NEA: W Fukushimie zawiedli ludzie, nie technologia

29 lutego 2016, 15:45 Atom

KOMENTARZ

Inspektorzy MAEA w Fukushimie. Fot. MAEA
Inspektorzy MAEA w Fukushimie. Fot. MAEA

Wojciech Krzyczkowski

WysokieNapiecie.pl

Czynnik ludzki był najsłabszym ogniwem działań po awarii w Fukushimie – taki jest główny wniosek raportu „5 lat po awarii w Fukushimie. Poprawa bezpieczeństwa jądrowego i wyciągnięte wnioski”, jaki publikuje Agencja Energii Atomowej (NEA) działająca w ramach OECD.

Na temat awarii ukazał się już szereg raportów, analizujących okoliczności czy ciągi wydarzeń z marca 2011, raport NEA skupia się natomiast na wnioskach, które wyciągnięto i na działaniach, które jeszcze trzeba podjąć. Z raportu nie wynika konieczność zmiany w konstrukcji samych reaktorów, a raczej lepszego przygotowania się na szerszy wachlarz potencjalnych sytuacji awaryjnych.

atom

Dokument wyraźnie podkreśla, że decyzje po awarii w Fukushimie podejmowano często zbyt późno i bywały one niewłaściwe – mówi nam prof. Grzegorz Wrochna, były dyrektor NCBJ, który reprezentował Polskę w jednym z komitetów, pracujących nad raportem i mógł śledzić jego powstawanie. Jak mówi, wniosek jest taki, że bezwzględnie należy mieć opracowane i przećwiczone procedury nie tylko na każdą okoliczność, ale też na wypadek splotu, jednoczesnego pojawienia się szeregu niekorzystnych czynników, jak to się właśnie wydarzyło w Japonii.

„Nie chodzi o techniczne środki komunikacji tylko o to, co kto komu raportuje, kto i kiedy decyduje, i o czym. Takich spraw nie powinno się pozostawiać na pastwę zachowań ludzkich. Ludzie nie powinni myśleć, jak się zachować, tylko powinni to wiedzieć, odpowiednie procedury powinny być spisane i przetrenowane”.

Oczywiście nie chodzi też o proste błędy ludzkie, jak przysłowiowe „wciśnięcie nie tego guzika”, bo na poziomie sterowania reaktorem problem ten został skutecznie rozwiązany dziesiątki lat temu, rozwiązania sprzed 50 lat w reaktorach w Fukushimie okazały się skuteczne. Automatyka zadziałała prawidłowo, reaktory zostały wyłączone kiedy czujniki wykryły trzęsienie. „Już technologia sprzed 50 lat była odpowiednio odporna zarówno na kataklizmy jak i na czynnik ludzki. Wprawdzie reaktory zostały zniszczone, ale nikt nie zginął z powodu promieniowania. I to jest olbrzymi sukces technologii jądrowych, trudno o inną dziedzinę techniki sposób wytwarzania energii która w tak dramatycznej sytuacji wytrzymuje próbę” – mówi prof. Wrochna.

„Przyczynami problemów były natomiast organizacja, podległości, zależności. Na przykład to, że w Japonii operator elektrowni nie musiał bezwarunkowo wypełniać wszystkich zaleceń dozoru jądrowego” – dodaje.

Raport pokazuje również, że w ramach wyciągania wniosków w kilku krajach dokonano sporych reform dozoru, relacji między dozorem, operatorem i rządem. „Poważne zmiany były w Japonii i Korei, właśnie po to, aby czynnik ludzki nie miał możliwości do wywarcia negatywnego wpływu, żeby organizacja i struktury same z siebie zapewniały właściwe działania ludzi” – wskazuje.

Inne konkluzje, to m.in, że nie zaobserwowano zjawisk czy sekwencji zdarzeń, których wcześniej by nie znano i badano. Skala kataklizmu – jedno z największych trzęsień w historii i gigantyczne tsunami – była niespotykana, ale dopiero nałożenie się tych dwóch żywiołów spowodowało skutki, które wcześniej nigdy nie miały miejsca. „Niezwykłe było równoległe pojawienie się problemów w kilku sąsiadujących urządzeniach jądrowych. Nigdy wcześniej nie rozważano, w jaki sposób awaria w jednym reaktorze może wpływać na reaktor sąsiedni czy basen z wypalonym paliwem. Dziś musimy zatem brać się pod uwagę nałożenie się kataklizmów” – podkreśla prof. Wrochna.

W przypadku Polski trzęsienie ziemi i tsunami nie wchodzi w grę, ale można sobie wyobrazić np. zerwanie linii przesyłowych pod wpływem oblodzenia i jednoczesny problem z transportem z powodu silnych opadów śniegu. W takiej sytuacji wystąpienie w elektrowni drobnej, niegroźnej w normalnych warunkach awarii może okazać się poważniejszym problemem i należy taki scenariusz brać pod uwagę.

Dokument NEA przypomina też wagę zasady „obrony w głąb”. Jak tłumaczy prof. Wrochna, jeżeli projektujemy jakiś element, to  staramy się, aby prawdopodobieństwo awarii było najmniejsze. Jednak musimy jednocześnie zakładać, że może ona wystąpić, nawet jeśli nie znamy ewentualnej przyczyny, dlatego budujemy kolejny stopień obrony. „W przypadku zasilania w energię elektryczną mamy normalne zasilanie z zewnątrz, potem linie awaryjne, własne generatory, akumulatory, a wreszcie pompy, które nie potrzebują prądu, bo są napędzane parą bezpośrednio z reaktora” – wyjaśnia.

Jakie wnioski niesie za sobą raport , o tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl