Milczanowski: Zapad 17 to ćwiczenia cykliczne, ale można mieć powody do obaw

6 września 2017, 12:00 Bezpieczeństwo

W dniach 14-20 września br. na terytorium Białorusi i obwodu kaliningradzkiego odbędą się ćwiczenia wojskowe Rosji i Białorusi o nazwie Zapad-17. Udział w nich ma wziąć około 13 tysięcy żołnierzy. Nie wiadomo jednak jaka ostatecznie będzie skala tych manewrów i jak wielka będzie liczba zaangażowanych sił i środków. O tym czy rosyjsko-białoruskie ćwiczenia są zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski i jaka może być reakcja NATO, rozmawialiśmy z dr. inż. Maciejem Milczanowskim, ekspertem Centrum Zimbardo ds. Rozwiązywania Konfliktów w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

– Trudno jednoznacznie ocenić ostateczną ilość żołnierzy biorących udział w tych ćwiczeniach. Różnice między deklaracjami a stanem faktycznym wynikają z tego, że jeśli zaangażowane siły byłyby zbyt duże, ćwiczeniom tym musiałoby się przyglądać przedstawiciele NATO, co wynika z konwencji narodowych – zaczął Milczanowski. Zauważył też, że jednoznaczne stanowisko USA m. in. ws. Krymu daje nadzieję na ograniczenie imperialnych poczynań Rosji. – Z takimi występkami nie można przechodzić do porządku dziennego. Pojawiają się głosy, by zaakceptować aneksję Krymu, ale spowodowałoby to jedynie dalsze łamanie prawa przez Rosję – tłumaczył.

Ekspert poruszył też geopolityczny aspekt sytuacji. – Generał Mattis przyjechał do Kijowa by przywrócić równowagę między sporami ws. Korei Północnej i Ukrainy. Zapad 17 to faktycznie ćwiczenia cykliczne, ale państwa bałtyckie mają powody do obaw. Ma je również Ukraina, która mówi, że pod przykryciem ćwiczeń wojskowych Rosja może prowadzić niejawne działania przeciw niej – mówił. Zmartwień przysparza też fakt, że strony nie traktują się symetrycznie, jeśli chodzi o dopuszczenie obserwatorów; NATO zaprosiło cały sztab rosyjskich wojskowych na cały czas trwania ćwiczeń, Rosjanie pozwalają przyglądać się ćwiczeniom tylko przez jeden dzień, co jest pogwałceniem dobrego zwyczaju.

Według eksperta do pozytywów zaliczyć można fakt, że mimo licznych i głębokich podziałów na polskiej scenie politycznej istnieje pewien konsensus co do polityki wobec Rosji. – Na szczęście jedynymi zwolennikami polityki Putina w Polsce są niszowe media opłacane przez Kreml i nieliczni „pożyteczni idioci”. Również w ostatnim czasie Polska przestaje być postrzegana przez partnerów jako kraj wyjątkowo rusofobiczny, ponieważ dostrzeżono rozwagę polskich ostrzeżeń przed rosyjskim imperializmem – mówił Milczanowski.