Mazur: Pociski manewrujące za zasłoną dymną 

10 kwietnia 2015, 09:24 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Bogusław Mazur

Dziennikarz i publicysta

Dr Łukasz Kister, ekspert ds. bezpieczeństwa Instytutu Jagiellońskiego i doradca Parlamentarnego Zespołu do spraw Wojska Polskiego, wzywa MON do szybszego zakupu pocisków manewrujących dla okrętów podwodnych. Apel słuszny, ale można się obawiać, że resort obrony obroni swoje tempo – pisze Bogusław Mazur, dziennikarz i publicysta.

Na łamach „Rzeczpospolitej” w artykule „MON przed ważnym wyborem” dr Kister zauważa, że w związku z sytuacją za wschodnią granicą kończy się czas przewlekania przetargów na dostawy uzbrojenia dla polskiej armii. I w tym kontekście bardzo się dziwi, że MON dopytuje Amerykanów o możliwość zakupu 24 pocisków Tomahawk. A przecież – zauważa – 24 pociski to dużo za mało, termin ich ewentualnej całkowitej dostawy to dopiero 2030 rok, w dodatku Amerykanie, jeśli już je sprzedadzą, to zachowają możliwość kontroli nad ich użyciem.

Dlatego ekspert dziwi się, że w tej sytuacji MON w ogóle dopytuje o Tomahawki, zamiast skorzystać z oferty francuskiego rządu. Francuskie pociski NCM są porównywalne z Tomahawkami a Paryż chce je Polsce sprzedać razem z możliwością samodzielnego decydowania, gdzie i kiedy zostaną użyte. Amerykanie nie udostępnią kodów źródłowych, przez co kontrolowaliby przygotowanie trasy pocisków i utrzymywali łączność z nimi do ostatniej chwili. Francuzi oferują dostęp do kodów, czyli w pełni suwerenne dysponowanie pociskami. W dodatku Paryż zapewnia niezależność również w takich zakresach, jak serwisowanie okrętów. Francja daje tak dogodne warunki, ponieważ konkuruje z niemiecką ofertą na sprzedaż Polsce tychże okrętów podwodnych.

Dlaczego więc MON nie korzysta już teraz z francuskiej oferty? Przecież w przyszłym roku w Pałacu Elizejskim najpewniej zamieszka nowy prezydent, którego administracja nie będzie miała tak silnej woli sprzedaży pocisków Polsce? – znowu się dziwi dr Kister dodając, że wiceminister MON zapewniał, iż możliwość autonomicznego użycia pocisków jest punktem wyjścia przy wyborze systemu. Niech MON stosuje się do własnych kryteriów – konkluduje autor.

Ekspert Instytutu Jagiellońskiego ma oczywiście rację, bo myśli kategoriami eksperckimi, chce więc szybkiego tworzenia sił odstraszania. Niestety, MON w jednych sprawach przyspiesza, w innych wykonuje dziwne manewry, np. ogłaszając przetarg na śmigłowce o takich parametrach, którym nikt nie zdołał podołać. Podobnie jak nikt nie wyprodukował jumbo jeta skrzyżowanego z awionetką.

Podobnie jest z pociskami manewrującymi. Korzystna oferta leży na stole a resort z nagła się zaciekawia, czy Amerykanie zechcą rozważyć możliwość sprzedaży ich pocisków, choć się do tego sami nie palą, a nawet dają do zrozumienia, że wręcz przeciwnie.

Dlaczego tak się dzieje? Może dlatego, że strategicznych zakupów dla armii MON nie umie oddzielić od politycznych układów, od różnego rodzaju transakcji wiązanych, dotyczących innych rejonów współpracy gospodarczej i geopolitycznej a nie tylko militarnej?

Do tego przypuszczenia można by dorzucić kolejne – że kadra MON zna się na uzbrojeniu i dowodzeniu, lecz niekoniecznie już na zbrojeniowym biznesie z tymi wszystkimi offsetami, biznesplanami, umowami, leasingami i marketingami. To są wysokiej jakości wojskowi fachowcy, lecz nie mogą znać się na wszystkim. Choć kto tam wie, może jednak w MON jest jakiś decyzyjny pułkownik Leonardo Da Vinci?

Obserwując niektóre manewry resortu obrony, można jedynie wyrażać zdziwienie, wzywać do przyspieszenia i snuć domysły. A w odpowiedzi usłyszeć mniej więcej takie zdania: Postępowania przetargowe są prowadzone prawidłowo, decyzje zapadają w toku przyjętych procedur, badamy najlepsze możliwości, stawiamy najwyższe wymagania, realizujemy przyjęte koncepcje, wszystko otwarcie wyjaśniamy na zamkniętych posiedzeniach sejmowych komisji.

Na polach walki stosuje się zasłony dymne. Niewątpliwie sztuka ta jest dobrze opanowana przez MON.