Mielczarski: Polska i Niemcy są w podobnej sytuacji. Dobrze, że próbują działać razem (ROZMOWA)

10 lutego 2017, 07:30 Energetyka

O niektórych problemach rynku energii rozmawiamy z ekspertem, prof. dr hab. inż. Władysławem  Mielczarskim z Politechniki Łódzkiej.

Angela Merkel i Beata Szydło. Fot: Kancelaria Premiera
Angela Merkel i Beata Szydło. Fot: Kancelaria Premiera

BiznesAlert.pl: Szefowa polskiego rządu w rozmowach z kanclerz Angelą Merkel poruszyła kwestię polityki klimatycznej. Podczas rozmów  uzgodniono powstanie specjalnej grupy roboczej do spraw tzw. pakietu zimowego, czyli propozycji Brukseli dotyczących kształtu rynku energetycznego w UE, jakie pod koniec listopada ub. roku przedstawiła Komisja Europejska. Zapisano tam m.in. wyśrubowany limit emisji CO2, wynoszący 550 gramów na kilowatogodzinę, dla wspieranych z publicznych pieniędzy wytwórców energii elektrycznej. KE ustawiła go na takim poziomie, by z wsparcia rynkiem mocy były praktycznie wyłączone elektrownie węglowe.

Prof. Władysław Mielczarski: To dobrze, że Polska i Niemcy próbują coś zrobić razem. Są w podobnej sytuacji. W każdym z tych dwóch krajów dominuje węgiel jako paliwo do wytwarzania energii elektrycznej. Niemcy mają ponad 2-krotnie większe emisje CO2 w porównaniu z Polską, ponieważ korzystają głównie z węgla brunatnego. Wzrost cen pozwoleń na emisje CO2 będzie negatywny dla przemysłu w Polsce, ale jeszcze bardziej negatywny dla przemysłu w Niemczech, gdzie sektor ciężki i maszynowy jest podstawą gospodarki. Natomiast zapis o publicznym wsparciu poprzez rynek mocy technologii o emisjach poniżej 550 gramów na 1 kWh jest w Polsce demonizowany. Zapobiega on wprowadzeniu rynku mocy w kształcie proponowanym przez energetykę, ale nie jest to dobre rozwiązanie i rezygnacja z niego będzie w sumie pozytywna.

Czy w ten sposób Polska nie uzyska wsparcia/akceptacji dla przyjętego u nas miksu energetycznego, a zwłaszcza większych możliwości kredytowania budowy nowych wysokosprawnych bloków węglowych?

Rynek mocy nie służy wsparciu dla budowy nowych jednostek, chociaż takie stwierdzenie pojawiają się. Dla budowy nowych jednostek wytwórczych potrzebny jest inny system wsparcia i można go wdrożyć już dziś opierając się na obecnych rozwiązaniach prawnych pozwalających na ogłaszanie przetargów w przypadku braku zbilansowania zapotrzebowania z produkcją energii elektrycznej.

Środków kapitałowych na świecie jest dużo i nie będzie problemu z ich pozyskaniem na budowę elektrowni i kopalni, bo tylko węgiel kamienny jest w stanie zagwarantować długoterminowo bezpieczeństwo energetyczne. Jeżeli ktoś uważa inaczej, to powinien odłączyć się do sieci i postawić sobie wiatrak czy panel PV albo turbinę gazową i butlę z gazem. A jak chce korzystać z sieci elektroenergetycznej w dowolnej chwili, tak jak jest dziś, to musi pokryć wszystkie koszty, od kopalni do elektrowni, poprzez przesył siecią najwyższych napięć do niskich napięć. Nawet kiedy te sieci będę wykorzystywane tylko w kilku procentach. No i koszty elektryków dyżurujących na pogotowiu energetycznym.

Czy możliwa jest zmiana zasad handlu emisjami (ETS) w Unii Europejskiej? A może należałoby znieść handel emisjami?

System handlu emisjami to takie sztuczne rozwiązanie, które Amerykanie pewnie nazwaliby „Mickey Mouse”. Dużo dyskusji i szumu, przy niewielkich efektach. Znaczenie ETS jest głównie propagandowe.

Niby każemy płacić za emisje CO2 (proszę zwrócić uwagę, że nie ma obowiązku redukcji fizycznych emisji), ale koszty są takie, że nie wpływa to na funkcjonowania gospodarki. W wielu krajach Europy, a szczególnie w Niemczech, część społeczeństwa najchętniej zrezygnowałaby z energetyki, oczywiści mając zapewniony pełen dostęp od energii 24 godziny na dobę (!?). Rządy tych krajów muszą pogodzić skrajne poglądy części swoich wyborców z rzeczywistością, gdzie ktoś musi produkować energię, a gospodarka nie tylko musi funkcjonować, ale być również konkurencyjna. W związku z tym wprowadza się systemy, które niby zwalczają węgiel, ale tak aby nie stała się energetyce i gospodarce zbyt wielka krzywda. Nie sądzę, aby proponowane reformy ETS podniosły wyraźnie ceny emisji.

Niektórzy amerykańscy eksperci twierdzą, że „Coal is not dead” wbrew polityce klimatycznej i dekarbonizacji realizowanej w państwach rozwiniętych. Czy mogą mieć rację? Przecież w USA bardzo tani gaz może eliminować węgiel z sektora wytwarzania energii elektrycznej.

Węgiel pozostanie na długie lata czy nawet stulecia jednym z podstawowych surowców energetycznych na świecie. W USA, gdzie obecnie jest dużo taniego gazu, sytuacja będzie się zmieniać kiedy rozpocznie się jego eksport. Wówczas okaże się, że w wielu rejonach, np. Tennessee Valley, węgiel jako paliwo jest znacznie tańszy. Inne kraje nie mają takich dużych zasobów gazu i koszty jego pozyskania są wyższe, a więc dalej będą korzystać z węgla. Parafrazując  znane powiedzenie,  „informacje o śmierci węgla są mocno przesadzone”. Dotyczy to również Polski, gdzie w ciągu 10-25 lat zacznie brakować węgla kamiennego i będzie konieczny jego duży import.

Ukazały się w mediach brytyjskich informacje o sfałszowaniu podstawowego raportu o sytuacji klimatycznej świata, który był podstawowym dokumentem dla Porozumienia paryskiego. Czy mogą być konsekwencje ujawnienia tego fałszerstwa?

Myślę, że to nie ma znaczenia. Nie sądzę, aby ktoś zorientowany profesjonalnie, był przekonany o nadciągającym globalnym ociepleniu, a tym bardziej o możności zapobieżenia zmianom klimatu. Jest to rodzaj polityki gospodarczej, który jedne kraje, chcą narzucić innym. Nie sądzę, aby to udało się i zmiany w poglądach rządu USA nie mają wielkiego znaczenia. „Walka” ze zmianami klimatu skończy się na kolejnej konferencji, na kolejnym protokole do protokołu i wyznaczeniem terminu kolejnego spotkania w jakimś atrakcyjnym miejscu: Paryż, Rio deJaneiro, Cancun, Durban czy Bali. Bo gdzie by jeździli na konferencje przeciwnicy zmian klimatu, gdyby udało się tym zmianom zapobiec?

Rozmawiała Teresa Wójcik