Perzyński: Znaki zapytania wokół komisji węglowej w Niemczech

24 stycznia 2019, 07:30 Energetyka

Lada dzień zostaną ogłoszone wyniki prac niemieckiej komisji węglowej. Termin ten jest tym bardziej wyczekiwany, że był on niejednokrotnie przekładany przez trudności w osiągnięciu kompromisu co do planu dekarbonizacji największej gospodarki na kontynencie. Niewątpliwie zarysowuje się już plan odejścia Niemiec od węgla, ale wygląda na to, że nie poznamy jeszcze odpowiedzi na najważniejsze pytania – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Niemcy flaga parlament
Bundestag. Fot. Max Pixels

Co dalej z miksem energetycznym?

Obecnie w miksie energetycznym Niemiec z wynikiem 36,6 procent dominuje węgiel – z czego 22,5 procent stanowią źródła opalane węglem brunatnym, a 14,1 procent kamiennym. Źrodła odnawialne – wiatr, fotowoltaika i hydroenergetyka – stanowią w sumie 33,3 procent. Gaz stanowi 13,2 procent miksu energetycznego, tuż za nim plasuje się energetyka jądrowa z wynikiem 11,7 procent. Ropa naftowa to niecały procent niemieckiego miksu. Patrząc na te dane należy jednak zachować pewną rezerwę, ponieważ w najbliższych latach miks zmieni się radykalnie. Wiemy, że udział atomu w roku 2022 zmniejszy się do zera, ponieważ był to polityczny postulat, który pomógł Angeli Merkel wygrać wybory.

W związku z budową kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2 mamy mocne powody, żeby przewidywać, że udział gazu wzrośnie, szczególnie że w przewodniej myśli Energiewende źródło to ma stanowić wsparcie dla rozwoju źródeł odnawialnych. Wzrost znaczenia „zielonej” energii jest przewidywany w ramach polityki klimatycznej, wokół której za Odrą, nie licząc radykałów, panuje polityczny konsensus. Dużym znakiem zapytania jest ostateczna data zamknięcia odkrywek węgla brunatnego i elektrowni węglowych, a co za tym idzie – cen energii w Niemczech.

Co dalej z niemieckimi odkrywkami?

Obecnie w Niemczech funkcjonuje dziesięć odkrywek węgla brunatnego w czterech landach: Brandenburgii, Saksonii, Saksonii-Anhalt oraz w Nadrenii-Północnej Westfalii. Znane są daty zamknięć tylko niektórych z nich. Najbardziej kontrowersyjna z nich jest oczywiście odkrywka Hambach, która powstaje kosztem zniszczenia prastarego lasu, a przeciwko budowie przez wiele miesięcy protestowali ekolodzy z całej Europy. Odkrywka Amsdorf w Saksonii-Anhalt, której operatorem jest firma Romonta, może działać jeszcze maksymalnie przez 12 lat do wyczerpania złóż. Położona nieopodal odkrywka Profen działa od początku niechlubnych lat 40., a zamknięta zostanie w 2035 roku. Do 2040 roku węgla wystarczy w saksońskiej odkrywce Vereinigtes Schleenhain, działającej od 1949 roku.

Prawdziwym problemem są odkrywki położone w Łużycach, przy granicy z Polską. Działająca od 1959 odkrywka Welzow-Süd czeka na decyzję o ewentualnej rozbudowie, która ma zapaść w przyszłym roku. Odkrywka Jänschwalde w Brandenburgii ma zostać zamknięta w 2023 roku. Odkrywki Nochten i Reichwalde mają jeszcze tyle zasobów, by móc działać jeszcze ponad 25 lat.

Co dalej z cenami energii?

Już teraz wiadomo, że taka rewolucja energetyczna będzie słono kosztować, a odbije się na rosnących cenach energii elektrycznej. Żaden rząd nie chce być kojarzony z takim zjawiskiem, które jest efektem troski o środowisko, ale też bolesne dla gospodarki, szczególnie tak silnie zindustrializowanej jak niemiecka. Pamiętajmy, że gwałtowne odejście od atomu i powolne odejście od węgla zaboli niemiecką kieszeń również dlatego, że szybciej zostaną wyeliminowane źródła niezależne od cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla, kosztem tych technologii, które znacznie emitują znacznie więcej gazów cieplarnianych. Na łamach BiznesAlert.pl pisaliśmy już, że problem populizmu w polityce energetycznej daje się we znaki nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech, gdzie swojego rodzaju irracjonalny społeczny szantaż zmusił władze do rezygnacji z atomu na podobnej zasadzie, jak w Polsce usprawiedliwiane jest pozostawanie przy węglu przez następne dekady.

Dlatego tzw. komisja węglowa zgłosiła pomysł rekompensat na ceny energii, zarówno dla odbiorców indywidualnych, jak i dla koncernów energetycznych, należące do których elektrownie byłyby przedterminowo wyłączone. Po ogłoszeniu tej wiadomości giełdowe akcje RWE i Unipera wyraźnie podskoczyły, ponieważ to głównie oni byliby beneficjentami pomocy rządowej. Wcześniejsze zamknięcia innych kopalni opalanych węglem brunatnym również nie były tanie dla niemieckiego budżetu – dotychczas za wyłączenie jednego gigawata mocy podatnicy musieli zapłacić około 600 milionów euro. Komisja węglowa każe jednak przypuszczać, że nawet po dacie ostatecznego odejścia od węgla, niektóre elektrownie miałyby jednak pozostać uwzględnione w miksie, ale „tylko” jako strategiczna rezerwa, z których można by było korzystać w sytuacjach awaryjnych. Opierając się o doniesienia medialne z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przypuszczać, że takie rozwiązanie zostanie zastosowane, ale nie wiemy najważniejszego – kogo, w jakim stopniu i na jakich zasadach miałyby dotyczyć rekompensaty.

Co dalej w polityce?

Rezygnacja z węgla to gigantyczne wyzwanie ekonomiczne, społeczne i polityczne. Samo osiągnięcie kompromisu w obszarze, w którym ściera się tak wiele sprzecznych interesów powinno być uznane za sukces, ale wiele wskazuje na to, że w planie dekarbonizacji Niemiec opracowanym przez komisję węglową próżno będzie szukać rewolucyjnych deklaracji. Świadczy o tym wstępny zarys dokumentu, który przewiduje, że po przyjęciu postanowień, będą one rewidowane jeszcze trzykrotnie (w latach 2023, 2026 i 2029) pod względem kwestii zgodnie uznanych za priorytetowe w procesie Energiewende, czyli bezpieczeństwa energetycznego, cen energii, zmian strukturalnych i ochrony klimatu.

Już teraz widać, że przez odejście od węgla najwięcej straciła najstarsza niemiecka partia, czyli SPD, która od ponad stu lat budowała swoje poparcie między innymi wśród górników, których polityczne znaczenie jako grupy zawodowej będzie już tylko spadać, a oscylujące wokół 15 procent notowania socjaldemokratów są najniższe od dekad. Straciła również CDU, szczególnie w landach bezpośrednio dotkniętych dekarbonizacją, ale w skali kraju partia ta utrzymuje stabilną pozycję samodzielnego lidera, natomiast wiceliderem sondaży stali się Zieloni, których proekologiczne postulaty są nagłaśniane przez samą dyskusję o węglu. Nie wolno też nie doceniać znaczenia populistycznej AfD, której poparcie w landach byłej NRD rosło wraz z niepokojami społecznymi, gdy cały czas ważyły się losy samego kompromisu, a jeszcze nie jego kształtu. Może się okazać, że AfD, jednoznacznie grając na podsycaniu strachu i niepewności społecznych, by zwiększyć swoje polityczne poparcie, wpłynęło mobilizująco na uczestników rozmów o odejściu od węgla. Oznacza to, że osiągnięcie spokoju jest sprzeczne z ich politycznym interesem.