Lipka: Niemcy chcą zablokować atom w Polsce. To kolonializm energetyczny

21 marca 2018, 07:30 Atom

Umowa koalicyjna CDU/CSU – SPD zmierza do konsekwentnego eliminowania energetyki jądrowej z europejskiego mixu, oraz narzucenia niemieckiego modelu energetycznego innym krajom! – pisze Jerzy Lipka. Autor jest absolwentem kierunku energetyki jądrowej na wydziale Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej, przewodniczącym Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej. 

fot. Pixabay

Umowa koalicyjna z wzmianką o atomie

„W UE będziemy domagać się, aby cele Traktatu Euratomu dotyczące wykorzystania energii jądrowej były dostosowane do wyzwań przyszłości. Nie chcemy żadnego wsparcia z funduszy unijnych na nowe elektrownie jądrowe. Chcemy konsekwentnie wdrożyć zakończenie udziału funduszy państwowych w elektrowniach jądrowych za granicą (…) osadzenie Energiewende w kontekście europejskim otwiera szansę na zmniejszenie kosztów i wykorzystanie efektu synergii. Chcemy dodatkowych możliwości rozwoju i wzrostu zatrudnienia w Niemczech oraz możliwości eksportowych dla niemieckich firm na rynkach międzynarodowych”.

Oto fragment umowy koalicyjnej między dwoma największymi stronnictwami politycznymi w Niemczech, która jasno i dobitnie określa główne cele niemieckiej polityki w Europie. Należy do nich narzucanie innym krajom niemieckiego modelu rozwoju energetyki, opartego w teorii na rozwoju sektora OZE (źródeł wiatrowych i słonecznych). Ale w praktyce to OZE wsparte musi być masowym rozwojem szczytowych źródeł opalanych gazem oraz, choć tego się głośno nie mówi, swoistym „powrotem do przeszłości” czyli budową nowych elektrowni systemowych opalanych węglem brunatnym! Połączonych oczywiście z budową nowych odkrywek tegoż węgla i masowej dewastacji ziemi i przyrody.

Masowy wzrost zużycia gazu determinuje politykę niemiecką względem Rosji i powoduje rosnące uzależnienie energetyczne naszych zachodnich sąsiadów od dostaw błękitnego paliwa ze wschodu. Podszyte to jest przemilczanym przez niemieckie media skandalem korupcyjnym, gdy były kanclerz RFN Gerhard Schreder w zamian za popieranie interesów rosyjskich w tym kraju (budowa Nordstream i Nordstream II), dostał intratną posadę w Radzie Nadzorczej Nordstreamu.

Koszty tego eksperymentu przerosły wszelkie wyobrażenia i początkowe nawet najbardziej pesymistyczne szacunki. Gdy u zarania „energetycznej transformacji” jeden z ministrów stronnictwa „Zielonych” oznajmił, że koszt „Energiewende” zamknie się w przeliczeniu na mieszkańca ceną kulki lodów miesięcznie, można to było uznać za dużą przesadę, lecz rzeczywiste koszty już przekroczyły 220 mld euro, a mogą dojść szacunkowo nawet do 560 mld. Tego się nikt nie spodziewał.

Jakby tego było mało, całkiem niedawno u naszych zachodnich sąsiadów oficjalnie już ogłoszono, że kraj ten nie wypełni swoich zobowiązań redukcji emisji dwutlenku węgla o 40% do roku 2020, w stosunku do roku bazowego 1990. Tymczasem emisja z sektora elektroenergetycznego wzrosła w tym czasie w Niemczech o 43%. Nic dziwnego biorąc pod uwagę fakt, że wtedy w 1990 roku w RFN działało 17 reaktorów jądrowych które dostarczały krajowi 33% produkowanej energii, gdy dziś zostało ich jeszcze 7, a udział energetyki jądrowej w mixie spadł do 13,7%. Nawiasem mówiąc jest to energia produkowana po najniższych w Niemczech kosztach, a z zysku wypracowywanego przez elektrownie jądrowe dotuje się OZE.

Kolonializm energetyczny

Jeśli eliminuje się ze względów ideologicznych bezemisyjny atom, zastępując go niestabilnymi źródłami OZE, więc w praktyce częściowo przynajmniej jak najbardziej emisyjnymi węglem i gazem, to ilość zanieczyszczeń wzrosnąć musi. Tym bardziej że elektrownie węglowe i gazowe, a także na mazut, emitują więcej będąc zmuszone wymogami systemu do pracy ze zmienną mocą, niż wtedy, gdy pracowałyby z mniej więcej stałą mocą.

To właśnie rosnące wciąż koszty energetycznej transformacji skłaniają władze Niemiec do szukania możliwości przerzucenia choćby części z nich na inne kraje. No i rzecz jasna zapewnienia nowych rynków zbytu dla niemieckiego przemysłu produkującego elementy ogniw fotowoltaicznych i turbiny wiatrowe. Tym bardziej, że na rynek ten wkracza zdecydowanie chińska konkurencja.

Aby tak się rzeczywiście stało, potrzebują Niemcy narzucić innym krajom swój model rozwoju sektora elektroenergetycznego. W jaki sposób? Owa deklaracja którą przytoczyłem na początku daje tu jasny obraz. Poprzez odpowiednie i konsekwentne kształtowanie prawa unijnego w sposób możliwie korzystny dla niemieckich interesów. Czyli faktyczne odcięcie źródeł finansowania dla energetyki jądrowej w innych krajach. Z jednoczesnym wymogiem bardzo chojnego wspierania dotacjami energetyki słonecznej i wiatrowej. Jednym słowem jeśli się już weszło w energetyczne bagno i trudno się z niego wydostać, to najlepiej jest do tego bagna wciągnąć i innych a samemu wyjść po ich plecach.

Służy temu zresztą nie tylko kształtowanie unijnego prawa. Także popieranie wewnętrznej obstrukcji w krajach które chciałyby iść własną drogą i we własnym interesie kształtować swój energetyczny mix inaczej niż Niemcy.

Atom to wróg

Głównym wrogiem jest tutaj w pierwszym rzędzie energetyka jądrowa, produkująca rzeczywiście energię bez żadnej emisji a jednocześnie w sposób przewidywalny i sterowalny. W mniejszym stopniu węgiel, bo ten i w Niemczech jest potrzebny na razie do wspierania „Energiewende” po wygaszeniu elektrowni jądrowych. Już nie wystarczy zamykanie takich elektrowni w Niemczech. Trzeba bowiem zrobić krok dalej by i sąsiedzi takich obiektów nie budowali, a już na pewno żeby nie dopuścić do ich wybudowania w krajach dotychczas energii atomowej pozbawionych jak Polska. Bo rozwój sektora jądrowego w Polsce całkowicie pokrzyżuje neokolonialne zamysły energetyczne Niemiec, dając wschodniemu sąsiadowi niezależne źródła energii. I to tam, gdzie ich teraz brakuje, na północy.

By taką politykę realizować wzmacniają Niemcy i pewnie wzmacniać będą różne organizacje przeciwne energetyce jądrowej w naszym kraju. Wszędzie można znaleźć pożytecznych idiotów w najlepszym razie, a w najgorszym nawet płatnych wykonawców poleceń z Berlina. W sukurs zresztą przychodzi tu i rosyjska agentura, zainteresowana tym by Polska była w przyszłości importerem energii a nie by produkowała jej  wystarczająco wiele dla siebie i swojej gospodarki.

Na eksporcie węgla do północnej Polski, Putin z pewnością zarobi, lecz gdy powstanie tu elektrownia atomowa, to na uranie już z całą pewnością nie. Ten bowiem (a potrzeba go naprawdę niewiele) może Polska sprowadzić z dowolnego innego kierunku – Australia, Kanada, Kazachstan. Bądź któryś z krajów afrykańskich. Przy konsekwentnym dalszym rozwoju tej branży uruchomi kiedyś Polska i własne źródła. Podczas kiedy węgiel z uwagi na swoją niską energetyczną wydajność spalany musi być w wielkich ilościach i najbardziej opłacalny jest ten, który leży w ziemi w miarę płytko, a geograficznie możliwie najbliżej. I Rosja to zaoferować może, i to zrobi, by móc za polskie pieniądze finansować swe zbrojenia. Albo do wyboru tanią względnie energię ze swojej atomówki w strefie kaliningradzkiej.

Polska musi bronić swego

Co w obliczu tego winien zrobić polski rząd i decydenci? Przede wszystkim bronić naszego własnego interesu, także prawa do budowy w naszym kraju elektrowni jądrowych. Mimo nacisku z zachodu. Również nie dopuścić w miarę możliwości do wprowadzenia niekorzystnych dla nas zmian w prawie unijnym. Tu na szczęście mamy sojuszników, kraje które widzą dla atomu przyszłość u siebie i chcą takie elektrownie budować. Jest ich całkiem sporo, są to kraje tzw międzymorza od Bułgarii i dawnej Jugosławii poczynając (elektrownię jądrową eksploatują Słowenia z Chorwacją), a kończąc na naszych sąsiadach Słowakach i Czechach. A na zachodzie Europy atomowa Francja, której pozycja ze względów gospodarczych wobec Berlina słabnie, lecz w połączeniu z krajami Europy środkowo-wschodniej, Szwecją oraz Finlandią ciągle jeszcze jest na tyle mocna, by zablokować energetyczne działania Niemiec wsparte przez Austrię.

Nasz rząd nie powinien być bierny wobec neokolonialnych w gruncie rzeczy poczynań Berlina w sektorze energetycznym, ale dać jasny i stanowczy sygnał niemieckim gościom, że polityka energetyczna Polski kształtowana będzie tu nad Wisłą, i że w naszym mixie miejsce dla elektrowni atomowych się znajdzie. Podobna polityka wymaga charakteru i umiejętności oparcia się naciskom zewnętrznym i wewnętrznym, bo bez wątpienia w kraju podniosą głowę lobby, dla których energetyka jądrowa jest rynkową konkurencją a które teraz mogą poczuć wiatr w żagle. Będą one liczyć na brak konsekwencji polskiego rządu. Mam nadzieję że się przeliczą.