Zaniewicz: Strach to narzędzie polityki zagranicznej Rosji na Zachodzie (ROZMOWA)

5 maja 2021, 07:30 Bezpieczeństwo

Rosja buduje napięcie militarne, aby osiągać wymierne korzyści polityczne. Mocarstwo, poprzez ciągłe prężenie militarnych muskułów, próbuje wymusić konkretne ustępstwa Zachodu i strategiczne przeorientowanie polityki wewnętrznej i zagranicznej na Ukrainie – mówi w rozmowie z BiznesAlert.pl Maciej Zaniewicz, analityk i ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Maciej Zaniewicz. Grafika: Gabriela Cydejko
Maciej Zaniewicz. Grafika: Gabriela Cydejko

BiznesAlert.pl Przez ostatni miesiąc obserwowaliśmy napięcie pomiędzy Rosją a Ukrainą. Pojawiały się głosy o możliwej inwazji. Jednak ci, którzy śledzą konflikt na Wschodzie Ukrainy wiedzą, że do podobnych dochodziło już wcześniej. Czym się różni obecna eskalacja od tych wcześniejszych?

Maciej Zaniewicz: Napięcie między Rosją a Ukrainą bez wątpienia jest na najwyższym poziomie od lipca 2020 roku, gdy wszedł w życie rozejm, jednak nie jest to eskalacja na takim poziomie jak przed podpisaniem tego porozumienia. Jeżeli spojrzy się na liczbę ostrzałów na linii rozgraniczenia czy liczbę ofiar ponoszonych po obu stronach, to jest i tak lepiej niż było przed podpisaniem porozumień w lipcu ubiegłego roku. Możemy teraz natomiast mówić o zerwaniu tego zawieszenia broni. To co jest novum, to skala zgromadzenia wojsk rosyjskich na granicy z Ukrainą. I to rzeczywiście budzi obawy, bo o ile nie mówimy o radykalnym pogorszeniu sytuacji na froncie, to już ryzyko wtargnięcia Rosji na teren Ukrainy jest większe niż w ostatnich kilku latach. Tego obawiają się Ukraińcy, w związku z tym m.in. pojawiły się komunikaty o lokalizacji schronów przeciwlotniczych na terenie Ukrainy.

Wspomniał Pan o budowaniu zdolności bojowych rosyjskiego wojska na granicy z Ukrainą. O jakich liczbach się mówi?

Tych liczb podaje się mnóstwo. To już zależy kto podaje te dane. Wywiad ukraiński mówi o liczbie wahającej się pomiędzy 120 tys. a 150 tys. wojska. Na stałe przy granicy Ukrainy stacjonuje od 80 do 100 tys. żołnierzy. I to też jest trudne do zweryfikowania. Pełne dane mają tylko sami Rosjanie, a ci z wiadomych względów nie podają ich do publicznej wiadomości.

Jaki jest obecnie powód wzmożenia działań Rosji przeciwko Ukrainie?

Jak zwykle bywa w tego typu sytuacjach, nie ma jednej odpowiedzi. Po pierwsze, eskalacja wisiała w powietrzu już od dość długiego czasu. Powodem jest fakt, że żadna ze stron, zarówno Ukraina jak i Rosja, nie jest zadowolona z przebiegu rozmów pokojowych, które utknęły w martwym punkcie.

Z jednej strony mamy Zełeńskiego, który doszedł do władzy obiecując pokój w Donbasie. Z początku nieco naiwnie podchodził on do rozwiązania konfliktu z Rosją myśląc, że wystarczy usiąść do stołu negocjacyjnego z Rosją, przedstawić swoje oczekiwania, wysłuchać stanowiska drugiej strony i spotkać się gdzieś pośrodku. Kiedy w końcu zmieniła się ekipa rządząca i zaczęła ona rozmawiać na temat uregulowania konfliktu, okazało się, że Rosja w rzeczywistości nie jest zainteresowana jego zakończeniem. Mało tego, Rosja chce dalszej destabilizacji Ukrainy i kolejnych ustępstw ze strony Kijowa. Kreml chce, poprzez nierozwiązany konflikt na wschodzie Ukrainy, zablokować Ukrainie drogę do struktur zachodnich, lub, poprzez ustępstwa, doprowadzić do jej federalizacji. Efekt byłby podobny – watażkowie z Donbasu blokowaliby wejście Ukrainy do UE czy NATO.

Kiedy ekipa Zełeńskiego zdała sobie sprawę z postępowania i rzeczywistych intencji Moskwy, przestała być skłonna do pewnych ustępstw jak m.in. wprowadzenie w życie formuły Steinmaiera i zaostrzyła kurs na bardziej asertywny, czego efektem było wyłączenie prorosyjskich stacji telewizyjnych na Ukrainie, wprowadzenie sankcji wobec Wiktora Medwedczuka – pozostającego w bliskich relacjach z Władimirem Putinem, lidera opozycyjnej prorosyjskiej partii OPZŻ. Te ruchy bardzo nie spodobały się w Moskwie, która postanowiła wysłać Kijowowi sygnał ostrzegawczy. Nie bez znaczenia pozostaje też zmiana administracji w Waszyngtonie. Kreml postanowił przetestować reakcję USA na zaostrzenie sytuacji w regionie. Podobna sytuacja miała z resztą miejsce po inauguracji Donalda Trumpa, gdy rozpoczęła się bitwa o Awdijiwkę.

Oprócz tego możemy wskazać cztery poboczne przyczyny eskalacji. Po pierwsze, eskalacja konfliktu mogłaby skłonić zachód do ustępstw w innych obszarach w zamian za wycofanie rosyjskich wojsk. Takim ustępstwem mogłaby być zgoda na budowę Nord Stream 2, albo przynajmniej niejawne wstrzymanie się od wprowadzania kolejnych sankcji.

Druga teoria głosi, że ze względu na słabnąca popularność Putina wewnątrz Rosji potrzebuje on eskalacji napięcia z Ukrainą i szybkiej oraz zwycięskiej wojny , która odbudowałaby jego poparcie. Ta teoria według mnie jest błędna, ponieważ patrząc na wydarzenia historyczne, wszystkie wojny Putina koniec końców skutkowały spadkiem jego poparcia wśród Rosjan. Krym był tutaj wyjątkiem, a nie regułą. Dodatkowo otworzenie nowego frontu z Ukrainą nie spotkałoby się z minimalnym oporem ukraińskich sił zbrojnych jak to miało miejsce w 2014 roku. Dzisiejsza ukraińska armia jest inna niż ta z 2014-2015 roku – liczy ćwierć miliona lepiej wyszkolonych i wyposażonych żołnierzy, z których duża część ma doświadczenie bojowe.

Trzecia teoria głosi, że eskalacja stosunków z Ukrainą miałaby być zasłoną dymną przed kolejnym krokiem w pełzającej aneksji Białorusi. Jest ona trudna do zweryfikowania, ale nie ulega wątpliwości, że rosyjska presja na Białoruś, np. dotycząca zgody na budowę na jej terytorium baz dla rosyjskiej armii, wciąż rośnie.

Wzmocnienie rosyjskiej obecności wojskowej u granic Ukrainy dadzą Rosji również cenne informacje dotyczące zdolności mobilizacyjnych ukraińskiej armii i reakcji państw zachodnich na wypadek rosyjskiej ofensywy. Ten test Ukraina zdała pozytywnie – szybko postawiono w stan gotowości bojowej większość struktur siłowych takich jak SBU czy straż graniczna. Zmobilizowano również obronę terytorialną i przeprowadzono ćwiczenia na południu kraju. To pokazało Rosji, że Ukraina jest w stanie szybko powołać pod broń wojsko, które będzie w stanie stawić duży opór.

Sądzę, że rosyjskie władze uznały, że ewentualna eskalacja może być korzystna, a w razie zmiany planów zawsze pozostaję wytłumaczenie o przeprowadzeniu wielkich ćwiczeń wojskowych i wycofanie wojsk.

Poza działaniami wojskowymi, Rosja zdecydowała się na ograniczenie żeglugi statków i okrętów państw obcych przez Cieśninę Kerczeńską. Jaki to ma wymiar i co Rosjanie chcą przez to osiągnąć?

W mojej opinii ma to wymiar głównie ekonomiczny, choć nie tylko. Od ukraińskich portów na Morzu Azowskim uzależnione są duże ukraińskie holdingi przemysłu spożywczego, które zajmują się m.in. eksportem zbóż. Jeżeli mówimy o blokadzie sięgającej kilku miesięcy, to oznacza to ogromne straty finansowe, ponieważ cały towar będzie trzeba z obszarów Morza Azowskiego wysłać do portów Czarnomorskich koleją. To wydłuży dostawy i zwiększy ich koszt.

Blokada Morza Azowskiego jest też odpowiedzią Rosji na blokadę dostaw wody z Ukrainy kontynentalnej na Krym, co znacznie utrudnia działalność gospodarczą na tym okupowanym terenie. To nie jest pierwszy przypadek blokady dostępu do Morza Azowskiego przez Rosję. W 2018 roku Rosja zatrzymała trzy ukraińskie okręty próbujące przepłynąć przez cieśninę kerczeńską i aresztowała ich załogę. Rosja w ten sposób chce osłabić wizerunek Ukrainy ukazując ją jako państwo, które nie potrafi bronić swoich interesów. Jest to też klasyczna demonstracja siły.

Jak na Ukrainie odbierana jest zachodnia reakcja na to co się dzieje na Ukrainie? Widzimy m.in. loty wojskowych samolotów transportowych. Wiemy co się w nich znajduje?

Tego co przewożą samoloty na lotnisko w Kijowie czy Lwowie nie wiemy i zapewne się nie dowiemy. Tak jak wspomniałem rosyjska eskalacja ma też na celu zbadania reakcji Zachodu. Odczytując zatem pod tym kątem działania Zachodu, w tym loty samolotów zwiadowczych nad granicą Ukrainy i Rosji, czy działania dyplomatyczne m.in. wizytę ministra Zbigniewa Raua w Kijowie, pokazuje, że Zachód nie zostawi Ukrainy sam na sam z Rosją. Potwierdziły one jak układa się mozaika państw wspierających Ukrainę i próbujących powstrzymać dyplomatycznie Rosję przed inwazją oraztych, które nie są skłonne do większego zaangażowania, czy wręcz starają się zrównać odpowiedzialność Kijowa i Moskwy. Do tej pierwszej grupy państw zalicza się Polska, Państwa Bałtyckie, Rumunia, USA, Kanada czy Wielka Brytania. Z drugiej strony mamy takie państwa jak Niemcy czy Francja, które starały się zająć ambiwalentną pozycję wzywając obie strony do deeskalacji. To jest bardzo nieodpowiedzialne zachowanie, zważywszy na fakt, kto gromadzi wojska na granicy.

Mamy też postawę takich państw jak np. Turcja, która wykorzystuje konflikt rosyjsko-ukraiński starając się zwiększać swoje wpływy w swoim sąsiedztwie. Między innymi dlatego Turcja obecnie realizuje dostawy samolotów bezzałogowych Bayraktar, które sprawdziły się m.in. w wojnie o Górski Karabach niszcząc przy tym dużą ilość sprzętu made in Russia.

Rozmawiał Mariusz Marszałkowski

Perzyński: Rosja ma potencjał, by robić o wiele więcej dla klimatu