Perzyński: Czy Niemcy na pewno odejdą od atomu?

12 listopada 2021, 07:35 Atom

Niemcy pozostają jednym z głównych przeciwników energetyki jądrowej w Europie, a postawa ta może stać się jeszcze bardziej radykalna, gdy do rządu wejdą znani ze sprzeciwu wobec atomu Zieloni. Kraj ten zobowiązał się do odejścia od atomu do końca przyszłego roku, ale wydaje się, że kwestia atomu nie jest tam jeszcze ostatecznie przesądzona – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Elektrownia jądrowa Dukovany w Czechach. Fot. Michał Perzyński.
Elektrownia jądrowa Dukovany w Czechach. Fot. Michał Perzyński.

Niemcy a atom

W gazecie Die Welt w październiku ukazał się list polityków, dziennikarzy u naukowców, którzy apelowali o to, by Berlin nie zamykał się ostatecznie na atom, który mógłby pomóc naszym zachodnim sąsiadom osiągnąć ich cele klimatyczne. Wśród sygnatariuszy listu znalazł się m.in. były redaktor naczelny tygodnika Die Zeit Theo Sommer. Autorzy argumentują, że odejście od energetyki jądrowej zwiększy emisje dwutlenku węgla i spowoduje, że Niemcy nie spełnią celu klimatycznego do 2030 roku, by zmniejszyć emisje o 65 procent w stosunku do poziomów z 1990 roku.

Atom od dawna jest w Niemczech kontrowersyjną kwestią. Kraj ten zgodził się przyspieszyć wycofywanie się z elektrowni jądrowych w 2022 roku po katastrofie w Fukushimie, chociaż ruch antyatomowy ze słynnym hasłem „Atomkraft? Nein, danke” był za Odrą silny od dziesięcioleci, a do głównego nurtu debaty publicznej trafił po katastrofie w Czarnobylu. Teraz decyzja o odejściu od atomu jest kwestionowana w kontekście nadchodzącej zmiany rządu i rosnących ambicji klimatycznych kraju. Istotnym elementem debaty był upubliczniony przez portal EurActiv raport rządowy, który przewiduje, że do 2030 roku Niemcy są zdolne ograniczyć emisje tylko o 49 procent zamiast 65 procent, do których są prawnie zobowiązane. Jednak projekt raportu opierał swoje założenie na status quo z sierpnia 2020 roku i cenie w systemie EU ETS 30 euro za tonę wyemitowanego dwutlenku węgla. Spowodowało to krytykę ze strony niemieckiego ministerstwa środowiska, które uznało, że informacje EurActiv są „bardzo ograniczone”. Ministerstwo poinformowało, że raport nie uwzględnił programu inwestycyjnego środków z „paktu klimatycznego”, „szybkiego wzrostu ceny certyfikatu EU ETS”, który rozpoczął się w 2021 roku, oraz negocjacji w sprawie pakietu Fit For 55, który według niemieckiego rządu w znaczący sposób wpłynie na europejską politykę klimatyczną w trwającej dekadzie.

Perzyński: Spór o Energiewende wyznaczy ramy nowej koalicji

Mimo to raport stawia sprawę jasno: zamiast wyłączać sześć ostatnich niemieckich elektrowni jądrowych, które obecnie dostarczają 12 procent energii elektrycznej w Niemczech, warto je utrzymać w sieci. Jego autorzy twierdzą, że ich wyłączenie spowodowałoby dodatkowe 60 milionów ton emisji dwutlenku węgla rocznie, ponieważ elektrownie zostałyby zastąpione elektrowniami opalanymi paliwami kopalnymi, w przypadku Niemiec węglem brunatnym i gazem, pochodzącym między innymi z Nord Stream 2. W konsekwencji niemieckie emisje wzrosłyby o 5 procent w stosunku do poziomów emisji z 1990 roku, co znacząco utrudniłoby osiągnięcie celu redukcji emisji do 2030 roku. Autorzy apelują do polityków, by byli na tyle odważni, by wprowadzić konkretne zmiany, które miałyby jednoznacznie pozytywny wpływ na emisje, szczególnie że temat kryzysu klimatycznego jest bardzo istotny w niemieckiej debacie publicznej.

Z drugiej strony trzeba pamiętać, że Niemcy są domem dla jednego z najbardziej konsekwentnych ruchów antynuklearnych na świecie. Ruch, który się utrzymuje, rozpoczął się w latach 70. i stał się fundamentem dla niemieckich Zielonych, którzy po raz pierwszy weszli do niemieckiego parlamentu w 1983 roku. Sprzeciw wobec atomu jest podstawową tożsamością Zielonych. Obecnie prowadzą oni negocjacje w sprawie koalicji rządowej obok socjaldemokratycznej SPD i liberalnej FDP w tak zwanej „koalicji świateł drogowych”. Odejście od tej technologii jest zatem jednym z warunków zawarcia umowy koalicyjnej. Najciekawsze jednak dopiero przed nami, ponieważ Zieloni żądają redukcji emisji o 70 procent do 2030 roku względem 1990 roku, natomiast toczą oni rozmowy z liberalną partią FDP, która z dumą deklaruje neutralność technologiczną w kontekście polityki klimatycznej. Wciąż nie jest jasne jaką rolę odegra ta kwestia w rozmowach koalicyjnych.

Jednocześnie warto zaznaczyć, że zaczyna rosnąć akceptacja Niemców dla energetyki jądrowej; z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Nuklearia e.V. i Związku Pracodawców Niemieckich wynika, że 47 procent popiera wykorzystanie atomu do wytwarzania energii elektrycznej, aby osiągnąć cele UE w zakresie ochrony klimatu. Nie chce tego 44 procent ankietowanych, 9 procent było niezdecydowanych.

Zdecydowaną przeciwniczą energetyki jądrowej w Niemczech jest posłanka do Parlamentu Europejskiego z ramienia Zielonych/EFA Jutta Paulus, która jest stałą komentatorką w portalu BiznesAlert.pl: – Poparcie niemieckiej opinii publicznej dla energetyki jądrowej, zwłaszcza od lat 70. XX wieku, coraz bardziej spada. W Niemczech był silny ruch antyatomowy, w którym wiele tysięcy ludzi regularnie wychodziło na ulice przeciwko niebezpieczeństwu energetyki jądrowej. Zwłaszcza po straszliwej awarii reaktora w Czarnobylu, która miała miejsce prawie 35 lat temu, ruch antyatomowy również nabrał tempa. W 2001 roku, kiedy 30 procent energii elektrycznej nadal pochodziło z elektrowni jądrowych, rząd Schrödera i Fischera (koalicja SPD-Zieloni – red.) zawarł tzw. Konsensus nuklearny, który spacyfikował tę sprawę. Niemcy zawarły w niej umowę z operatorami elektrowni jądrowych, która gwarantowała operatorom stałe resztkowe ilości energii elektrycznej. W zamian operatorzy zobowiązali się do powstrzymania się od jakichkolwiek działań prawnych. W 2010 roku rząd Merkel i Westerwelle (CDU/CSU-FDP) zerwał ten konsensus i pozwolił ustawowo przedłużyć żywotność niemieckich elektrowni. Rezultatem były masowe protesty, które trwały przez całą zimę 2010/2011. Pół roku po decyzji o przedłużeniu kadencji, dzień po wypadku w Fukushimie, 60 tysięcy osób utworzyło 45-kilometrowy łańcuch ludzi z elektrowni atomowej Neckarwestheim do Stuttgartu. Pod naciskiem opinii publicznej kanclerz Merkel zmieniła swoją decyzję z jesieni 2010 roku, a najstarsze i najbardziej niebezpieczne elektrownie jądrowe zostały natychmiast zamknięte. Dla pozostałych dziewięciu reaktorów ustawiono stałe daty wyłączenia. Pani kanclerz Merkel uzasadniła swoją zmianę opinii świadomością, że nawet kraj o zaawansowanych technologiach, taki jak Japonia, najwyraźniej nie może wykluczyć takiego ryzyka. W społeczeństwie niemieckim nadal istnieje stabilna większość przeciwna energetyce jądrowej. Zwolennicy twierdzą, że jest to niskoemisyjna forma wytwarzania energii elektrycznej i że elektrownie już są. Przeciwnicy wskazują na starzenie się elektrowni, rosnące ryzyko wypadków, nierozwiązaną kwestię ostatecznego składowania odpadów, szkody w środowisku spowodowane wydobyciem uranu, uzależnienie od dostaw uranu z zagranicy oraz ryzyko proliferacji, czyli związek z bronią jądrową. Przeciwko energii atomowej przemawiają również względy ekonomiczne: jest droga, czas budowy jest bardzo długi, nie można jej ubezpieczyć i nadal nie wiadomo, co należy zrobić ze wszystkimi odpadami jądrowymi. Ponadto istnieją zrównoważone i bezpieczne alternatywy związane z odnawialnymi źródłami energii – przekonywała Paulus na łamach naszego portalu.

Perzyński: Olaf Scholz – czerwony z wierzchu, czarny w środku?