Opara: Chaos zamiast bezpieczeństwa

16 stycznia 2015, 15:09 Energetyka

KOMENTARZ

Jakub Opara

Narodowe Centrum Studiów Strategicznych

Im bliżej końca drugiej kadencji koalicji PO-PSL, tym trudniej utrzymać mit, że polityka „ciepłej wody z kranu” przynosi fenomenalne efekty. Okazuje się, że Polacy nie są tak światli jak publicyści mainstreamowych mediów i nie rozumieją, iż nastąpił wieszczony przez Fukuyamę koniec historii: jest wspaniale, a będzie jeszcze lepiej, oczywiście o ile nie nastąpi zmiana u sterów państwa.

Jeśli wierzyć w porzekadło, że jaki początek roku, taki cały rok, to Platforma ma powody do zmartwienia. Przełom starego i nowego roku upłynął pod znakiem sporu z lekarzami, a ledwie udało się jako tako zgasić jeden pożar, wybuchnął drugi. Okazało się bowiem, że górnicy nie rozumieją politycznych zawiłości i nie chcą zgodzić się na zwolnienia. Notabene, pamiętacie Państwo, jaką histerię liberalnej lewicy wywołały słowa Ludwika Dorna o wsadzaniu lekarzy w kamasze? Przy tym, co wygadywał minister Arłukowicz, był to istny Wersal, a teraz „odważny” szef resortu zdrowia zyskał za miotane obelgi i bezpodstawne oskarżenia aplauz „Wyborczej” i TVN…

O rosyjskim carze Pawle I mówiono, że kierował państwem tak, jak pijany woźnica powozi dorożką. To porównanie świetnie pasowałoby do tego, co koalicja PO-PSL z uporem nazywa polityką energetyczną, a co żadną konsekwentną, logiczną polityką nie jest. Zachowanie decydentów przypomina kaprysy kilkulatka, który najpierw oznajmia, że chce się pobawić samochodzikiem, by po pięciu minutach zażądać do zabawy pluszowego misia. Koncepcja projektów, mających zapewnić Polsce bezpieczeństwo energetyczne, zmienia się równie szybko. Najpierw słyszymy o inwestowaniu przez państwowe koncerny w gaz z łupków – chociaż na dobrą sprawę nie wiadomo, ile jest tego gazu i czy jego wydobycie będzie się opłacało. Kiedy okazało się, że nie zostaniemy łupkowym imperium, obwieszczono na pocieszenie, że będziemy budować elektrownie jądrowe. A właśnie okazuje się, że i atomowe plany odchodzą do lamusa. Tak naprawdę wkraczamy w ósmy rok chaosu i kompletnego braku racjonalnej, możliwej do realizacji wizji polityki energetycznej państwa.

Światełko w tunelu widać jedynie w kwestii gazu. Uniezależnienie Polski od dostaw surowca z Rosji jest na szczęście kwestią, która łączy większość głównych ugrupowań politycznych. Diabeł tkwi oczywiście w szczegółach.

O opóźniającej się budowie terminala LNG w Świnoujściu napisano już i wciąż pisze się bardzo wiele. Ostatnio wskazano na wysoką cenę gazu kupowanego przez PGNiG od Qatargasu. To kwestia, która nie jest jednowymiarowa.

Po pierwsze, nie wiadomo, ile kosztuje polski koncern katarski surowiec, bowiem z oczywistych względów takie sprawy są tajemnicą handlową. Po drugie, udało się na szczęście skłonić Katarczyków do ustępstw – na szczęście, bowiem zgodnie z pierwotnym kontraktem niezależnie od tego, czy nasz gazoport byłby gotowy, musielibyśmy za gaz płacić. Po trzecie – i najważniejsze: bezpieczeństwo energetyczne kosztuje. Mówiąc brutalnie: żeby uniezależnić się od dostaw gazu z Rosji, musimy przez jakiś czas przepłacać. Gaz rosyjski jest bowiem obecnie najtańszym dostępnym w Europie surowcem, chociaż Polska płaci za niego bodaj najwięcej spośród państw Unii Europejskiej. Jeśli chcemy zastosować kryterium 100% ceny, to darujmy sobie szukanie alternatywy dla Gazpromu. Nie trzeba być wybitnym ekspertem od rynku paliw, by uświadomić sobie, że sprowadzany statkami z Kataru do Polski skroplony gaz musi być droższy, niż surowiec z Rosji. A amerykański gaz z łupków póki co jest dla nas nieosiągalny.

Nie ma wątpliwości, że przed jesiennymi wyborami rządzący będą jak ognia unikali dyskusji o efekcie ośmioletnich działań na rzecz bezpieczeństwa energetycznego Polski. Oby opozycja miała tego świadomość i nie odpuszczała. Jest bowiem z czego koalicję PO-PSL rozliczać.