Baca-Pogorzelska: Inwestycje PGE, czyli energetyka na rozstaju dróg

10 sierpnia 2017, 07:30 Atom

Nasz największy producent energii nie ma lekko. Atom będzie? Będzie. Wiatraki na morzu będą? Będą. Inwestycje w bloki węglowe będą? Będą. I elektromobilność też. A to, że wszystko w bliżej nieokreślonej przyszłości, to już zupełnie inna sprawa – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej. 

Elektrownia Turów/Fot. PGE

PGE jako największy gracz na krajowym rynku jest pewnego rodzaju trendseterem dla pozostałych spółek. Z drugiej jednak strony angażowana jest w takie projekty, których inni nie udźwigną. Prezes Henryk Baranowski o atomie na przykład mówi wprost: sami finansowania takiej inwestycji nie udźwigniemy. Zakładając, że 1 MW takiej mocy to koszt 5 mln euro, to lekko licząc jeden reaktor o mocy 1000 MW to ok. 20 mld zł. A „przynajmniej trzy”, o których mówi resort energii to już 60 mld zł. Szczerze mówiąc nie wiem jednak jak odczytywać ostatnie wypowiedzi ministra energii, Krzysztofa Tchórzewskiego, który mówi, że sami wybudujemy sobie atomówkę. Technologicznie to niewykonalne, choć gdy rozmawiałam kilka dni temu z wicepremierem Jarosławem Gowinem, który udzielił wywiadu DGP, przekonywał mnie, że w przypadku budowy siłowni nuklearnej Polska musi korzystać z własnych doświadczeń wypracowanych czy to w Świerku, czy na wydziałach fizyki jądrowej.

Prędzej jednak jestem w stanie uwierzyć, że sami to sfinansujemy. Pan zapłaci, pani zapłaci… To oczywiste, że PGE nie udźwignie takiej inwestycji. Zresztą w jej spółce celowej od atomu, czyli PGE EJ1 są trzej inni udziałowcy: KGHM, Tauron i Enea. Czy to wskazanie na finansowanie? Nie sądzę. Tauron i Enea są naprawdę „na limicie”. Ten pierwszy ostatnio zam musiał poszukiwać partnera do budowy bloku węglowego 910 MW w Jaworznie. Poznański koncern z kolei w ciągu dwóch ostatnich lat kupił m.in. większościowy pakiet akcji kopalni Bogdanka, elektrownię w Połańcu czy kończył budowę bloku 1075 MW w Kozienicach. O ratowaniu Polskiej Grupy Górniczej czy Polimeksu-Mostostal nie wspomnę (to zresztą dotyczy przecież nie tylko Enei, a całej energetyki – PGE też). Ostatnio słyszeliśmy, że w atomówkę mogłoby się zaangażować PZU czy zrepolonizowane banki, ale ile w tym prawdy – wciąż nie wiadomo. Zwłaszcza, że resort energii buja się na równoważni z komunikowaniem opinii publicznej swego stanowiska w sprawie atomu.

Wróćmy jednak do PGE. Jest jasne, że w jakiś sposób ta największa grupa w przypadku atomu będzie się musiała zaangażować. A przecież na głowie ma masę innych projektów, też liczonych w miliardach złotych. Spółka przejmuje właśnie za 4,5 mld zł polskie aktywa energetyczne od francuskiego EDF (nadal nie ma decyzji UOKiK). W 80 proc. są gotowe nowe bloki w Opolu o łącznej mocy 1800 MW. Buduje się niespełna 500 MW na węgiel brunatny w Turowie. W planie jest nowy blok węglowy 500 MW w elektrowni Dolna Odra. Do tego trzeba już myśleć o nowej odkrywce węgla brunatnego, którą najpewniej będzie Złoczew, by przedłużyć pracę elektrowni Bełchatów (bełchatowska odkrywka jest na wyczerpaniu). No i wreszcie morskie farmy wiatrowe, czyli offshore. Temat, który wrócił jak bumerang odkąd wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski powiedział, że w projektowanej polityce energetycznej Polski do 2050 r. w miksie energetycznym będzie miejsce dla wiatraków na Bałtyku. PGE zapewne miała nadzieję, że choć ten jeden balast zostanie jej zabrany (spółka była wyznaczona do budowy morskich farm wiatrowych), a tu taka niespodzianka. Prezes Baranowski zapewnia jednak, że projektów Polenergii (ta prywatna spółka jest na razie najbardziej zaawansowana z morskimi wiatrakami, m.in. ma już decyzję środowiskową) PGE jednak kupować nie zamierza.

Zapomniałabym o elektromobilności. Tutaj o PGE też nikt nie zapomni. Spółka zapowiedziała, że startuje z testem carsharingu aut elektrycznych w Warszawie. Na razie jednak ostrożnie, bo pojawią się trzy pojazdy (Nissan, Volkswagen i BMW). Oczywiście – od czegoś trzeba zacząć. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś jest od wszystkiego – finalnie może się okazać do niczego.

Warto bowiem pamiętać, że PGE, ale oczywiście też cała polska energetyka, ma niezły ból głowy związany z dostosowaniem się do nowych unijnych przepisów. Na pierwszy ogień pójdą tzw. konkluzje BAT (ograniczenia emisji związków azotu i siarki oraz chloru i rtęci będą obowiązywać już od 2021 r.). Ale poza tym nikt nie wie, ile będą kosztowały prawa do emisji CO2 (poza tym, że darmowych na pewno będzie mniej), czy dostaniemy zgodę na rynek mocy oraz jak finalnie będą wyglądały przepisy z „pakietu zimowego”. A jak wiadomo – najwięksi będą mieć tu największy ból głowy…