Lipka: Czy polski atom jest realny?

13 kwietnia 2018, 07:30 Atom

Jak wiemy w wiekach średnich ludzkość wykorzystywała energię wiatru do poruszania młynów mielących ziarna zboża na mąkę czy poruszania statków na morzu. Nie będzie więc przesadą powiedzieć, że wykorzystywano powszechnie coś, co dzisiejsi Zieloni nazywają energetyką odnawialną, choć nazwa ta jest niewłaściwa, energia się bowiem nie odnawia – pisze mgr inż. Jerzy Lipka, absolwent kierunku energetyki jądrowej na Wydziale Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej – przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Elektrownia jądrowa
Elektrownia jądrowa

O ile w przypadku młynów wodnych czy wiatraków mielących ziarna, nieregularność powiewów wiatru nie przeszkadzała, o tyle w przypadku napędów żaglowców ta zmienność stwarzała dla załogi i pasażerów ogromne zagrożenia. Niejednokrotnie bowiem w XVII czy XVIII wieku wielkie galeony wiozące do Europy cenne produkty z Nowego Świata stały pośrodku oceanu w całkowitej ciszy. Jeśli trwało to kilka dni to pół biedy, lecz jeśli np. kilka tygodni, a i to się zdarzało, to płynący na statku ludzie przymierali z głodu i pragnienia, kiedy kończył się zapas słodkiej wody i solonego mięsa do jedzenia. Podróż przez ocean była więc wielką niewiadomą i wielką loterią z której często nie wracano.

Było tak do czasu wynalezienia silnika parowego, który to zaczął być stosowany na masową skalę od połowy XIX wieku. Rewolucja przemysłowa doprowadziła do uniezależnienia się człowieka od kaprysów żywiołu. Najszybsze parowce natomiast potrafiły przebyć Atlantyk w ciągu 2 tygodni, o wiele zaś szerszy Pacyfik z Azji do Ameryki w 6 tygodni. Marynarzom przestało grozić widmo głodu daleko na morzu na unieruchomionym statku.

Wkrótce silniki parowe na węgiel zastąpione zostały dużo sprawniejszymi silnikami spalinowymi na paliwa ropopochodne. Tak w żegludze morskiej jak i w kolejnictwie. Energię elektryczną natomiast i ciepło do ogrzewania domów ludzkość wytwarzała głównie z węgla aż do lat 60 tych XX wieku, kiedy na arenę wkroczył zupełnie nowy rodzaj energii – energetyka atomowa. Rewolucja technologiczna weszła w zupełnie nową fazę! Budowano nie tylko elektrownie jądrowe, lecz też statki i łodzie podwodne o tym napędzie.

Przewagą reaktorów jądrowych nad tradycyjnym spalaniem węgla, mazutu a wkrótce też gazu ziemnego była nieprawdopodobna wręcz wydajność pozyskiwania energii z rozszczepienia jąder atomu uranu. Jeśli chodzi o izotop uranu głównie wykorzystywany w tych procesach U235, to wydajność reakcji rozszczepiania dla jednego atomu U235 wynosi aż 200 milionów elektronowoltów. Dla porównania wydajność reakcji spalania dla jednego atomu węgla to tylko 4 elektronowolty! Równie mała w porównaniu z reakcją rozszczepiania jądra atomowego jest wydajność spalania gazu ziemnego bądź mazutu.

Lecz nie tylko o wydajność tu chodzi. Ogromne znaczenie miał fakt, że wreszcie pojawił się taki sposób wytwarzania energii, który gwarantował z jednej strony dyspozycyjność i sterowalność, z drugiej zaś brak emisji bardzo szkodliwych dla przyrody i zdrowia ludzkiego toksycznych związków będących np. efektem procesu spalania. Inne rodzaje energetyki, może poza hydroelektrowniami, obu tych warunków nie spełniały, co najwyżej jeden z nich. Co zaś do hydroelektrowni, wymagały one odpowiednich warunków terenowych i masy wody, lub sztucznego jej spiętrzania.

Tradycyjny smog londyński przestał zagrażać miastom angielskim, niemieckim, ale przede wszystkim francuskim, w momencie rozprzestrzenienia się pozyskiwanie energii z atomów uranu. Inna sprawa, że zagrożeniem pozostał bardzo duży ruch aut, poruszanych za pomocą tradycyjnej techniki spalania paliw ropopochodnych.

Polska zatrzymała się na etapie procesu spalania!

Nietrudno zauważyć, że Polska podobnie jak duża część zacofanych krajów trzeciego świata nie przeszła w ogóle tego drugiego etapu rewolucji przemysłowej, zatrzymując się na etapie powszechnego spalania paliw kopalnych, w czasie gdy zachód, ale też nasi najbliżsi sąsiedzi z Europy środkowo-wschodniej w ten etap weszli, zastępując spalanie paliw kopalnych właśnie energią jądrową. Dotyczy to także krajów mających zasoby tegoż węgla czy gazu ziemnego. Żeby nie szukać daleko, wystarczy spojrzeć na naszych sąsiadów z południa, których górnictwo węgla kamiennego było długi czas gałęzią dochodową i przynosiło zyski, gdy u nas wymagało państwowych dotacji.

W przeciwieństwie jednak do krajów w rodzaju Mozambiku czy Zimbabwe pozbawionych przecież potencjału naukowego do rozwoju bardziej zaawansowanych technologii, w Polsce o nieobecności energetyki jądrowej decydowały zawsze wybory polityczne i przedkładanie przez decydentów interesu wpływowych lobby ponad społeczne potrzeby i Polską Rację Stanu. Rządzącym tak było wygodnie, a względna słabość państwa oraz siła i zorganizowanie grup interesu sprawiły, że dystans technologiczny i cywilizacyjny naszego kraju do reszty Europy rósł coraz bardziej. Jego symbolem jest właśnie los polskiego sektora jądrowego.

Co wpłynęło na taki stan rzeczy? Przede wszystkim fakt, że klasa polityczna w tamtych krajach, w przeciwieństwie do Polski, była w swoich decyzjach dużo odważniejsza, mając jakby więcej państwowego instynktu, będąc bardziej dalekowzroczna. Lobby i grupy interesu istniały i nadal istnieją również tam, ale bodaj nigdzie nie miały i nie mają aż tyle do powiedzenia co w Polsce. Przypomina to niestety sytuację z połowy XVIII wieku, tuż przed upadkiem Rzeczypospolitej szlacheckiej, tyle że wtedy kraj rozwalały od środka magnackie koterie a dziś czynią to wpływowe lobby, w energetyce szczególnie silne. Oczywiście wszystko to podsycane jest jak wtedy przez wpływy innych krajów, głównie Niemiec i Rosji, niezainteresowanych w żadnym razie tym by nasz kraj budował nowoczesną energetykę i energetyczną niezależność.

Złe decyzje wymuszone przez egoistyczne lobby w przeszłości, jak napisałem wcześniej, sprawiły, że obecna sytuacja naszego kraju przypomina obronę skostniałego skansenu. Skansenu, który inne kraje przerabiały 60 lat temu. Skansenu, który po wejściu Polski do Unii Europejskiej stał się straszliwą kulą u nogi.

Płacimy za błędy

Nie musiało do tego dojść. Plany budowy w Polsce nowoczesnego sektora jądrowego istniały już od późnych lat 50 tych, to wtedy bowiem zbudowano w Polsce pierwszy reaktor atomowy w Świerku. Kolejny nowocześniejszy powstał w 1974 roku, reaktor doświadczalny „Maria” o mocy 30 MW cieplnych. Były też bardzo ciekawe plany rozwoju energetyki jądrowej i ciepłownictwa jądrowego, przyjęte nawet przez Radę Państwa z lat 70-tych, przewidujące wybudowanie dwóch elektrowni jądrowych w Polsce. Jednej na Pomorzu, Żarnowiec 1760 MW mocy i drugiej większej w Wielkopolsce w Klempiczu – niedaleko Piły. Ta druga miała mieć moc 4000 MW.

Przez 8 lat okresu Gierka plany te istniały na papierze, a rządzący jak i teraz bali się podejmować decyzję wbrew grupom interesu powiązanym z przemysłem wydobywczym, zakorzenionym bardzo silnie w ówczesnym aparacie władzy. Niezależnie od tego trwały też prace badawcze w Polsce nad energią termojądrową, prowadzone w warszawskiej Wojskowej Akademii Technicznej pod kierownictwem generała Kaliskiego. Nawiasem mówiąc zginął on w bardzo tajemniczych okolicznościach w wypadku drogowym!

Program jądrowy realnie rzecz biorąc nie ruszył z miejsca, a pieniądze i to bardzo duże utopiono między innymi w takich nierentownych inwestycjach jak głęboka kopalnia Halemba, od zarania swoich dziejów przynosząca straty, czy równie bezsensowna Huta Katowice, mająca charakter surowcowy.

Zmianę tej sytuacji można powiedzieć przyniósł dopiero Stan Wojenny i całkowite nieomal odsunięcie od władzy cywilnego aparatu PZPR, zastąpionego przez aparat wojskowo-milicyjny. Piszę te słowa jako zdecydowany przeciwnik Stanu Wojennego, który to Stan Wojenny zmarnował ogromną energię społeczną, prowadząc do degrengolady w wielu dziedzinach życia, przekreślając aspiracje społeczeństwa. Skutkiem ubocznym Stanu Wojennego było jednak również odsunięcie od wpływu na decyzje zorganizowanych w ramach aparatu władzy wielu grup interesu. Fakt jest faktem, że blokowany wcześniej program energetyki jądrowej, w tych nowych warunkach ruszył z miejsca i to natychmiast! Bo już w styczniu 1982 roku. W marcu 1982 przekazano działkę pod budowę w miejscu wsi Kartoszyno, nad jeziorem Żarnowieckim, a w czerwcu tego roku powołano przedsiębiorstwo Elektrownia Jądrowa Żarnowiec w Budowie. W listopadzie 1985 r inwestor otrzymał pozwolenie na rozpoczęcie pierwszego etapu budowy EJ Żarnowiec (dwa bloki po 465 MW mocy) a w miesiąc później wylewano już fundamenty pod elektrownię. Zestawmy to tempo ze ślimaczeniem się spraw przez ostatnie 9 lat, odwlekaniem decyzji, grą pozorów.

Elektrownia jądrowa Żarnowiec budowana była w warunkach ciężkiego kryzysu gospodarczego. W systemie nakazowo-rozdzielczym niedoborów praktycznie wszystkiego. Pomimo to budowana była wolno ale solidnie. Własnymi praktycznie siłami.  Dużo solidniej niż bliźniacza elektrownia Mohovce na Słowacji, również z reaktorami WWER 440. Mówią o tym świadkowie którzy pracowali na obydwu budowach (wywiady z nimi ukażą się wkrótce w książce „Odkłamać Żarnowiec”). Około 70 polskich firm było zaangażowanych w tą inwestycję, w tym śląskie huty, Elbląski Zamech, czy Zakłady Cegielskiego w Poznaniu. Wszystko robione było własnymi siłami, w szczytowym okresie na budowie pracowało 6 tysięcy osób. Z importu pochodziły same reaktory (odsprzedane później m.in. do Finlandii), przetwornice pary, i jeszcze kilka innych urządzeń. Nawiasem mówiąc sami Finowie przyznali, że reaktory WWER 440  które miały być zastosowane w Żarnowcu a produkowane w Zakładach Skody w Pilznie są lepsze niż reaktory tego samego typu importowane z ZSRR. Przede wszystkim chodziło o to, że użyta na ich produkcję stal była mniej zasiarczona od radzieckiej, co dawało im większą żywotność.

Likwidacja Elektrowni Jądrowej Żarnowiec odbyła się w 1990 r w atmosferze nieprawdopodobnego wręcz zakłamania i histerii. Największym bodaj kłamstwem rozpowszechnianym przez przeciwników energetyki jądrowej były informacje, jakoby reaktory dla Żarnowca były tego samego typu co te czarnobylskie! Innym kłamstwem były pogłoski o rzekomo złej jakości robót, czy jakimś urojonym uskoku tektonicznym pod elektrownią który miał zagrażać jej bezpieczeństwu. Podobna propaganda lała się ze środków masowego przekazu, nie było atmosfery do rzetelnej dyskusji. Nieliczne rozsądne głosy za dokończeniem budowy elektrowni niestety ginęły w tej kakofonii.

W ferworze nienawistnej względem EJ Żarnowiec propagandy ginęły też opinie ekspertów z zagranicy, proponujących dokończenie elektrowni z zachodnimi systemami bezpieczeństwa (Siemens), ekspertów zapraszanych do Polski przez NSZZ Solidarność.

W rzeczywistości za likwidacją elektrowni (zaawansowanej już w 40%) stało wszechwładne w sektorze energetycznym lobby węglowe. Świadczy o tym program rozwoju energetyki przedstawiony wkrótce potem w Sejmie przez Ministerstwo Gospodarki pod Ministrem Tadeuszem Syryjczykiem, a opracowany przez ekipę pod przewodnictwem jednego z głównych ideologów likwidacji Żarnowca prof. Włodzimierza Bojarskiego. Program zakładał rozwój wyłącznie już węglowych mocy energetycznych, odsuwając budowę elektrowni jądrowej w bliżej nieokreśloną przyszłość. Zakładano też import węgla energetycznego w ilości 26 mln ton rocznie. Także dokończenie budowy dużo mniej zaawansowanej niż Żarnowiec elektrowni węglowej Opole, w przypadku której nie wysuwano już zastrzeżeń tego typu co w przypadku Żarnowca, że w Polsce jest zbyt wiele energii!

Dlaczego o tym przypominam teraz po latach? Ku przestrodze, ponieważ skutki tamtych błędnych szkodliwych dla naszego kraju decyzji trwają do dzisiaj! Ich symbolem jest najgorsza w Europie jakość powietrza którym oddychają Polacy, także wieloletnia wojna z Unią Europejską o poziom emisji w naszym kraju. I to nie tylko emisji gazu cieplarnianego CO2, lecz i bardzo szkodliwych dla zdrowia ludzkiego SOx, NOx, czy benzopirenu, których poziom jest w naszym kraju przez dużą część dni w roku wielokrotnie przekroczony. A przypomnę, że ponad połowa emisji tlenków siarki w Polsce to dzieło energetyki zawodowej.

Jakby tego wszystkiego było mało, w sierpniu 2015 roku, panujące przez dwa tygodnie upały udowodniły, na jak kruchych podstawach oparte jest nasze energetyczne bezpieczeństwo. Awarii uległy stosunkowo nowe bloki węglowe (jak te w Bełchatowie czy Kozienicach), natomiast rozreklamowana „energetyka odnawialna” dostarczyła w tym krytycznym momencie tylko 100 MW mocy, na ponad 4000 MW zainstalowanych w samej tylko energetyce wiatrowej. System energetyczny budowany przez dziesiątki lat według recept przeciwników EJ Żarnowiec okazał się skrajnie niewydolny, emisyjny, nieefektywny! Generujący mnóstwo dodatkowych kosztów zewnętrznych.

Wręcz stał się przeszkodą gospodarczego rozwoju, gdy w tym dokładnie czasie, w sierpniu 2015 straciliśmy na rzecz Słowacji dużą inwestycję w fabrykę aut Jaguara. To 5 tysięcy miejsc pracy bezpośrednio, a u kooperantów dalsze 40 tysięcy.

Polskie Pomorze zapłaciło cenę w postaci wysokich, najwyższych w kraju cen energii elektrycznej i jej stałego niedostatku! Dziś zaledwie 40% energii zużywanej na Pomorzu wytwarzane jest na miejscu, reszta przesyłana z dużymi stratami z głębi Polski. Za te straty rachunek każe się płacić przeciętnemu Kowalskiemu!

Niemcy i Rosja chcą zablokować polski atom!

Aby sytuacja podobna więcej się nie powtórzyła, dziś konieczna jest zdecydowana postawa rządzących względem nowych miraży roztaczanych w energetyce przez innego typu przeciwników polskiego atomu, czyli części środowisk powiązanych interesami z energetyką wiatrową i słoneczną, wspieranych z zagranicy, głównie z Niemiec. Bo przecież to interes niemiecki, by Polska zrezygnowała z budowy własnych pewnych bezemisyjnych źródeł energii, jak elektrownie jądrowe, a swoją energetykę oparła o niepewne, niestabilne źródła „odnawialne”. To przemysł niemiecki powiązany z tą branżą by na tym wygrał, jeśli w Polsce zdobędzie nowy rynek zbytu na swe wyroby. Natomiast w momentach nadmiaru energii w Niemczech, można by było te nadwyżki upchnąć do naszego kraju. Bo jak wiadomo, zdarza się, że energetyka wiatrowa tak silnie lansowana u naszych zachodnich sąsiadów dostarcza niekiedy energię z którą aktualnie nie ma co zrobić, a innym razem przy bezwietrznej pogodzie nie daje jej w ogóle!

Ale interes niemiecki jest tu zbieżny z rosyjskim. Rosja bowiem zainteresowana jest eksportem do Polski jak największych ilości swego gazu, a nawet węgla energetycznego. Zainteresowana jest więc jak najwyższym zapotrzebowaniem w Polsce na te paliwa. Jak wiadomo gaz jest niezbędny do wsparcia niestabilnych źródeł odnawialnych, zaś widoki na eksport węgla do naszego kraju także rosną w obliczu rozbudowy energetyki na węgiel kamienny, których rosnących potrzeb polski przemysł węglowy nie zaspokoi.

Elektrownia jądrowa wymaga minimalnej ilości paliwa w postaci dwutlenku uranu. Jest tego ok. 22 ton rocznie dla bloku 1000 MW, czyli niecałe 2 metry sześcienne. Na rozruch elektrowni na samym początku to ok. 130 ton. W przypadku elektrowni węglowej, nawet nowoczesnej o tej mocy, to kilka pociągów dziennie, czyli 2,5 mln ton rocznie.

Oba sąsiednie państwa mają więc interes by wspierać polskich przeciwników atomu, lobby naciskające na poprzednie i obecny rząd, by z elektrowni atomowych zrezygnować! I nie zmienia tego nawet fakt, że część ludzi ze środowisk przeciwnych energetyce jądrowej istotnie wierzy w to, iż Polska może się oprzeć na gazowo odnawialnym mirażu.  Niestety, od myślenia nic nie zwalnia. A już zwłaszcza ludzi podejmujących decyzje.

Obecnie Polska importuje z Rosji ok. 10 mld metrów sześciennych gazu. Gazoport nawet po dojściu do pełnej przepustowości nie zdoła przepuścić więcej niż 7,5 mld metrów sześciennych. Przy zwiększonym zapotrzebowaniu na gaz uzależnienie od Rosji nie zmniejszy się. Pozostaniemy w kleszczach Gazpromu.

Kto zapłaci za ideologiczne chimery i miraże?

Ponadto układ gazowo-odnawialny oznacza bardzo wysokie ceny energii dla społeczeństwa. Jak wiadomo, elektrownie gazowe mimo niskich kosztów inwestycyjnych, produkują energię po koszcie bardzo wysokim zależnym od ceny paliwa gazowego. Energetyka pochodząca z elektrowni słonecznych i wiatrowych jest również droga, nie może obejść się bez dotacji państwowych. Podobnie zresztą, jak polskie górnictwo, które nawet ostatnio otrzymało zastrzyk 7 mld zł od spółek energetycznych.

Energetyka rozproszona może być cennym uzupełnieniem systemu, bo jej koszty jednostkowe w przeliczeniu na megawatogodzinę wytworzonej energii są wyższe niż dużych elektrowni systemowych, gdzie mamy do czynienia z efektem skali. Więcej jest też z nich odpadów z którymi trzeba coś zrobić.

Obłuda przeciwników polskiego atomu polega na tym, że choć źródła przez nich popierane otrzymują hojne dotacje z kieszeni podatników, to sami starają się możliwie ograniczyć źródła finansowania dla konkurencyjnego dla nich atomu. Podnoszą więc krzyk o „niedopuszczalnej publicznej pomocy dla energetyki jądrowej”, zaangażowaniu w budowę spółek państwowych, czy udziału budżetu państwa, skrzętnie ukrywając fakt, że inne rodzaje energetyki (węglowe i OZE) pełną garścią z tego korzystają. Główną zasadą rynku energii winno być równe traktowanie wszystkich jej rodzajów, bez przywilejów. Inaczej będzie to wybór czysto polityczny. Polityka jest wrogiem zdrowego rozsądku.

Kształćmy kadry dla  energetyki jądrowej na uczelniach, ale dajmy też tym ludziom realne możliwości zatrudnienia w jakiejś perspektywie. A to wymaga przecież jednoznacznej, nie podlegającej dyskusji decyzji rządowej o rozwoju energetyki jądrowej w Polsce i uruchomieniu całego procesu inwestycyjnego. Zrobieniu tego na poważnie.

Pamiętajmy, że w elektrownię jądrową inwestuje się raz, a korzyści są przez trzy pokolenia. Tych korzyści nowi ideolodzy antyatomowi chcą społeczeństwo polskie raz na zawsze pozbawić, posługując się dziś demagogią, godną tej z okresu, gdy ważyły się losy Żarnowca. Pytam więc, kto ma za realizację ich pomysłów zapłacić? Bo myślę, że my wszyscy. I to przez najbliższe dziesiątki lat. Tak jak płacimy dziś za nieobecność Żarnowca, Klempicza i ewentualnie następnych po nich elektrowni jądrowych.