysztof Jodłowski: Odległe, przykre konsekwencje to za mało, by powstrzymać od bieżących przyjemności. Słodycze są smaczne, więc zjadamy je chętnie. Trzeba być silnie zmotywowanym, by powstrzymać się od jedzenia tylko dlatego, że może kiedyś przybierzemy na wadze. Bo może wcale jednak nie..? Z klimatem jest podobnie. Aktualnie żyje nam się bardzo wygodnie z techniką, którą wypracowaliśmy przez stulecia. Chcemy napawać się komfortem – to jest ta nasza czekolada. Nadchodząca katastrofa klimatyczna wydaje się nam wręcz nierealna.

Mówi Pan, że ludzie mają poczucie, że katastrofa klimatyczna to odległa przyszłość? Uważają, że to będzie dopiero problem ich dzieci?

Tak. Tylko 49% Polaków obawia się, że zmiana klimatu dotknie ich samych. 59% widzi w niej zagrożenie dla pokolenia swoich dzieci. Problem nie jest jeszcze na tyle namacalny, by przebić się tu i teraz. To ważny punkt, ponieważ dopóki ludzie nie widzą, że problem zachodzi na ich oczach, to są dalecy od reakcji.

Naprawdę ludzie nie widzą skutków katastrofy klimatycznej?

Zwykły konsument nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji. Biznes wiele rzeczy odnotowuje, bo już ponosi straty. Są określone branże w przemyśle, w produkcji rolnej, w których zachodzą zjawiska bolesne finansowo. Ludzie są przed tym chronieni, ponieważ system gospodarczy jest skuteczny i w dalszym ciągu zapewnia prąd, transport i produkty rolne na rynku. Pomiędzy zmianą klimatu a konsumentem stoją mechanizmy, które odsuwają jego myślenie od kryzysu i nadal trzymają przy konsumpcji. Podwyżki, z którymi się stykamy mogą mieć różne źródła i rzadko zdajemy sobie sprawę, kiedy płacimy za skutki katastrofy klimatycznej. Czasem wręcz producenci starają się nie podbijać tych cen ostatecznemu klientowi i aby nie wypaść z rynku biorą straty na siebie.

Dlaczego głos naukowców nie jest słyszany?

Temat zmian w skali planetarnej jest niezmiernie trudny do komunikacji, bo ludzie na co dzień nie zajmują się takimi kwestiami jak procesy geologiczne. Nie mamy umysłów stworzonych do postrzegania zmian w skali całej planety. Jak to było podczas protestów Żółtych Kamizelek? Koniec miesiąca jest ważniejszy niż koniec świata? No właśnie. Nie umiemy czytać danych, a tym bardziej przełożyć ich bezpośrednio na życie.

Czyli można powiedzieć, że nie odczuwamy wspólnoty z życiem na Ziemi?

Z jednej strony nasz współczesny styl życia jaki prowadzimy został odseparowany od ekosystemu, a z drugiej strony nauka, chociaż stanowi podstawę rozwoju cywilizacji technicznej, od dłuższego czasu próbuje dotrzeć do człowieka z prostym i zrozumiałym przekazem. Metoda naukowa jest siłą rzeczy opisana trudnym językiem i dostępna nielicznym.

Jak dla mnie przekaz jest jasny – grozi nam zagłada.

Ludzie już wiele razy to słyszeli – zazwyczaj z ust osób mało wiarygodnych, jak religijni fanatycy czy wróżbici.

Dlaczego ludzie nie słuchają naukowców?

Nauka potrzebuje pracy nad własnym wizerunkiem. Choć położyła fundament pod rozwój cywilizacji, dziś ludzie często mylą ją z polityką lub badaniem jakichś bzdur, które nikomu nie są potrzebne. Przydało by się stworzyć wizerunek nauki jako źródła informacji. Nie możemy brać z nauki innowacji i zupełnie zaniedbywać tego, co nauka mówi ostrzegawczo.

Co zatem jest potrzebne, aby przekonać ludzi do działania?

Przede wszystkim człowiek musi wiedzieć. Musi mieć podstawowy zakres informacji i je przyswoić. Im więcej wie, tym bardziej z innych pokrewnych komunikatów będzie wyczytywał sygnały ostrzegawcze. Ale sama wiedza to za mało.

Potrzebny jest strach?

Tak, ale to wciąż jeszcze za mało. Sama obawa nie wpływa na skłonność ludzi do działania i do wdrażania zmian. W badaniu sprawdzaliśmy, czy ludzie będą bardziej skłonni zmienić swoje postępowanie w zależności od tego, czy usłyszą umiarkowany czy naprawdę okropny scenariusz przyszłości. Okazuje się, że ludzie reagują w sposób podobny. Owszem, pokazują wrażliwość tzn. są zmartwieni, przejęci, zasmuceni, czują, że trzeba coś zrobić z tą sytuacją, ale to nie wypływa na to, czy są skłonni np. odstawić samochód czy nie.

Co zatem jeszcze jest potrzebne?

Konkretny plan zmian, który jesteśmy w stanie uruchomić. Wyjście z sytuacji. Działanie, które można podjąć. To tak jak w przypadku czekolady – musimy zamiast niej dać coś w zamian np. zdrowe, bezcukrowe ciasteczka. W ten sposób jesteśmy w stanie przełożyć obawę na działanie. Potrzebne są 3 elementy: wiedza, strach – nie można z niego zrezygnować, bo to on stawia ludzi do pionu i zmienia paradygmat myślenia – i konkretny plan na zmianę.

Co będzie jeśli przestraszymy ludzi za bardzo?

To też niedobrze. Badanie pokazało, że grupa, której nie pokazano żadnego scenariusza katastrofy klimatycznej, w niektórych miejscach byłaby bardziej gotowa ograniczać swoją konsumpcję niż pozostali. To może oznaczać, że ludzie, którym się przedstawi czarny scenariusz przyszłości bez rozwiązania, będą mieli poczucie, że trwa ostatni bal na Titanicu i trzeba korzystać ile się da, bo za chwilę tego wszystkiego może nie być.

Ilu ludzi w Polsce sobie zdaje sprawę z tego, że ze środowiskiem dzieje się coś złego?

I dużo i mało. Ludzie czują, że z naszą planetą dzieje się coś złego, ale nie wiedzą co. Gdy w badaniu „Ziemianie Atakują” zapytaliśmy ich, czy stan, w jakim znalazła się Ziemia budzi ich zaniepokojenie, czy należałoby podjąć działania w celu poprawy, to ogromna większość, aż 97% powiedziała, że tak, coś jest na rzeczy, trzeba się zatroszczyć o środowisko. Zapytani o najważniejsze problemy, będą zwracali uwagę na różne kwestie, jak śmieci, odpady, zanieczyszczenie, wylesianie, spalanie paliw kopalnych. Jeśli jednak będziemy chcieli przetestować realną wiedzę, zwłaszcza w kwestiach klimatycznych, to okaże się, że prawdy oraz mity są okropnie wymieszane. Ludziom ciężko się poruszać w szumie medialnym, trudno im jednoznacznie stwierdzić, co jest prawdą, a co fałszem i sami swoją wiedzę oceniają jako wyższą niż wypada to w rzeczywistości. Gdybyśmy weszli w rolę nauczycieli, to musielibyśmy wystawić im 2+ za to, co wiedzą. W obiegu informacyjnym krąży wiele mitów i ludzie mylą je z prawdą. Bardzo chętnie oceniają swoją wiedzę jako przeciętną albo dużą, ale realnie bardzo często wykazują się małą lub katastrofalnie małą wiedzą.

Dlaczego ludzie widzą problem ze smogiem, a nie widzą problemu ze zmianą klimatu?

Smog daje bezpośrednie i wyraźne objawy tu i teraz – nie daje się otworzyć okien, ludzie kaszlą, dzieci chorują, a za oknem świat jest zamglony. Do tego, smog się zmienia w zależności od warunków pogodowych lub pory roku. Latem jest inny, zimą jest inny i raczej jest go więcej. W związku z tym ludzie odczuwają zmianę i to zwiększa sugestywność zjawiska. Co więcej, wokół smogu narasta dynamika działań społecznych. W działania związane z jego zwalczaniem włączyły się różne instytucje – organizacje społeczne, administracja lokalna, fundacje, zaistniały kampanie świadomościowe, wreszcie pojawiła się aktywność polityków i mediów. Łatwo jest nam, Polakom, odnosić takie zjawisko do siebie. W związku z tym, że jest wiedza i poczucie zagrożenia, są proponowane działania zaradcze. Pojawia się mocna reakcja na problem, na przykład ze strony władz Krakowa. Katastrofa klimatyczna jest bardziej podstępna, bo nadchodzi stopniowo. Ludzie się przyzwyczajają do wyższej temperatury. Różne badania pokazują, że generalnie adaptujemy się do sytuacji i to co kiedyś byłoby dla nas dziwne, tak jak brak śniegu zimą …

… Albo ciepła pogoda w ostatnich tygodniach …

… po pewnym czasie staje się dla ludzi czymś normalnym. Przywykamy do tego. Do tego dochodzi brak spójnego języka. Najpierw mówiono o globalnym ociepleniu, potem pojawiła się zmiana klimatu, a zanim jeszcze na dobre zagościła w naszych głowach, pojawiła się katastrofa klimatyczna. Potrzebne jest uspójnienie języka po to, aby było wiadomo, o czym mówimy. Bardzo ważne jest to, że ludzie nie łączą punktów, mając rozproszone obserwacje na temat środowiska. Ktoś, kto lubi ptaki albo ryby obserwuje zmiany w populacjach. Ktoś, kto jest wodniakiem widzi, że zanikają nam wody powierzchniowe, rzeki w górnych odcinkach i spada poziom jezior. Ktoś, kto jeździ nad Bałtyk styka z sinicami albo z tym, że ryby które tam może kupić już nie są tymi, które były kiedyś. Mamy różne obserwacje, ale one nie zyskują wspólnego mianownika. W związku z tym, gdy pytamy o zagrożenia na świecie, to ludzie wskazują zanieczyszczenie środowiska i zmiany klimatu na równi z konfliktami zbrojnymi i z terroryzmem. Ale gdybyśmy zebrali pod wspólnym nagłówkiem wszystko to, czym się ludzie przejmują, to katastrofa klimatyczna znacznie bardziej zyskuje w świadomości – również nasze lokalne szkody są jej skutkiem.

Nie mamy takiego poczucia?

To, jak rozumiemy sytuację w Polsce jest specyficzne – mamy poczucie, że zmiany klimatu dotyczą świata, a Polski już trochę mniej. W Polsce przejmujemy się głównie jakością powietrza, odpadami (plastik, płonące wysypiska), może trochę niedoborami wody. Z pozoru nigdzie w narracji tych zmian klimatycznych nie widać. Gdyby jednak zebrać to, co ludzie mówią własnymi słowami, to okazuje się jednak, że katastrofa klimatyczna już tu jest. Trzeba ludziom pozwolić przyznać, że te zjawiska, które już w tej chwili widzą, to skutek zmiany klimatu.

Z czego możemy zrezygnować dla dobra planety, a z czego na pewno nie?

Z niewielu rzeczy jesteśmy skłonni zrezygnować. Co prawda deklarujemy, że katastrofa klimatyczna i środowiskowa to są istotne wyzwania, ale jeszcze nie bierzemy tego wprost do siebie. Co więcej, nie znamy do końca przełożenia pomiędzy użyciem czegoś (na przykład mięsa, samochodów czy samolotów) a szkodą dla środowiska. Ponadto trzeba rozróżnić dwie rzeczy – na ile jesteśmy z czegoś skłonni zrezygnować i na ile jest to dla nas uciążliwe. Bo są rzeczy, z których chętnie rezygnujemy, bo to jest dla na łatwe …

… albo zaoszczędzimy na tym pieniądze …

… i te, gdzie będziemy się bronić przed zmianami. Dobrym przykładem jest ograniczenie korzystania z samochodów. Poza miastami z dobrą komunikacją publiczną, dojazd bez samochodu z terenów podmiejskich jest codziennym wyzwaniem. Bez jasnej i zadowalającej oferty transportu publicznego trudno przeskoczyć tego typu bariery.

Co zatem można zmienić w pierwszej kolejności?

Plastik przejął naszą uwagę. Można wycofać jednorazowe opakowania, torby foliowe, sztućce. 56% badanych jest gotowych z nich zrezygnować w ciągu 2-3 lat i tylko dla 18% spośród nich byłoby to uciążliwe.

Czy w naszych decyzjach argument ekonomiczny jest istotny?

Bardzo istotny. Ścieżka ekonomiczna, mówienie Polakom, że na czymś da się oszczędzić, nawet w dłuższej perspektywie to jest dobre rozwiązanie. Aż 41% Polaków jest gotowych znacząco ograniczyć zużycie wody, a 38% czekać z wymianą sprzętu elektronicznego dopóki będzie to naprawdę potrzebne. Jednak gdy trzeba na początku wyłożyć duże pieniądze, jak przy poprawie energooszczędności domu, odsetek chętnych spada do 23%. Pieniądze to kluczowy czynnik.

A co z ograniczeniem mięsa?

To bardzo trudny w Polsce postulat. Mięso jest w tej chwili wpisane w naszą tradycję kulinarną. Spora część społeczeństwa pamięta czasy, gdy było bardzo trudno niedostępne. Teraz stało się aż nadto dostępne. Polacy korzystają pełnymi garściami i chcą, żeby tak było.

Czy jedzenie mięsa stało się polityczne?

Tak, co więcej dla części naszych rodaków (…) stało się kwestią wolności wyboru – móc jeść mięso w momencie gdy rośnie trend na wegetarianizm czy weganizm. Ci, którzy chcą wykorzystać jedzenie mięsa jako demonstrację światopoglądową, będą bronili dostępu do niego jako przejawu wolności jednostki nad władzami państwowymi i trendami, których nie akceptują. Opór Polaka, który lubi karkówkę z grilla i kiełbasę na śniadanie jest dość duży.

A ile osób jest gotowych zostać aktywistami?

Wiem, że różne ośrodki naukowe wzywają nas do politycznej działalności społecznej i angażowania się na rzecz środowiska. To jest najszybsza droga do uzyskania zmian. Niestety w tym zakresie Polacy ani nie chcą tego robić, ani nie wydaje im się to szczególnie łatwe. Nasza aktywność obywatelska pozostaje na niskim poziomie. Zaufanie do instytucji państwowych jest niewielkie a kapitał społeczny niski, w związku z czym angażowanie się byłoby dla nas niewygodne.

Nie wspomniał Pan w raporcie o produkcji prądu. Dlaczego?

Wiedza o szkodliwości źródeł naszego prądu nie jest rozpowszechniona. Smog widać a CO2 nie. Dlatego ciężko przebić się z komunikatem, że zmiana w energetyce jest taka ważna. Nasze badania pokazują jednak, że istnieje poparcie dla porzucenia energetyki węglowej: już dziś ponad 3/4 Polaków jest gotowych poprzeć odejście od węgla, nawet pomimo faktu, że wiązałoby się to z uciążliwością i trudnościami gospodarczymi.

Dlaczego zatem to się nie dzieje?

Polacy chcieliby odejść od węgla, nawet ponosząc pewne koszty. Nie mają przy tym świadomości uwarunkowań z obszaru energetyki i polityki. Dlatego, dominującą rolę będzie miało państwo wprowadzające pewne zmiany. Przykładem jest segregacja śmieci – ludzie, którzy zaczęli to robić żeby płacić mniej za wywóz, po jakimś czasie przyzwyczajają się i są wręcz dumni, że pomagają środowisku. Po krótkim okresie trudności ludzie zaczęli doceniać nowy system.

Co trzeba zrobić, aby to samo zadziałało się w sprawie ograniczenia emisji CO2?

Muszą się wyłonić liderzy, którzy naprawdę wiedzą, co zrobić i będą wprowadzali zmianę. Z badania wiemy, że 72% Polaków uważa stan Ziemi za naglący i jednocześnie 50% chce coś zrobić, ale nie wie co. Tym samym pojawia się pojemna przestrzeń na rozwiązania i odpowiednie regulacje. Ludzie się na to zgodzą.

Czyli musi być autorytet …

… zarówno autorytet jak i instrument ustawodawczy, żeby zmianę wprowadzić, zaczynając żyć przyjaźniej środowiskowo. To się da zrobić, tylko ktoś musi się za to wziąć.

Czy to jest zadanie dla polityków?

Tak, chociaż tutaj podkreśliłbym jeszcze, że ważna jest konkretność i wykonalność. Można na przykład dość łatwo i bez kontrowersji wycofać torebki jednorazowe, jeśli tylko zaproponuje się dobrą alternatywę. Tak samo z transportem – wielu ludzi przesiądzie się z samochodu, ale trzeba dać im dobrą alternatywę, a tego w wielu miejscach Polski dramatycznie brakuje. To jest optymalna forma komunikatu, który ma szansę dotrzeć. Konkretny problem, konkretne rozwiązanie.

W ruchach ekologicznych działają głównie osoby o poglądach lewicowych. Jak dotrzeć do pozostałych?

Do każdego musi iść inny przekaz. W naszym badaniu podzieliliśmy ludzi na spójne wewnętrznie typy. Jest kilka takich grup i do każdej trzeba kierować osobne komunikaty. Bardzo ważne jest to, że w polskim społeczeństwie są ludzie, którzy są aktywni, uważają, że trzeba działać oraz ludzie, którzy są pasywni, trudno ich będzie skłonić do czegokolwiek. Będą też ludzie, którzy są aktywnymi przeciwnikami działalności prośrodowiskowej. Skupienie się wyłącznie na tych, którzy już w tej chwili się udzielają jest o tyle błędne, że trudno przeprowadzić jakiejkolwiek trwałe zmiany bez wciągnięcia w to pasywnych oraz aktywnych przeciwników. Jeśli ludzi zaangażowanych w ochronę środowiska będzie 10%, ale po drugiej stronie wystąpi 25% osób całkowicie przeciwnych i wyrażających wolę poprzez swoich politycznych przedstawicieli, to nie ma szansy na zmianę. Potrzeba dotrzeć do osób, które albo są letnio nastawione albo wręcz niechętne.

Co nimi kieruje?

Osoby niechętne mają dwie główne motywacje: uważają, że wszystkie zjawiska mają charakter naturalny i że nie ma sensu na to wpływać i lepiej skupić się na własnym życiu, które jest znacznie ważniejsze od losu planety, albo uważają, że katastrofa klimatyczna to ściema. Obie grupy są zostały opisane w raporcie „Ziemianie atakują”.

Czy to są ci „Dobrzeżyje” i „Bezściemnianie”?

Tak, najwięcej negacjonistów znajdzie się w „Dobrzeżyjach”. Powiedzą – a, takie tam, klimat zmieniał się zawsze, to nie jest wina człowieka, a poza tym zmiana klimatu wcale nam nie zaszkodzi. „Bezściemnianie” z kolei potrafią nawet trochę wiedzieć na temat katastrofy klimatycznej, tylko że się od tego odcinają. Istotne jest to, że różne grupy wymagają różnego komunikatu i to również jest zawarte w raporcie. Trzeba znaleźć do nich drogę, bo to oni są hamulcowymi procesu. I jeśli liczba sceptyków, negacjonistów, ludzi agresywnie biernych, będzie zbyt duża, to naprawdę ciężko przeprowadzić jakiejkolwiek zmiany.

A jak do nich dotrzeć? Jak dotrzeć np. do osób o poglądach prawicowych?

Istnieje naprawdę dużo wątków, które pokazują interes wszystkich albo wręcz wspierają siłę Polski. Pomyślmy – rolnictwo, które byłoby przyjazne klimatowi powinno być rolnictwem drobnym, nieprzemysłowym. Pola uprawne powinny przeplatać się z torfowiskami, bagnami i lasami. Powinno się traktować ziemię z uwagą, szacunkiem i z wykorzystaniem ekologicznych metod uprawy, bez chemii szkodliwej dla owadów. Złóżmy to w całość, a otrzymamy tradycyjny, konserwatywny model rodzinnego rolnictwa, który jest odwróceniem procesów globalizacji, dawnej domeny sił liberalnych i lewicowych. Czyli mamy wspaniały materiał do tego, żeby przekonywać ludzi o konserwatywnym nastawieniu do patriotyzmu, do polskości, do kultywacji tradycji. Tak samo rezygnacja z ruchu samochodowego oznaczałaby wyższy komfort życia w miastach i bezpieczne przemieszczanie się, więcej przestrzeni na życie, integracja społeczna i wydarzenia lokalne. Ludzie spędzający czas razem i kwitnące więzi – czy nie jest to przypadkiem celem wartym uwagi?

To brzmi dość lewicowo.

Ale to są społeczności lokalne. Polacy. Wyższa jakość życia dla polskiej matki z dzieckiem oraz dla rodzin, które spędzają czas ze sobą. To jest również wartość w ten sposób konserwatywna, budująca polskość i to ma prawo się podobać ludziom od prawej do lewej strony. Trzeba szukać sposobów, aby nie dawać zepchnąć działalności ekologicznej do lewicowego, w dodatku ekstremalnego narożnika. Ekstremizm, zdaniem dużej części Polaków to np. regulacje ograniczające spożycia mięsa.

To jest ekstremizm?

Tak, bo nikt nie rozumie, co to ma wspólnego z klimatem i dlatego to wygląda jak fanaberia. Brakuje oprawy komunikacyjnej, wytłumaczenia mechanizmów, wiedzy, oraz oferty czegoś w zamian.

Czego potrzebuje ruch ochrony środowiska?

Strategii, koordynacji i przełożenia na politykę.

Na czym ma polegać koordynacja?

Jeśli mamy różne ruchy, które mają różne cele statutowe i wizje, to np. jeden ruch może działać bardziej na samorządy, a drugi na tkankę i świadomość społeczną. To jest z perspektywy odbioru społecznego niezbędne.

Wydaje mi się, że temat katastrofy klimatycznej pojawia się dość często w mediach. Czego zatem brakuje?

Przykładowo, aktywności w internecie. Potrzebny jest aktywny udział w dyskusjach, które się toczą, przebijanie bańki i aktywizacja praktyczna, zwłaszcza wśród ludzi, którym już niewiele brakuje aby się dołączyć. Edukacja i nie pozostawianie pola na dezinformację i teorie spiskowe, radośnie szerzone przez myśl negacjonistyczną.

Czy to, że więcej wiem przekłada się na zmiany w moim życiu?

Tak, w naszym badaniu wyszło, że wiedza jest kluczem do „brania rzeczy do siebie”. Do działania rozumianego nie jako „wyjdę na ulicę”, tylko „zmienię coś w moim życiu”. To jest skutek wiedzy, a nie wyższego poziomu strachu. Przed badaniem spodziewaliśmy się, że jeśli pokażemy ludziom bardziej przerażający scenariusz katastrofy klimatycznej to będą bardziej skłonni do działania, ale to tak nie działa. Nie ma różnicowania gotowości ludzi do działania w zależności od komunikatu. To, co ma wpływ, to wiedza. Gdy ludzie wiedzą więcej, chcą robić więcej.

Nawet wyjść na ulicę?

Tego akurat nie zagwarantuję. Gdybyśmy się zastanawiali, do kogo kierować przekaz, to inne działanie powinno iść do tych, których trzeba tylko pchnąć, aby byli bardziej aktywni, a inne typy przekazu trzeba skierować do tych, którym się w miarę spokojnie żyje i nie widzą powodu, aby cokolwiek zmieniać. Zupełnie o czym innym trzeba mówić do tych, którzy aktywnie zwalczają ruch ekologiczny mówiąc wręcz, że to jest ściema. Biorąc pod uwagę efektywność działania dobrym targetem różnych akcji jest biznes, bo biznes musi być wyczulony na sygnały płynące z otoczenia społecznego. Jeśli jakiś aspekt działalności firmy jest niewłaściwy, tak jak to było choćby przy bankach finansujących inwestycje węglowe, to w wyniku nacisku może dojść do zmiany podejścia, co – musimy zdać sobie z tego sprawę – dla banku jest naprawdę trudne. Bank, który odmawia dużemu klientowi udzielenia mu kredytu traci pieniądze, działa wbrew swojej branży i czasami również wbrew polityce państwa.

Dla kogo powstał raport „Ziemianie Atakują” i gdzie można go znaleźć?

Powstał dla obecnych i przyszłych przywódców – liderów w biznesie, decydentów politycznych i przywódców duchowych. Jak pokazuje badanie, Polacy oczekują zmiany, ale nie wiedzą, jak ją wprowadzić i potrzebują kogoś, kto przekona ich jak mają to zrobić. Chcielibyśmy w imieniu ludzi wezwać do tego, żeby ci liderzy się stawili i żeby zaczęli zarówno brać odpowiedzialność za sytuację, jak i zaprowadzać porządek, który jest w tej chwili wymagany. Polacy za naszym pośrednictwem mówią – potrzebujemy przywódców, którzy rozumieją zagrożenia ekologiczne. Raport proponujemy też organizacjom pozarządowym, których zadaniem jest ochrona środowiska przed katastrofą klimatyczną i wszystkim ludziom dobrej woli. Jest dostępny za darmo na stronie ziemianieatakuja.pl

Krzysztof Jodłowski (41 l.), Account Director w agencji badawczej Kantar Polska. Absolwent WFiS UW i Studiów Wschodnich UW, od 18 lat zajmuje się badaniem polskiego społeczeństwa w ramach socjologicznych projektów komercyjnych i naukowych. Znajduje wspólny język z przedstawicielami każdej grupy społecznej.

Źródło: Zmiany na Ziemi

RAPORT: Rośnie temperatura sporu o klimat