Kamizela: Fregaty Miecznik powoli wychodzą z cienia (ROZMOWA)

1 kwietnia 2022, 07:35 Bezpieczeństwo

– Informacje o fregatach Miecznik uchyliły rąbka tajemnicy, ale spowodowały również, że pojawiło się jeszcze więcej pytań i wątpliwości. Wciąż musimy czekać na więcej – mówi Dawid Kamizela, ekspert ds. wojskowości Nowej Techniki Wojskowej w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Mamy już pewne informacje na temat tego, jak mają wyglądać fregaty Miecznik. Znamy pewne szczegóły dotyczące m.in. uzbrojenia czy wyposażenia. Co to nam mówi o kierunku, w którym będziemy iść w programie modernizacji MW?

Dawid Kamizela: Tak, mamy pewne informacje dotyczące systemów uzbrojenia i konfiguracji tych okrętów. Z informacji rzecznika Agencji Uzbrojenia wynika, że został osiągnięty pewien kompromis w kontekście roli tych okrętów w systemie MW. Dotychczas najczęściej poruszano kwestie zadań obrony przeciwlotniczej (OPL) tych jednostek. Mało wiedzieliśmy czy i jakie zdolności będą miały te okręty pod względem zwalczania okrętów podwodnych (ZOP). Teraz zostało potwierdzone, że poza sonarem podkadłubowym, czyli takim absolutnym minimum, okręty te będą miały na wyposażeniu również sonar holowany, co znacznie zwiększa zdolności poszukiwania i niszczenia okrętów podwodnych przeciwnika za pomocą torped MU90. System ten jest zarówno aktywny, czyli samemu wysyła sygnały w celu lokalizacji okrętu pod wodą, ale posiada także element pasywny, który pozwala „słuchać” dźwięków spod wody, a sam pozostaje niezauważony. Ten system nie był oczywistością co jest pewną pozytywną niespodzianką. Siłownia okrętu będzie prawdopodobnie oparta na silniku diesla z przekładnią redukcyjną. Nie jest to optymalne rozwiązanie dla misji ZOP, ale nie jest to aż tak kluczowe w roli, którą stawia się tym okrętom.

System OPL jest paradoksalnie niewiadomą tego okrętu. Bo z jednej strony rzeczywiście wiemy, że na jego uzbrojeniu będą pociski brytyjskiej produkcji CAMM, wiemy też, że będzie wyposażony w wyrzutnie Mk 41. Systemem obrony bezpośredniej ma stać się armata polskiej produkcji OSU-35M. Z drugiej strony, nie wiemy czym będzie kluczowy system obrony powietrznej okrętu, czyli systemu radarowego. Właściwie to on determinuje jakie uzbrojenie przeciwlotnicze będzie mogło znaleźć się na pokładzie nowych polskich fregat. Wybór radaru jest istotny z dwóch powodów. Po pierwsze, determinuje on jaki typ uzbrojenia będzie mógł zostać zamontowany na jednostce. Kluczowy w tym elemencie jest zasięg takiego radaru. Jeżeli zdecydujemy, że jedynym rakietowym uzbrojeniem OPL fregat będą rakiety CAMM-ER o zasięgu maksymalnym około 60 km, to wtedy radar powinien mieć zasięg co najmniej jedną trzecią przekraczającą zasięg maksymalny efektora, a najlepiej o połowę. Chodzi o najlepsze wykorzystanie tego systemu. Okręt musi widzieć cel na tyle szybko, aby móc odpowiednio wykorzystać swoje systemy obronne.

Bez właściwego radaru, nie będzie możliwe wykorzystanie wszystkich zdolności tego systemu. Tutaj pojawia się też kwestia samego wykorzystania pocisków. CAMM-ER jest systemem naprowadzanym aktywnie, czyli mówiąc najkrócej, rakieta posiada własną głowicę, która naprowadza pocisk. Do ataku potrzebuje wstępnych danych na temat samego celu, ale radar okrętowy nie musi „wspomagać” rakiety już w trakcie lotu. Inaczej sprawa wygląda w przypadku rakiet SM-2, które wymagają dedykowanego radaru. Poza większym zasięgiem, radar musi posiadać system wymiany informacji pomiędzy radarem a rakietą tzw. Uplink i downlink. Ta wymiana musi odbywać się w odpowiednich pasmach radarowych, czyli S albo X. Takie radary właściwie mogą być tylko nieruchomymi radarami ścianowymi. Dlatego zapewne nie znamy ostatecznej konfiguracji radarów ani pełnego uzbrojenia OPL, bo jedno zdradza drugie.

A co z bronią przeciwokrętową? Wiemy, że nasze mieczniki będą miały na wyposażeniu szwedzkie pociski RBS. Dlaczego zdecydowano się na to uzbrojenie a nie nowsze i bardziej perspektywiczne norweskie NSM, które znajdują się na uzbrojeniu m.in. Morskiej Jednostki Rakietowej?

Powód jest prosty – oszczędność. Rakiety RBS w wersji MK3 znajdują się już na uzbrojeniu trzech okrętów proj. 660M Orkan. W mojej opinii, jedynym powodem, dla którego zdecydowano się na RBS jest to, że te pociski zostaną przeniesione z wycofanych Orkanów na nowe fregaty. Koszt takiego zabiegu będzie o wiele niższy, niż zakup kolejnych NSMów. Innym rozwiązaniem, mniej prawdopodobnym, ale możliwym, był wybór NSM, bez kupowania NSM. Czyli przeniesienie części pocisków z MJR na okręty, ale to spowodowałoby, że MJR stracił by część potencjału, natomiast RBS zostałoby niezagospodarowane. Nie wprowadzilibyśmy tego systemu na Jelcze. Nie krytykuję tego co do samej zasady. Jeżeli mamy ograniczony budżet i musimy na czymś oszczędzić, to takie rozwiązanie wydaje się całkowicie logiczne.

RBS Mk3 weszło na pokłady Orkanów w 2015 roku. Wszystkie trzy Mieczniki mają wejść do uzbrojenia do 2033 roku. To oznacza, że już na samym początku te okręty będą miały rakiety, które mają za sobą co najmniej 15 lat służby. Nie mówiąc o tym, że technologicznie te rakiety nie będą już cudem techniki.

Są dwa elementy. Pierwszym jest ogólna sprawność tych pocisków, czyli ich resurs. Pewnym jest, że przed zamontowaniem ich na fregatach, rakiety pojadą do producenta na przejście odpowiednich badań i ewentualnego przedłużenia resursów. Po takiej inspekcji, te pociski będą w pełni sprawne i bezpieczne w użytkowaniu. To można rozwiązać stosunkowo niskim kosztem. Drugim elementem jest to, że te pociski zestarzeją się technologicznie. Niewątpliwie one już nie będą w pełni odpowiadać wyzwaniom lat 30. XXI wieku. Jednak tutaj, pociski przeciwokrętowe nie są paradoksalnie najważniejszym elementem. Mamy MJR, a co do okrętów nikt nie broni nam używać RBSów na fregatach przez 10-20 lat, aby potem zamienić je na np. NSMy. To nie jest problem techniczny i nie jest to wyzwanie modyfikacji. Nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdyby pierwszy okręt był uzbrojony w RBSy, a kolejne już w NSMy. To nie jest wykluczone.  Tak działo się m.in. w przypadku izraelskich okrętów Saar, które nosiły swego czasu na pokładach zarówno amerykańskie Harpoony jak i izraelskie Gabriele. Decyzja o takiej konfiguracji byłaby sensowna.

Według pierwotnych planów trzy fregaty miały kosztować około osiem miliardów złotych. Tak było zanim wystrzeliła inflacja, ceny stali i innych materiałów. Pytanie czy ta kwota wystarczy, aby spełnić oczekiwania, które zostały zaprezentowane pod kątem uzbrojenia i wyposażenia?

Nie wiadomo czy wystarczy. Tutaj znów wrócę do kwestii wyboru radaru, który stanowi dużą część kosztu budowy okrętu. Aby pokazać skalę tego udziału, przytoczę przykład hiszpańskich fregat, dla których zdecydowano się zakupić pięć radarów SPY-7 od Lockheed Martin, czyli radarów wykorzystywanych m.in. w systemie AEGIS, czyli typowym systemem obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, który jest absolutnym topem. Ten zakup kosztował Hiszpanów 500 mln dolarów. My potrzebujemy trzech radarów, czyli zapłacimy nieco mniej, ale nieproporcjonalnie. To będzie koszt co najmniej miliarda złotych, czyli będzie stanowić od 10 do 20 procent kosztów całego okrętu. A mówimy tu tylko o radarze, bez radarów kierowania ogniem, systemów walki, uzbrojeniu, systemów walki radioelektronicznej, ZOP itd. Musimy więc poczekać na ostateczny wybór konfiguracji okrętów. Wtedy będziemy mieć świadomość i pewność co do kwestii czy wystarczy nam środków.

Nie może zatem zabraknąć pytania o wpływ konfliktu na Ukrainie na to jak powinny być skonfigurowane Mieczniki? Oczywiście, to nie jest konflikt morski co do zasady, ale może daje nam jakiś ogólny obraz tego co się dzieje i co może potencjalnie nas czekać. 

Pod względem ukraińskiej marynarki wojennej ten konflikt nie mówi nic. Ukraińska MW była w momencie wybuchu wojny w jeszcze gorszym stanie niż jej polska odpowiedniczka. Okręty były przestarzałe, niezmodernizowane. W zasadzie jedyne nowoczesne jednostki to były małe kutry patrolowe, które nie miały znaczenia dla przebiegu wojny. Wojna pokazuje działanie rosyjskich wojsk, zwłaszcza lotnictwa. W każdej wojnie kluczowy jest tzw. kill chain czyli „Wykryj – Śledź- Zidentyfikuj – Podejmij decyzję – Wystrzel – Oceń skutki” i tak dalej. To jest łańcuch, który nie może być rozerwany. Nie jest tak, że wystrzelony pocisk trafi we właściwy cel i rzeczywiście go zniszczy. Wystrzelenie samego pocisku to dopiero szósty z siedmiu punktów. Taka sytuacja powoduje, że kluczowe jest rozpoznanie i świadomość sytuacyjna. W wojnie na Bałtyku nie byłoby strzelania do wszystkiego co pływa po morzu, bo nawet Rosjanie nie mają takiego potencjału. Aby wybrać wartościowy cel i go zniszczyć należy przejść cały proces. Wyjęcie jednego z tych „klocków” powoduje, że pojawia się problem, a wojna na Ukrainie pokazała, że Rosja ma trudności z dosłownie każdym z tych elementów. Konflikt obnażył problemy armii rosyjskiej. Te problemy również dotykają rosyjskiej marynarki wojennej.

Nie możemy zatem oceniać rosyjskiej armii jako siły, która ma potencjał do równej walki z NATO jako sojuszem, gdyż nie jest w stanie poradzić sobie z przeciwnikiem o znacznie niższym potencjale wojskowym, co z naszej perspektywy jest pozytywnym wnioskiem z wojny na Ukrainie.

Rozmawiał Mariusz Marszałkowski

Niewiadomski: Czas dokończyć budowę ropociągu Odessa-Brody-Płock (FELIETON)