Gajowiecki: Wiatraki na ląd (ROZMOWA)

4 marca 2019, 07:31 Energetyka

Wywiad z Januszem Gajowieckim, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej o perspektywach rozwoju lądowych farm wiatrowych w Polsce.

Turbiny wiatrowe w Austrii

BiznesAlert.pl: Branża wiatrowa wydaje się mieć chudsze lata za sobą. Czy po przywróceniu wcześniejszej podstawy naliczania podatku od nieruchomości dla farm i uruchomieniu aukcji, realne jest zniesienie zasady minimalnej odległości wiatraków od gospodarstw domowych i terenów chronionych?

Janusz Gajowiecki: O to trzeba zapytać Ministra Energii. Jednak ze wstępnej zapowiedzi przedstawicieli resortu energii wynika, że możliwa jest liberalizacja obowiązującej od 2016 r. tzw. zasady 10h w tych gminach, które chciałyby na swoim terenie rozwoju czystej i najtańszej dziś technologii OZE.

Na czym mogłaby polegać ta modyfikacja?

Na razie nie pokazano szczegółowych rozwiązań dotyczących zmian w prawie. Przedstawiciele rządu sygnalizują jednak, że to samorządy lokalne zdecydują, czy chcą mieć u siebie więcej wiatraków.

Włodarze chcący przyciągnąć nowe inwestycje będą zobligowani do przeprowadzenia procedury zmian w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego lub – w przypadku braku takiego dokumentu – do jego uchwalenia.

To zmiana w dobrym kierunku. PSEW od początku opowiadał się za tym, by to gminy – jako najwięksi beneficjenci podatków od farm wiatrowych – miały kompetencje w zakresie lokowania takich inwestycji. Jednocześnie samorządy lokalne zostaną zobligowane do uregulowania kwestii planowania przestrzennego. Dzisiaj większość gmin wiejskich w Polsce takich kompleksowych planów nie posiada, co stanowi utrudnienie dla inwestorów.

Ile jest gmin w Polsce, które nie chcą stawiać u siebie wiatraków?

Zapytałbym raczej o nastawienie mieszkańców gmin, które mają już wiatraki na swoim terenie.

Dziś mamy około 200 takich gmin w całej Polsce. Z naszych badań wynika, że tam gdzie turbiny już się kręcą nie ma problemów z akceptacją społeczną. Ona wręcz rośnie z roku na rok, bo ludzie widzą realne zmiany na lepsze w swoich „małych ojczyznach”. Może to być wyremontowana szkoła, rozbudowana infrastruktura drogowa czy możliwość oddychania czystym powietrzem – korzyść, którą trudno dziś wycenić i przecenić.

Z naszych doświadczeń wynika, że nie ma czegoś takiego jak sprzeciw wobec energetyki odnawialnej, czy stricte wiatrowej wśród społeczności lokalnych. Przeciwnikami są pojedyncze osoby, które powielają błędne informacje i utrwalają mity.

Dzięki ubiegłorocznej zmianie przepisów ustawy o OZE możliwy jest dalszy przyrost nowych mocy wiatrowych z projektów posiadających ważne pozwolenia na budowę. Jak może wzrosnąć potencjał farm po ubiegłorocznej aukcji i tej planowanej w bieżącym roku?

Część zwycięskich projektów już się buduje. W wyniku tych inwestycji, do działających prawie 6 tys. MW mocy wiatrowych w tym roku dojdzie około 500 MW mocy z farm zakontraktowanych w listopadzie 2018 r.  Kolejne ok. 500 MW mocy zostanie włączonych do sieci w 2020 r.

Także w tym roku możemy się spodziewać dużej aukcji dla mocy wiatrowych. W opublikowanym w ubiegłym tygodniu projekcie nowelizacji ustawy o OZE  Ministerstwo Energii zapowiada aukcję dla ok. 2, 5 tys. MW z wiatru choć wstępnie (w projekcie rozporządzenia – red.) mówiono o mniejszym zamówieniu.

Większe zamówienie jest zasadne. Na rynku jest dziś ok 3 tys. MW w ramach gotowych do realizacji projektów. Uruchamiane w tym roku i kolejnych latach moce wiatrowe umożliwią częściowe zasypanie powstałej w ciągu 3 ostatnich lat luki inwestycyjnej. Teoretycznie mogłoby to przybliżyć Polskę do spełnienia zobowiązań w zakresie udziału OZE w finalnym zużyciu energii na 2020 r. i dać nam lepszy punkt wyjścia do spełnienia celu OZE na 2030 r. Niekoniecznie tak się stanie.

Projekt nowelizacji tylko pozornie daje nadzieję na poprawę sytuacji branży wiatrowej w Polsce. Nawet wygrana w aukcji nie zagwarantuje podjęcia inwestycji czy jej zakończenia. Banki nie zdecydują się na finansowanie projektów farm, którym w trakcie realizacji wygasają pozwolenia na budowę (ważne są tylko do 2021 r. – red.). A tak się stanie jeśli ME nie przedłuży czasu obowiązywania pozwoleń na budowę do 2023 r.

W ubiegłorocznej aukcji OZE właściciele nowych wiatraków zadeklarowali produkcję średnio poniżej 200 zł/MWh, czyli ok.  100 zł/MWh mniej niż wynosiła w tamtym czasie cena hurtowa na rynku spot. Czy możliwy jest dalszy spadek kosztów?

Cały czas istnieje duży margines obniżania kosztów produkcji energii z wiatraków, głównie za sprawą liberalizacji zasady minimalnej odległości. Jej wprowadzenie nie tylko zablokowało nowe inwestycje, ale także uniemożliwia kompleksową modernizację już istniejących elektrowni wiatrowych przy użyciu najnowocześniejszych turbin. Gdyby obecnie realizowane projekty mogły uwzględnić powszechnie dziś stosowane na świecie maszyny o mocy jednostkowej 4 MW, to koszt produkcji mógłby spaść nawet do 150-160 zł/MWh.

Ciągły spadek kosztów umożliwia zarówno poprawa efektywności turbin, rosnąca m.in. wraz ze zwiększaniem się wysokości wieży, ale także optymalizacja dzięki zastosowanym innowacjom w procesie eksploatacji.

O takich nowinkach rynkowych będziemy rozmawiać podczas trzeciej już edycji Forum Operatorów Farm Wiatrowych, które odbędzie się 13 i 14 marca w Gdańsku. W trakcie spotkań i warsztatów z praktykami będzie można poradzić się specjalistów, w jakie rozwiązania warto zainwestować czy też dopytać, jak poradzić sobie z konkretnym problemem podczas serwisowania. Nie bez powodu organizujemy ją w tym roku pod hasłem „Look Ahead”.

Jakie innowacje wdraża branża, by obniżać koszty?

Takim przykładem może być np. zastosowanie dronów do monitorowania pracy farmy wiatrowej. Sama turbina też jest coraz mocniej naszpikowana elektroniką. Zamontowane w niej czujniki cyfrowe i kamery pozwalają na monitorowanie pracy maszyny, umożliwiają gromadzenie danych, które są następnie przekazywane do analizy.

To pozwala na wykrycie anomalii  i podjęcie decyzji o wcześniejszym przeprowadzeniu serwisu szwankującej części lub wymianie jakiegoś elementu turbiny. Analogicznie, możemy też opóźnić wizytę serwisantów na farmie jeśli wszystko działa jak należy.

Zbieranie danych odbywa się przy tym bez konieczności wysyłania ekipy na miejsce. A to oznacza realne oszczędności.

Coraz częściej operatorzy farm wiatrowych optymalizują koszty zlecając serwisowanie spółkom zewnętrznym. Ma to niebagatelne znaczenie w sytuacji stale rosnących kosztów pracowniczych.

Czołowi dostawcy rozwiązań mają już know how w tym zakresie. Bo wdrażali je już kilkanaście lat temu na rynkach zachodnioeuropejskich.

Czy te trendy przenikną także do Polski?

Digitalizacja i analiza zebranych danych tzw. Big Data to trendy obecne dziś w całej europejskiej energetyce, nie tylko wiatrowej. One będą powoli przenikać także do Polski. Operatorzy farm wiatrowych łapią oddech po ciężkim okresie, wiec chętniej szukają nowinek.

A te mogą pomóc także w optymalizowaniu kosztów. Bo chociaż dzisiaj sytuacja farm jest lepsza niż jeszcze rok temu, to jednocześnie silna presja konkurencyjna mobilizuje operatorów do wdrażania innowacyjnych rozwiązań poprawiających rentowność.

Chcą podążać za trendami także po to, by dowiedzieć się jak zwiększyć przychody lub przygotować się do życia „bez rządowej kroplówki”, czyli poza państwowym systemem wsparcia.

Dziś wytwórcom zielonej energii sprzyjają rosnące ceny energii w hurcie i zwyżka na rynku zielonych certyfikatów. O trendach na tych rynkach i czynnikach je kształtujących także będziemy dyskutować w Gdańsku.

Kiedy wiatraki na lądzie nie będą potrzebować wsparcia?

W Europie wiatraki już stają się konkurencją dla nowych mocy konwencjonalnych. Do takiego momentu zbliżamy się także w Polsce. Spodziewam się, że nastąpi to na początku przyszłej dekady. Wielu inwestorów zagranicznych byłoby gotowych do realizacji projektów bez wsparcia państwowego. Potrzebują jednak stabilnych regulacji, a także pewnych gwarancji w bardzo niestabilnym otoczeniu zmiennych cen energii.

Taką gwarancją mogłaby być sprzedaż zielonej energii w ramach długoterminowych kontraktów zawieranych między sprzedawcą i odbiorcą (tzw. umowach PPA lub corporate PPA). To alternatywa wobec aukcyjnego systemu stanowiąca pewnego rodzaju poręczenie inwestycyjne dla banków.

Kto jest zainteresowany inwestycjami w wiatraki na lądzie w Polsce?

Dziś są to przede wszystkim firmy posiadające portfel projektów, których rozwój zatrzymały dyskryminujące zmiany w prawie. Wśród nich są zarówno przedsiębiorstwa reprezentowane przez inwestorów zagranicznych jak i polskie spółki, w tym te kontrolowane przez Skarb Państwa.

Duże zainteresowanie wykazują koncerny międzynarodowe, których główną działalnością nie jest produkcja energii tylko wytwarzanie towarów innego typu. Oni kierują się przesłankami ekonomicznymi – chcą mieć tanią energię. A tę zapewniają odnawialne źródła, głównie wiatrowe i słoneczne. Coraz większego znaczenia będzie nabierać nośnik, z którego została wytworzona energia. Chodzi nie tylko o względy wizerunkowe, ale również aspekt finansowy. W obliczu unijnych dyskusji na temat znakowania towarów pod względem tzw. śladu węglowego, wiele rodzimych dóbr eksportowych mogłoby stracić na konkurencyjności po wdrożeniu idei w życie.

Wracając do działających już farm. Czy farma korzystająca z systemu wsparcia może szukać nowych źródeł przychodu? Gdzie je może znaleźć?

Takim narzędziem zabezpieczającym dodatkowy strumień przychodów mogą być tzw. gwarancje pochodzenia. Do tej pory ich niska cena powodowała, że ten instrument – poświadczający zakup energii z ekologicznego źródła miał głównie znaczenie wizerunkowe i prestiżowe.

Ale ostatnio to się zmienia. O możliwości generowania dodatkowych przychodów będzie opowiadał w szczegółach przedstawiciel TGE podczas warsztatów w ramach III Forum Operatorów Farm Wiatrowych w Gdańsku, na którym od 3 lat omawiane są najistotniejsze kwestie związane z działalnością operacyjną farm wiatrowych (www.wfof.eu).

Rozmawiał Bartłomiej Sawicki