Marszałkowski: Nieśmiertelny Giedroyć na Białorusi (FELIETON)

27 marca 2020, 09:00 Energetyka

Wiele wskazuje na to, że Białoruś i Rosja kończą trzymiesięczny spór naftowy, który doprowadził do zatrzymania regularnych dostaw rosyjskiej ropy do białoruskich rafinerii. Wynik tej bitwy sugeruje zwycięstwo Mińska. Polacy mogli mieć na niego wpływ. Czy „Giedroyć” pomoże Białorusi ostatecznie wygrać „wojnę”? –  zastanawia się Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl.

Jerzy Giedroyc w swoim gabinecie, Maison-Laffitte, 1987, zdjęcie ze zbiorów Instytutu Literackiego,fot. Bohdan Paczowski
Jerzy Giedroyc w swoim gabinecie, Maison-Laffitte, 1987, zdjęcie ze zbiorów Instytutu Literackiego,fot. Bohdan Paczowski

Sukces Białorusi?

To nie pierwszy konflikt tego typu na linii Mińsk-Moskwa w ostatniej dekadzie. Jednak obecny ma szczególny wymiar. Jest zbyt wcześnie na ostateczną ocenę ewentualnego sukcesu Mińska, bo nie znamy szczegółów technicznych owego porozumienia. Jednak nawet według rosyjskich mediów Kremla jest to zwycięstwo Łukaszenki, którego nikt nie spodziewał się kiedy konflikt rozgrzewał się z początkiem stycznia. Wówczas wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że brak porozumienia będzie krótkotrwały, a Mińsk szybo wróci do rozmów z Moskwą. Rozmów, które dotyczyłyby nie tylko cen i wolumenu dostaw ropy, ale też przyszłości państwa białoruskiego jako niezależnego bytu.

Kreml liczył na to, że Białorusini bez realnych możliwości dywersyfikacji dostaw ropy szybko ugną się pod presją jego żądań. A żądania te były jasne dla wszystkich. Była nią zgoda na stopniową, głęboką integrację instytucjonalną, czyli wspólny system sądowniczy, polityczny, waluta, finanse – dosłownie wszystko na czym jeszcze mogło zależeć Rosji. Skończyło się jednak na całkowitym zniesieniu premii eksportowej wypłacanej przez Białoruś rosyjskim koncernom naftowym. Jeszcze miesiąc temu o takim ustępstwie Rosji nie było mowy.

Stało się jednak coś innego. W mediach białoruskich zaczęła się „antyzjednoczeniowa” kampania. Łukaszenka pozwalał sobie na coraz mocniejsze słowa o Rosji, zaczął opowiadać o uniezależnieniu od rosyjskiej ropy. Na początku doprowadził do sprowadzenia 80 tys. ton ropy z Norwegii przez Kłajpedę. Potem dotarła ropa z Azerbejdżanu przez Odessę. Coraz więcej ropy od mniejszych, rosyjskich koncernów naftowych, którym zależy głównie na dodatnim bilansie finansowym, a nie niepewnym bilansie politycznym.

Prawdę mówiąc, wciąż nie wiadomo które z białoruskich zapowiedzi dywersyfikacji stanie się rzeczywistością, a które pozostaną dołączą do innych, dość osobliwych, anegdot Łukaszenki, których było już wiele podczas jego ćwierćwiecznych rządów. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że poza zmianą sytuacji na rynku ropy, duży wpływ na ustępstwo Rosji wobec Białorusi miały konkretne działania… Polski.

Rola Polski

Jedynym realnym i w pełni opłacalnym sposobem dywersyfikacji dostaw ropy na Białoruś jest import przez Polskę. Wiedzą to politycy w Mińsku, wiedzą w Warszawie, wiedzą i w Moskwie. Piotr Naimski, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, powiedział 26 lutego podczas roboczej wizyty w Stanach Zjednoczonych: – My w Polsce jesteśmy zainteresowani, by w miarę możliwości wspomóc Białoruś dostawami ropy naftowej jeśli to będzie konieczne”. Nie trzeba było długo czekać na konkretny ruch polskiego operatora systemu przesyłowego Przyjaźń, czyli PERN. Już 28 lutego poinformował on, że planuje umożliwić rewersowe dostawy ropy w kierunku wschodnim. Dotychczas takie tłoczenie nie mogło trwać w czasie przesyłu rosyjskiej ropy na Zachód.

Po tych deklaracjach i konkretnych decyzjach, Kreml zorientował się, że dłuższe starcie z Białorusią skończy się fatalnie dla rosyjskiego przemysłu naftowego. Dotychczas Białoruś zdana była na sprowadzanie ropy praktycznie wyłącznie z Rosji. Opcja kłajpedzka i odeska jest znacznie kosztowniejsza niż transport ropy bezpośrednio ropociągiem Przyjaźń z kierunku rosyjskiego lub polskiego. Niska cena ropy na rynkach i pandemia koronawirusa również wpłynęły na decyzję Rosji o ustąpieniu wobec żądań Białorusi. Ten kraj jest dużym rynkiem zbytu dla koncernów rosyjskich i warto o niego walczyć nawet kosztem rabatów.

Kreml wciąż obawia się Giedroycia

Ta sytuacja sugeruje również jak wielki strach na Kremlu wywołuje polska koncepcja polityki wschodniej oparta na dwóch wizjonerach: Juliuszu Mieroszewskim i Jerzym Giedroyciu. Według części ekspertów i komentatorów ci myśliciele już się zgrali. Warto jednak wziąć pod uwagę fakt, że z każdym rokiem konsekwentnie realizowana polityka wschodnia w oparciu o neoprometejskie podejście daje pozytywne owoce. Na Kaukazie cały czas funkcjonuje prozachodnia Gruzja, podobnie jest na Ukrainie, a w przyszłości może i na Białorusi.

Kreml o tym prawdopodobnie wie. Każdy moment, w którym niesnaski wdzierają się w relację między nim a Białorusią jest dobry do tego, aby Polska mogła wyjść z własną inicjatywą. To długodystansowe myślenie „giedroyciowskie” sprawiło, że teraz w naszym sąsiedztwie jedynie Białoruś krąży w orbicie Rosji. A i jej krążenie przy rozsądnym podejściu i wyczuciu chwili może zwolnić, a układ zacznie się chwiać.

Fakty na Białorusi zadają kłam twierdzeniom jakoby Polska stawiała interes wschodnich sąsiadów ponad swoje cele ekonomiczne. Dostawy ropy przez Polskę na Białoruś odbywałyby się wykorzystaniu naftoportu w Gdańsku, ropa białoruska magazynowana byłaby w polskich magazynach, transportowana – polskimi rurociągami. Każdy ten etap byłby szansą na zysk komercyjny, podobnie jak jest w przypadku dostaw amerykańskiego LNG na Ukrainę z użyciem gazoportu w Świnoujściu. Te działania razem mogą uczynić Polskę hubem energetycznym Europy Środkowo-Wschodniej. To nowa odsłona polityki Giedroycia i Mieroszewskiego, którą Wojciech Jakóbik nazwał prometeizmem energetycznym.

Energetyka może zespalać region wspólnymi interesami wbrew interesom Rosji.  Zwłaszcza, że polska tradycja polityki wschodniej jest, pomimo wypisania wielu nekrologów, jedną z niewielu rzeczy stałych w polityce polskiej. Koniec obecnego kryzysu naftowego pomiędzy Mińskiem a Moskwą nie przesądza o tym, co wydarzy się dalej. Nie wiadomo czy Łukaszenka skorzysta z opcji oferowanej przez Polskę. Chwilowe ustępstwo Moskwy może wynikać z trudnej sytuacji gospodarczej. Łatwiej mu jednak będzie trzymać Moskwę na dystans wiedząc, że ma pewne alternatywny. A szukać ich daleko ich nie musi. Zwłaszcza, że Łukaszenko mimo wszystko nie jest wieczny, w przeciwieństwie do idei Giedroycia.

Jakóbik: Energetyka to sanktuarium polskiej polityki wschodniej