Perzyński: Olaf Scholz wsadził kij w mrowisko przedłużając życie niemieckiego atomu

19 października 2022, 07:35 Atom

Temat przedłużenia funkcjonowania ostatnich trzech niemieckich elektrowni jądrowych w obliczu trwającego kryzysu energetycznego był punktem zapalnym w koalicji sygnalizacji świetlnej SPD-Zieloni-FDP. Na dłuższą pracę atomu nalegali w szczególności liberałowie, wbrew tradycyjnie antyatomowym Zielonym. Decyzja kanclerza Olafa Scholza, by elektrownie pracowały do kwietnia przyszłego roku, może z jednej strony przyczynić się do złagodzenia i tak już trudnej sytuacji na rynku energii, ale z drugiej strony może być przyczyną dalszych sporów w rządzie federalnym, pomimo chwilowych pochwał z obu stron – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Elektrownia jądrowa Isar. Fot. Wikimedia Commons.
Elektrownia jądrowa Isar. Fot. Wikimedia Commons.

Politycy komentują decyzję Scholza

Warto podkreślić, że Scholz wydłużając funkcjonowanie atomu miał zamiar doprowadzić do kompromisu, ponieważ liberałowie z FDP chcieli, by wszystkie trzy ostatnie elektrownie jądrowe w kraju funkcjonowały przez dwa lata, tymczasem Zieloni chcieli, by dalej działały tylko dwie, i to tylko do kwietnia 2023 roku. – Fakt, że kanclerz Scholz podjął decyzję w kwestii czasów pracy pozostałych trzech elektrowni jądrowych, jest niezwykłym rozwiązaniem trudnej sytuacji. Podjął pełne ryzyko, a ja będę przekonywać, że teraz idziemy tą drogą, ponieważ wszystko inne nie byłoby politycznie odpowiedzialne – powiedział federalny minister gospodarki i klimatu Robert Habeck z Zielonych w rozmowie z telewizją ARD. Mimo to kierownictwo Zielonych w Bundestagu nadal chce debaty o tej decyzji. Prominentna polityczka Zielonych Ricarda Lang skrytykowała ten kompromis, podkreślając, że według niej elektrownia jądrowa w Emsland nie jest konieczna dla stabilności sieci. – W związku z tym uważamy, że dalsze działanie nie jest konieczne. Kanclerz skorzystał teraz ze swoich uprawnień. Będziemy o tym rozmawiać. Jest więc jasne, że nie zostaną zakupione żadne nowe pręty paliwowe, a najpóźniej do 15 kwietnia 2023 roku wszystkie niemieckie elektrownie jądrowe zostaną ostatecznie wyłączone z sieci – napisała na Twitterze. Habeck z kolei określił propozycję Scholza jako taką, „z którą mogę pracować, z którą mogę żyć”. – Musieliśmy jakoś z tego wyjść – dodał, odnosząc się do sporu między Zielonymi a FDP.

FDP była zadowolona z pokazu siły Scholza w sporze koalicyjnym o dalszy los atomu. – Propozycja kanclerza, aby pozostawić wszystkie trzy pozostałe elektrownie jądrowe w kraju do połowy kwietnia 2023 roku, znajduje pełne poparcie FDP. Jest to w żywotnym interesie naszego kraju i jego gospodarki, że tej zimy utrzymamy wszystkie moce wytwórcze – napisał na Twitterze lider liberałów i minister finansów Christian Lindner. Dodał on, że dalsze działanie elektrowni jądrowej w Emsland stanowi ważny wkład w stabilność sieci, walki ze wzrostem cen energii elektrycznej i ochronę klimatu, a następnym pilnym zadaniem jest jak najszybsze wprowadzenie podstaw prawnych. Lindner obiecał ponadto, że rząd „wspólnie wypracuje realne rozwiązania na zimę 2023/2024”.

Atom zostanie w Niemczech, ale na krótko

Co istotne, decyzja kanclerza federalnego o wydłużeniu funkcjonowania wszystkich trzech pozostałych elektrowni jądrowych wywołała niemałe zamieszanie w Dolnej Saksonii, gdzie zarówno Zieloni, jak i zwycięzca wyborów SPD wykluczyli dalszą pracę elektrowni jądrowej Emsland w Lingen przed wyborami landowymi, które odbyły się w ubiegłą niedzielę. Zdziwienie wyrażali dolnosaksońscy Zieloni, którzy w licznych wywiadach i debatach telewizyjnych wielokrotnie wyjaśniali, jak „zbyteczne i bezproduktywne” jest to rozwiązanie. Premier Dolnej Saksonii Stephan Weil podkreślił, że zawsze sygnalizował, iż z perspektywy jego landu dalsza eksploatacja elektrowni jądrowej w tej lokalizacji w przyszłym roku nie jest konieczna. – Jeżeli rząd federalny, wbrew własnej pierwotnej ocenie, dojdzie do wniosku, że do połowy kwietnia potrzebna będzie również elektrownia jądrowa w Emsland, stworzymy do tego niezbędne warunki na szczeblu landowym w Dolnej Saksonii. Co najważniejsze, 15 kwietnia 2023 roku to ostatnia ostateczna data wyłączenia jednostki i nie będziemy kupować nowych prętów paliwowych – argumentował Weil cytowany przez Die Welt.

Przedłużenie funkcjonowania elektrowni jądrowych do kwietnia odbiło się także szerokim echem na umiarkowanej opozycji w Bundestagu. Friedrich Merz, przewodniczący CDU, skrytykował tę decyzję kanclerza: – Słowo władzy kanclerza było prawdopodobnie potrzebne, aby przywrócić koalicję sygnalizacji świetlnej na właściwe tory. Niemniej jednak ta decyzja jest niewystarczająca. Niemieckie elektrownie jądrowe muszą, jak domagała się FDP, nadal pracować z nowymi prętami paliwowymi do 2024 roku – powiedział lider chadeków w rozmowie z Die Welt. Z kolei sekretarz generalny CSU Martin Huber skomentował tę sprawę w znacznie ostrzejszych słowach niż Merz: – To nie jest kompromis, ale ogłoszenie bankructwa przez koalicję sygnalizacji świetlnej i FDP. W przyszłym roku będziemy nadal zagrożeni blackoutem – powiedział.

Sikorski: Nie możemy już nigdy dopuścić do tego, by obcy tyran nas szantażował

Co dalej?

Decyzja Scholza o dłuższym działaniu atomu spotkała się z ogólną aprobatą ekspertów oraz przedsiębiorców, zarówno dużych, jak i małych – w debacie publicznej za Odrą wybija się argument, że nie byłoby rozsądne pozbywać się dodatkowych mocy wytwórczych w obliczu najostrzejszego od dekad kryzysu energetycznego, zwłaszcza w związku z koniecznością oszczędzania gazu po zniszczeniu gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2. Powszechne jest także przekonanie, że odejście od energetyki jądrowej w obecnych okolicznościach byłoby sprzeczne z ideą solidarności europejskiej, ponieważ Niemcy okazaliby się hipokrytami, gdyby prosili o dostawy energii elektrycznej i gazu od swoich sojuszników, jednocześnie samemu pozbywając się jednostek, które z powodzeniem mogłyby funkcjonować dłużej.

Nie ma jednak co zakładać, że samo to posunięcie jest remedium na wszelkie bolączki niemieckiej gospodarki. Warto przypomnieć, że udział przemysłu w produkcie narodowym brutto w Niemczech wynosi około 20 procent, i jest on dwukrotnie wyższy niż we Francji. – Jeżeli spojrzymy wstecz za około dziesięć lat, możemy uznać obecny czas za punkt wyjścia do przyspieszonej deindustrializacji w Niemczech – piszą ekonomiści z Deutsche Bank. Kręgosłupem gospodarki są przemysł samochodowy i maszynowy, stalowy, chemiczny i elektryczny. Mając na uwadze cel neutralności klimatycznej do 2045 roku, Związek Przemysłu Niemieckiego (BDI) ustalił, że do 2030 roku potrzebne będą dodatkowe inwestycje w wysokości 860 mld euro. – W związku z inflacją i zwiększonymi kosztami energii suma ta prawdopodobnie będzie jeszcze wyższa – podkreśla BDI.

Dylemat polega na tym, że technologie przyjazne dla klimatu wymagane z punktu widzenia celów klimatycznych do 2030 roku są w dużej mierze znane, ale wciąż nieopłacalne ekonomicznie dla firm i konsumentów i/lub nie są jeszcze dostępne na skalę przemysłową. Ponadto istnieje zapotrzebowanie na większą liczbę specjalistów i inżynierów posiadających wiedzę w tej nowej dziedzinie. Jednym z rozwiązań problemów niemieckiej transformacji energetycznej mógłby być wodór. Według agencji Reuters, eksperci szacują, że Niemcy muszą importować od 40 do 60 procent swojego zapotrzebowania na ten surowiec. W Arabii Saudyjskiej można go wytwarzać na dużych polach słonecznych na pustyni. Ale potem musiałby być również przetransportowany i dostarczony do fabryk w Niemczech za pośrednictwem terminali i rurociągów. A ponieważ Berlin nie chce być tak zależny od nowych dostawców jak od Rosji, potrzebować będzie jak największej liczby producentów.

Wygląda więc na to, że swoją decyzją kanclerz Scholz wsadził kij w mrowisko, ponieważ mimo pochwał koalicjantów zwaśnionych wokół atomu, presja na niego będzie rosnąć zwłaszcza ze strony CDU, które już teraz zaczyna przodować w sondażach. Należy przypomnieć, że zgodnie z wynikami sondażu Kantar opublikowanego 15 października, chadecy cieszą się poparciem 25 procent Niemców. Za nimi plasują się Zieloni z wynikiem 21 procent, a socjaldemokraci Olafa Scholza dopiero zamykają podium z wynikiem 20 procent, i warto podkreślić, że notują trend spadkowy. SPD depcze po piętach radykalna prorosyjska prawica z AfD z wynikiem 15 procent, a za nią plasują się liberałowie z FDP sześcioma procentami poparcia; stawkę zamyka radykalna prorosyjska lewica Die Linke z wynikiem pięciu procent. Wynika z tego, że kanclerz jest obecnie w defensywie, a przedłużenie funkcjonowania atomu było dla niego okazją, by wykazać inicjatywę w walce politycznej.

Fedorska: Czy Niemcom wystarczy węgla?