Targowski: Czy petrostates muszą upaść?

10 kwietnia 2018, 07:30 Energetyka

Postęp technologiczny stale obniża koszty wydobycia modnych ostatnio łupków, które odgrywają już widoczną rolę w światowym sektorze energetycznym. W tym samym czasie wzrasta masowa produkcja samochodów elektrycznych. Oba zjawiska obciążają interes eksporterów ropy naftowej i zwiastują ich długofalowe problemy – pisze Adam Targowski, współpracownik BiznesAlert.pl.

Szyby naftowe w Kuwejcie płonące podczas pierwszej Wojny w Zatoce. Fot. Wikipedia

Jednym z nich z pewnością są sinusoidalne zachowania ceny baryłek ropy na światowym rynku. W ciągu ostatnich 15 lat sytuacja zmieniała się wielokrotnie. W 2002 roku średnia cena za baryłkę utrzymywała się na poziomie 31 dolarów, żeby podnieść się do poziomu 76 dolarów w 2007 roku. Rok później cena wynosiła już 104 dolary, by w 2009 zejść do 61 dolarów. Kolejny skok zauważyć można pomiędzy rokiem 2013, gdy cena oscylowała wokół 96 dolarów, jednakże zauważalny spadek miał miejsce w roku 2016, gdy za baryłkę ropy płacono średnio 37$, przywracając niejako sytuację z 2002 roku. Powyższe liczby proszą się zatem o zadanie pytania – co determinuje te zmiany?

Okazuje się, że jest pewien potwierdzalny historycznie zespół determinant, napędzających ceny ropy. Wśród nich wyróżnić można koszty produkcji, przeszacowania podaży i popytu oraz ryzyko geopolityczne, opierające się głównie na potencjalnej wojnie, mogącej przełożyć się na wahania cen. Zdarzają się także sytuacje, kiedy producenci, zgrupowani w swoistych kartelach, decydują się na obcięcie produkcji paliwowej, w celu sterowania ceną wedle własnych potrzeb.

Dwa nowe sposoby manipulowania ceną

Na horyzoncie pojawiają się dwa dodatkowe czynniki, które będą miały znaczący wpływ na ceny ropy w przyszłości. Dotyczą one wspomnianych wyżej łupków i samochodów elektrycznych. Jim Williams, analityk branży naftowej, który przez lata zajmował się przeróżnymi kalkulacjami cenowymi, podkreśla znaczenie obu. Z jego analiz wynika, że nad cenami ropy został zawieszony niemożliwy do przebicia sufit cenowy, którego po prostu nie da się ominąć. Taki stan rzeczy może utrzymywać się przez lata, z wyłączeniem sytuacji losowych, czy też mogącej wybuchnąć wojny. Oznacza to, że model gospodarczy, który utrzymywał się od dłuższego czasu w wielu państwach naftowych, bazujących głównie na sprzedaży najpopularniejszego surowca energetycznego, może okazać się nie do utrzymania.

Ropa łupkowa w USA

Williams dodaje, że do 2025 będziemy najpewniej świadkami stałego wpływu eksploatacji łupków na ceny ropy naftowej. Według niego kluczowa jest tutaj strategia dwóch sektorów branży energetycznej. Jeżeli ceny ropy naftowej będą oscylować w okolicach 60$ za baryłkę – producenci ropy łupkowej nie muszą się martwić o miejsca odwiertów i inwestycje, będą bowiem na wygranej pozycji. Sytuacja zmienia się, gdy mówimy o stałej cenie w okolicach 30$ za baryłkę. Marzenie konsumentów jest zarazem utrapieniem i koszmarem dla producentów paliwa z łupków. Oznacza bowiem obcięcie finansowania wielu projektów infrastrukturalnych, a co za tym idzie – zmniejszenie zaangażowania w odwierty nowych studni. To cios dla całego sektora, gdyż złoża szybko się wyczerpują, a to wymusza regularne odwierty nowych studni. Optymalna zatem jest sytuacja, kiedy cena ropy naftowej stabilizuje się na poziomie 55$ za baryłkę, gdyż umożliwia to podtrzymanie solidnego tempa wzrostu znaczenia łupków w energetyce USA.

Kłopoty Saudów?

Dość istotnym faktem, jest różnica w kosztach wydobycia obu surowców. Amerykańska ropa z łupków wymagała nakładów rzędu 23$ za baryłkę w 2016 roku (wg Rystad Energy – firmy dokonującej różnorakich analiz branżowych), podczas gdy saudyjska ropa naftowa wymagała jedynie 9$ dolarów inwestowanych w wydobycie baryłki. Dla porównania, w Rosji analogiczna operacja wyniosła około 19 dolarów za baryłkę.

Jednakże państwa takie jak Arabia Saudyjska, Rosja, Kuwejt, Mozambik, Libia i wiele innych, bazują w znacznym stopniu na przychodach ze sprzedaży surowców energetycznych. Kolejna firma zajmująca się analizami branżowymi, Fitch Ratings, zaznacza konieczność utrzymywania cen w sztywnych ryzach, aby móc zbilansować państwowy budżet. Dla Kuwejtu i Bahrajnu było to odpowiednio 45 i 84 dolarów za baryłkę. Jeżeli ceny okażą się niższe, państwa te będą zmuszone do powiększania deficytu budżetowego, bądź zmniejszenia nakładów na funkcjonowanie państwa, co w dalszej perspektywie może doprowadzić do rozruchów społecznych, a nawet rewolucji. Z takim problemem borykać może się większość państw należących do OPEC. Poważnie ucierpieć mogą także liderzy tej organizacji – chociażby Arabia Saudyjska. Dodatkowo, jeżeli kryzys będzie postępować, nie ma gwarancji, że uda się szybko wyjść z trudnej sytuacji. Przypadek Libii, której sektor energetyczny zmaga się z ogromnymi problemami od momentu obalenia reżimu Kadafiego, dobitnie to potwierdza.

Rozwój technologiczny nie zwolni, a zegar tyka. Najwyższa więc pora, aby państwa bazujące na eksploatacji złóż ropy naftowej zastanowiły się nad swoją przyszłością. Brak działań w tym aspekcie może okazać się katastrofalny. Jak widać, wielcy gracze zaczynają dostrzegać zagrożenie płynące z konkurencyjnych rozwiązań energetycznych. Muhammad ibn Salman zapowiedział w zeszłym roku budowę nowoczesnego miasta Neom, które ma przyciągnąć szereg zagranicznych inwestycji i uniezależnić gospodarkę Arabii Saudyjskiej od ropy naftowej. Projekt jawi się jako szansa na zamortyzowanie potencjalnych kryzysów naftowych i, być może, za kilka lat tego typu rozwiązania będą już powszechne.