Nowak: Tańce na gazowej rurze

26 maja 2015, 11:36 Energetyka

KOMENTARZ

Spawanie pierwszej rury South Stream w Serbii.

Zuzanna Nowak

Polski Instytut Spraw Międzynarodowych

Coraz więcej słychać nawoływań do odpolitycznienia światowej energetyki, a zwłaszcza międzynarodowego handlu gazem naturalnym. Jednak mało kto wierzy, że może się to udać. Ze względu na właściwości fizyczne i możliwości transportu, gaz – w odróżnieniu od np. ropy, którą, uogólniając, najpierw się produkuje, a potem sprzedaje – musi najpierw znaleźć nabywców i sposób dostawy (często na podstawie długoterminowych kontraktów), później dopiero jest wydobywany. Proces międzynarodowych negocjacji, podpisywania umów, budowy ewentualnych rurociągów trwa w rzeczywistości latami. Ale już samo dość puste hasło „budujemy nową rurę” wywołuje szereg następstw geopolitycznych. Zwycięzcą jest ten, kto osiąga najwyższy poziom akrobatyki dyplomatycznej, politycznej i ekonomicznej, co nie musi nawet oznaczać fizycznego wybudowania gazociągu.

Wcale nienowa konkurencja „dostaw gazu do Unii Europejskiej” zyskuje ostatnio znacznie na popularności i jest przedmiotem eurazjatyckiej rywalizacji. Po tym jak rosyjski gazociąg South Stream wyparł europejski Nabucco, by samemu paść niedawno ofiarą europejskich regulacji (jak mówią Rosjanie) lub nierentowności (jak twierdzi UE), emocje na arenie rozgorzały dzięki nowej rurze – tzw. Tureckiemu Potokowi (Turkish Stream). Jest to, póki co, tylko jedna z propozycji sposobu dostaw gazu do Unii Europejskiej, obok gazociągu Transanatolijskiego (TANAP) i gazociągu Transadriatyckiego (TAP), LNG oraz wielu innych opcji. Teoretycznie Turkish Stream ma zaczynać się na rosyjskim terytorium, a później przebiegać przez dno Morza Czarnego (910 km) i Turcję aż do granicy z Grecją (180 km) i transportować łącznie 63 mld m3 gazu rocznie.

Zatem co w tej propozycji jest tak specjalnego, że spędza ona sen z powiek wielu decydentom politycznym? Po pierwsze, chodzi o kolejną rurę Made in Russia, przeznaczoną do przesyłu gazu (47 mld m3) z rosyjskich złóż do Unii Europejskiej. Po drugie, Turkish Stream jest ulepszonym następcą kontrowersyjnego South Streamu. Udoskonalenie polega na zwiększeniu opłacalności projektu poprzez dywersyfikację odbiorców – poza UE rosyjski gaz odbierać będzie także Turcja, i wyeliminowaniu przeszkód natury prawnej – by nie podlegać regulacjom unijnym gazociąg zatrzyma się na granicy Grecji. Po trzecie, obraz sytuacji komplikuje ilość bezpośrednio i pośrednio zainteresowanych jej wykorzystaniem (lub niewykorzystaniem) stron.

Rosja, gospodarz oraz faworyt konkurencji, zapewnia jak dotąd 1/3 dostaw gazu do Europy i ma nadzieję na podtrzymanie statusu lidera. Utrzymanie UE wśród swoich gazowych klientów jest sprawą priorytetową, przede wszystkim ze względu na stały wpływ środków do rosyjskiego budżetu, który ta współzależność reprezentuje. Znaczącą przeszkodą w realizacji tych założeń jest czynnik zewnętrzny – Ukraina – która, jak twierdzi Rosja, podkrada gaz z przebiegających przez jej terytorium rosyjskich gazociągów tranzytowych. Szybka budowa Tureckiego Potoku zapowiadana jest więc jako sposób na wyeliminowanie (przynajmniej części) ryzyka i ostateczne uniezależnienie się od Ukrainy.  Pośpiech jest konieczny: umowa na przesył gazu przez Ukrainę wygasa w 2019 r., a Rosjanie, jak sami deklarują, nie mają najmniejszego zamiaru jej przedłużać.

Na wszelki jednak wypadek Rosjanie zapowiadają budowę gazociągu tylko do granic UE (granica Grecja-Turcja), a co już Europejczycy z nim dalej zrobią, to nie Rosji sprawa. Nieodebranie wszak zakontraktowanych ilości gazu będzie wyrazem złej woli Komisji Europejskiej. Jest to świetna figura (retoryczna), lecz nie do końca bliska prawdzie. Choć umowa tranzytowa Rosji i Ukrainy rzeczywiście wygasa w 2019 r., umowy z państwami europejskimi na odbiór gazu wcale się jeszcze nie kończą, niektóre z nich obowiązywać mogą aż do 2030 r. Zmiana przez Rosję punktu dostaw na granicę z Grecją lub ewentualnie na dostawę paliwa z innego rosyjskiego gazociągu (np. Nord Stream), wymagać będzie renegocjacji istniejących umów z unijnymi krajami. Nie jest to niewykonalne, ale zmusi Rosję do ekstremalnej gimnastyki.

Naprzeciwko Rosji stoi, niestety nie murem, Unia Europejska. Jeszcze nie wiadomo, czego się spodziewać: konfiguracji 1×28 (choć raczej wątpliwe jest wystawienie jednego zawodnika), czy 28×1, czy może jeszcze innej drużyny, nawet mieszanej, jak np. Grecja i Węgry plus Serbia i Macedonia. Z jednej strony dostawy gazu z Rosji są dla UE konieczne, gdyż w krótkim terminie istnieją tylko ograniczone możliwości zastąpienia ich gazem z innego źródła, za rozsądną cenę. Z drugiej strony, zgodnie z zasadą dywersyfikacji nie tylko dróg dostaw, ale i samych dostawców, UE musi ograniczyć udział rosyjskiego gazu w swoim całkowitym bilansie gazowym.Dodatkowym obciążeniem w stosunkach europejsko-rosyjskich jest styl działania UE, zgodny z trzecim pakietem energetycznym. Jasno to podkreśla zapowiedź Komisji Europejskiej o przedstawieniu Rosji formalnych zarzutów dotyczących łamania zasad konkurencji przez Gazprom. Europa podchodzi do Tureckiego Potoku z dużą dozą nieufności odziedziczoną po South Streamie, a obiekcje wzmaga dodatkowo sentymentalne i ideologiczne przywiązanie do starej rury, przechodzącej przez Ukrainę.

Nowy gazociąg również nie jest w interesie Ukrainy, gdyż tak długo jak będzie krajem tranzytowym, tak długo będzie się liczyła w gazowych zawodach. Jej sytuacji nie poprawia jednak próba zmiany politycznego sponsora, z rosyjskiego na europejskiego. Właściwie jedyną szansą na konkurowanie z Turkish Streamem jest (bardzo trudne) wynegocjowanie zmiany punktu dostaw gazu do Europy z granicy europejsko-ukraińskiej, na granicę ukraińsko-rosyjską. Co to może zmienić? Ryzyko tranzytowe, którego tak bardzo Rosja się obawia, zostałoby przeniesione na samą Ukrainę, a właściwie na europejskie firmy energetyczne zamawiające gaz, które zdecydują się jej zaufać. Rosja utraciłaby jednak też swoją sferę wpływów gazowych. Drugie życie ukraińskiego gazociągu, starego, nieszczelnego i już niemiłego Rosji, może być w ten sposób narażone na jeszcze jedno ryzyko – niespodziewanych nieprzypadkowych awarii.

Turcja, złoty partner Rosji i być może czarny koń konkurencji, wiąże niemałe nadzieje z Tureckim Potokiem, który wpisuje się w realizację hubowych aspiracji kraju. Całkowite uzależnienie od Rosji nie wchodzi jednak w grę gdyż tureckie władze pieczołowicie dbają o zachowanie polityczno-biznesowej równowagi. Turcja nie będzie się wahać i wesprze nowy rosyjski gazociąg, ale przejście od deklaracji politycznych do czynów uwarunkowane będzie popytem w UE na transportowany gaz i zgodnością gazociągu z europejskimi zasadami. Co więcej, Turkish Stream byłby tylko kolejnym elementem szerszego, składającego się jeszcze z m.in. Blue Streamu, terminalu LNG i TANAPu centrum gazowego u wrót Europy. Elementem niewątpliwie istotnym, gdyż sama Turcja potrzebuje coraz większych ilości gazu dla rozwoju swojego przemysłu i produkcji energii elektrycznej, jednak nie kluczowym.

Czy Turkish Stream powstanie? Wobec ograniczonego prawa głosu Ukrainy i tureckiej strategii ostrożnej równowagi, decydująca rozgrywka odbędzie się między rosyjską determinacją i europejską solidarnością. Patrząc z dzisiejszej perspektywy na problemy z wyciąganiem wniosków, prokrastynację oraz absenteizm niektórych państw członkowskich, wcale nie jest wykluczone, że Unia Europejska (cała lub jej część) będzie jednak musiała zatańczyć na rosyjskiej rurze.