Strupczewski: OZE czy atom czyli dyskusja o tym, skąd brać czystą energię

1 kwietnia 2015, 14:36 Atom

KOMENTARZ

Elektrownia atomowa Paks na Węgrzech. Fot. Wikimedia Commons
Elektrownia atomowa Paks na Węgrzech. Fot. Wikimedia Commons

Prof. Andrzej Strupczewski

Narodowe Centrum Badań Jądrowych

Cena energii elektrycznej jest bardzo ważna i dla polskiego przemysłu i dla wszystkich odbiorców. Dotychczasowe doświadczenie wszystkich krajów mających elektrownie jądrowe wskazuje, że są one najtańszym źródłem czystej energii elektrycznej.

Dlatego ze zdziwieniem usłyszeliśmy wypowiedź niemieckiego ministra gospodarki i energetyki, wicekanclerza Niemiec  Sigmara Gabriela, który na spotkaniu II Polsko-Niemieckiego Forum Energetycznego w Berlinie oświadczył, że „Elektrownie atomowe są – biorąc pod uwagę całościowe koszty inwestycji – najdroższym sposobem wytwarzania energii”, a energię ze źródeł odnawialnych, wiatru czy słońca, można uznać za „wyjątkową okazję” w porównaniu z kosztami prądu z elektrowni atomowych. Są to twierdzenia zaskakujące w ustach człowieka, który w swoim własnym kraju przyznawał wielokrotnie, że ciężar dopłat do OZE jest ogromnym obciążeniem dla gospodarki niemieckiej.

Fakty wskazują, że szybki rozwój OZE wiąże się z dużym obciążeniem dla budżetu, z wysokimi cenami energii elektrycznej dla przemysłu i odbiorców indywidualnych, a jednocześnie powoduje wielkie trudności w zapewnieniu stabilnej pracy systemu energetycznego. Właśnie przykład Niemiec wskazuje na rozbieżność między nadziejami i obietnicami zwolenników OZE, a realiami gospodarki energetycznej.

Wbrew wcześniejszym obietnicom lidera partii zielonych, Jürgena Trittina, który obiecywał, że obciążenie niemieckiego gospodarstwa subwencjami na OZE wyniesie 1 euro miesięcznie, już za jego rządów obciążenie to doszło do poziomu 20 razy wyższego. Za rządów następnego aktywisty OZE Sigmara Gabriela, jego ministerstwo środowiska mówiło politykom, że koszty subsydiów na panele słoneczne będą pomijalnie małe. Tymczasem w 2012 roku wielkość subwencji dla OZE w Niemczech wyniosła około 13 mld euro rocznie, co było dla Niemców zaskoczeniem, a poważna prasa określała jako złamanie wyborczych obietnic „zielonych” polityków. A zamiast zmaleć – jak obiecywali lobbyści OZE –suma subwencji jeszcze bardziej wzrosła i w 2013 roku doszła do ponad 20 mld euro rocznie, a w 2014 roku – do 24 mld euro, czyli ponad 100 mld zł! Ta wielkość subwencji – a więc dopłat dodatkowych, ponad normalną cenę energii elektrycznej – to ponad dwa razy więcej niż cały roczny deficyt budżetowy w Polsce. Wicekanclerz Gabriel przyznał w styczniu 2014 roku, że „Niemcy doszły do kresu możliwości obciążania gospodarki dopłatami na rzecz OZE i tak wysokich dopłat nie można utrzymać”. W 2015 roku subwencje na OZE wynosiły  61,7 Euro/MWh

W 2011 roku fundacja Greenpeace zleciła wydanie opracowania zachwalającego energię z wiatraków na morzu jako najtańszą i najlepszą drogę rozwoju polskiej energetyki. Tymczasem okazało się, że energia dostarczana z tych wiatraków do sieci w Niemczech kosztowała w 2013 r. 190 euro za MWh, podczas gdy w sąsiedniej Francji energia dostarczana z istniejących elektrowni jądrowych kosztowała 42 euro za MWh, a dla nowych bloków jądrowych przewiduje się cenę około 70 -80 euro za MWh.

Zwolennicy OZE argumentują, że „W Niemczech OZE ciągle jeszcze się rozwija i nie jest obiektywne porównywanie sytuacji do istniejących elektrowni jądrowych we Francji.” Ale Niemcy są dobrym punktem odniesienia dla porównań właśnie dlatego, że w Niemczech udział OZE w mocy zainstalowanej jest największy. Trudności, które ma energetyka niemiecka, czekają też inne kraje, kiedy ich moce OZE będą porównywalne z niemieckimi. Oczywiście trudności te będą rosły w miarę wzrostu udziału OZE w systemie. A zwolennicy OZE żądają, by udział OZE w Polsce był jak największy – ponad 20 proc., a nawet ponad 30 proc. Dlatego martwimy się o przyszłość, nie o stan dzisiejszy, gdy jeszcze wahania mocy OZE możemy wyrównać istniejącymi rezerwami mocy elektrowni systemowych.

A od strony technicznej – główne etapy rozwoju wiatraków są już za nami. Nie zapominajmy, że badania przepływu powietrza wokoło śmigieł mają za sobą długą historię – tunele aerodynamiczne do badania samolotów wojskowych budowane są od ponad 100 lat, a wyniki tych badań wykorzystuje się obecnie. Nie udawajmy więc, że rozwój wiatraków zaczął się dopiero przed kilku laty. Cieszymy się, że aerodynamika służy dziś gospodarce a nie wojnie, ale nie dajmy się zwodzić rzekomą młodością techniki wiatrowej. To tylko ogromne subwencje, przyznawane od dziesięciu lat na OZE, powodują obecny szybki rozwój wiatraków i paneli słonecznych. Gdy tylko występują wątpliwości co do dalszego hojnego wspierania OZE, przyrost mocy wiatraków czy paneli fotowoltaicznych ulega  gwałtownemu zahamowaniu.

Polityka wspierania OZE powoduje trudności dla energetyki niemieckiej, problemy w utrzymaniu stałych dostaw energii elektrycznej dla odbiorców wymagających zasilania bezprzerwowego i straty finansowe dla firm energetycznych. Największy koncern energetyczny w Niemczech E.On poniósł w 2014 roku rekordową w historii stratę. Wyniosła ona w ciągu jednego roku aż 3,2 mld euro. Szereg firm przemysłowych zapowiedziało przeniesienie części swej produkcji poza Niemcy by uniknąć wysokich wydatków na energię elektryczną.

Niemcy zbudowały ogromną sieć wiatraków I paneli fotowoltaicznych, ale pracują one tylko wtedy, gdy jest wiatr i słońce. Wg Instytutu Fraunhofera w 2014 roku w Niemczech moc wiatraków wyniosła 35,6 GWe, a energia wyprodukowana  51,4 TWh, co oznacza współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej równy 16,5 proc. lub czas pracy na pelnej mocy równy 1445 godzin rocznie. Dla paneli fotowoltaicznych odpowiednio było 38,1 GWe i 32,8 TWh, co oznacza współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej  równy 9,8 proc. lub czas pracy na pelnej mocy równy 858 godzin rocznie.

A jak wyglądają perspektywy na przyszłość? Według ocen czterech największych firm energetycznych w Niemczech, w końcu 2019 r. łączna moc OZE osiągnie 112,54 GW, w tym moc  paneli fotowoltaicznych 47 GW, a wiatrakow 56 GW. Łącznie instalacje OZE będą produkowaly rocznie 208 TWh.  Ale parametry techniczne zmienią się niewiele, średni czas wykorzystania mocy instalacji słonecznych w 2019 r. wyniesie 880 godzin rocznie, a wiatraków na lądzie 1826 godzin/rok. Tylko łączne subwencje na OZE wzrosną jeszcze bardziej, z 22.9 mld euro w 2015 roku do 27.7 mld euro w 2019 roku.

Przy obecnym rzeczywistym współczynniku wykorzystania mocy zainstalowanej nakłady na moc średnią wiatraków okazują się 6 razy wyższe niż na moc szczytową, a dla paneli fotowoltaicznych 10 razy wyższe. Są one dużo większe niż dla elektrowni jądrowej, dla której oczywiście też trzeba uwzględnić współczynnik wykorzystania mocy. Dla reaktorów III generacji wynosi on 0,9, a więc jest ponad 5 razy większy niż dla farm  wiatrowych w Niemczech.

Po przeliczeniu nakładów inwestycyjnych na moc średnią w ciągu roku okazuje się, że np. dla wiatru na morzu, dla którego looby wiatrowe podaje nakłady 3,5 mln euro/MW mocy szczytowej, nakłady na jednostkę mocy średniej dla współczynnika wykorzystania mocy równego 0,4 wynoszą 8.75 mln euro/MW. Aby z morskich farm wiarowych otrzymać taką samą energię jak z elektrowni jądrowej o mocy 1600 MWe trzeba  byłoby wydać na bezpośrednie nakłady inwestycyjne 52,9 mld  zł. To dużo więcej niż dla elektrowni jądrowych.

Co więcej, nawet te ogromne moce OZE nie gwarantują wcale bezpieczeństwa energetycznego. Gdy w grudniu 2014 r. przez 5 dni brakowało wiatru i słońca, Niemcy musiały uruchomić wszystkie, nawet najstarsze elektrownie węglowe, by pokryć zapotrzebowanie systemu. Widać to na rys. 1, zaczerpniętym z publikacji Instytutu Fraunhofer, sztandarowego instytutu wspierającego program Energiewende w Niemczech.

1Rys. 1 Produkcja energii elektrycznej w Niemczech w pierwszym tygodniu grudnia 2014. Rysunek z raportu: B. Burger, Fraunhofer ISE; Daten: Leipziger Strombörse EEX, cytowany za zezwoleniem.

Koszty współpracy wiatraków i paneli fotowoltaicznych z systemem nie ograniczają się do wysokich cen płaconych za energię deweloperom OZE. Trzeba w nie wliczyć także wysokie koszty elektrowni rezerwowych i oczywiście koszty potężnych magistrali, które w przypadku OZE muszą być zdolne do przeniesienia mocy szczytowych  10-krotnie większych od mocy średniej.

Dlatego komisja OECD stwierdziła, że przy udziale energii produkowanej w danym źródle wynoszącym 30 proc. w systemie, koszty współpracy z systemem energetycznym dla wiatru wynoszą około 43 USD/MWh, a dla paneli fotowoltaicznych 83 USD/MWh. Główne składowe dla wiatru to wzmocnienie sieci (22 USD/MWh), koszty rezerwy 8,8 USD/MWh, koszty bilansowania 6,4 USD/MWh i koszty podłączenia do sieci 6,4 USD/MWh. Dla energii jądrowej łączne koszty współpracy z systemem to 2,4 USD/MWh. Wiceprzewodniczącym komisji był Niemiec, można więc przyjąć, że powyższe liczby dobrze odzwierciadlają rzeczywiste koszty.

Gdy zwolennicy OZE mówią o „całościowych kosztach inwestycji” powinni oni brać pod uwagę również te wysokie koszty współpracy OZE z siecią.

A czy dzięki polityce gwałtownego subwencjonowania OZE odbiorcy niemieccy płacą mniej za prąd? O nie, przeciwnie.  Cena energii elektrycznej w Niemczech jest dwukrotnie wyższa niż we Francji, opierającej się na elektrowniach jądrowych. W listopadzie 2014 r. Francuz za kWh płacił 15,9 eurocentów, Niemiec zaś – 29,8 eurocentów.

Ta niemal dwukrotna różnica w cenie płaconej przez odbiorców prądu nie daje podstaw, by wicekanclerz Niemiec mówił, że energię ze źródeł odnawialnych, wiatru czy słońca, można uznać za „wyjątkową okazję”

2Rys. 2 Ceny płacone przez odbiorców indywidualnych w krajach Unii Europejskiej w listopadzie 2014 r. rysunek zaczerpnięty z publikacji Eurostatu

Odbiorcy indywidualni mają trudności z płaceniem rachunków za prąd – wg die Welt, ponad 320 tysięcy Niemców rocznie zostaje odłączonych od prądu z powodu niezapłacenia rachunków. Wg die Welt, powodem jest wprowadzanie „zielonej” energii, co prowadzi do coraz wyższych opłat.

Co więcej,.  Polityka „Energiewende” nie spowodowała redukcji emisji CO2. W sumie prasa niemiecka –  np. die Zeit – pisze o „brudnej pomyłce” jaką była polityka gwałtownego wspierania OZE stosowana w Niemczech do końca 2014 roku .

Ulubionym argumentem zwolenników OZE jest ich „bliskość do odbiorcy”. Tymczasem rzeczywistość pokazuje, że energię wiatru trzeba przesyłać i straty energii na przesyle są dużo większe niż dla energii jądrowej. W artykule przytoczone są oceny komisji OECD zrobione właśnie dla Niemiec i to pod kierunkiem ekspertów niemieckich, wskazujące na ogromne koszty współpracy wiatraków i paneli fotowoltaicznych z systemem energetycznym. Główna część tych kosztów to koszty wzmocnienia sieci, potrzebnego właśnie dlatego, że OZE nie są bliżej odbiorców, lecz dalej, a sieć musi być zdolna do przenoszenia mocy maksymalnej, a więc 5-krotnie większej od mocy średniej dostarczanej przez wiatraki. Może nawet 6-krotnie –przecież według danych niemieckich, moc średnia wiatraków w skali całych Niemiec wyniosła w 2014 roku tylko 16,5% mocy szczytowej.

Ale nie ograniczajmy się do wiatraków. Panele fotowoltaiczne staniały – głównie dzięki wejściu na rynek produkcji z Chin – ale i tak dają energię dużo droższą od elektrowni systemowych. Również w przypadku biogazowni ceny energii są wysokie. Aby ocena była obiektywna,  można wziąć dane ze źródła popierającego OZE, a szczególnie biogazownie. Wg raportu „Biomass for Power Generation”, przygotowanego przez IRENE (International Renewable Energy Agency) czyli Międzynarodową Agencję Energetyki Odnawialnej, nakłady inwestycyjne na elektrociepłownie ze zgazowaniem biomasy wynoszą od 5 570  do 6 545 USD/kW.  Dla warunków polskich można przyjąć dane opublikowane przez Instytut Energii Odnawialnej w raporcie z lipca 2013 r.  Wg Załącznika 1 „Raport z badania ankietowego kosztów instalacji OZE”, średnie nakłady inwestycyjne CAPEX na biogazownie rolnicze o mocy do 500 kW wynoszą 21 898 tys. zł./MWe, a więc przy przeliczniku 4,2 PLN/euro są one równe 5,213 mln euro/MWe. Jest to wielkość nieco wyższa od nakładów inwestycyjnych na elektrownie jądrowe. Koszty energii elektrycznej z biogazowni wg cytowanego raportu IRENE wynoszą od 110 do 280 dol./MWh, a więc są wyraźnie wyższe od kosztu elektryczności z elektrowni jądrowych.

Koszty te są różne w różnych krajach, na przykład we Francji, według oceny francuskiego Trybunału Obrachunkowego  zawierają się w granicach od 54 euro/MWh dla istniejących reaktorów II generacji do 75 euro/MWh dla przyszłych reaktorów III Generacji typu EPR .W warunkach polskich, według analiz wykonanych przez ARE dla Ministerstwa Gospodarki,  przy przyjęciu średniej stopy procentowej 8% i nakładów inwestycyjnych w wysokości 4 mln euro/MW, koszty  energii elektrycznej wyniosą 82 euro/MWh.

Niestety dotychczasowe postępy w realizacji programu jądrowego w Polsce są niewielkie.  Głównym osiągnięciem jest przygotowanie zmodyfikowanej ustawy Prawo Atomowe i Rozporządzeń Rady Ministrów, które określają wymagany poziom bezpieczeństwa elektrowni jądrowej, finansowanie procesów  unieszkodliwiania odpadów promieniotwórczych i likwidacji elektrowni po zakończeniu okresu jej pracy, a także definiują przyszły proces inwestycyjny. Przepisy odnośnie bezpieczeństwa obiektów jądrowych zostały uznane przez ekspertów misji Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej za zgodne z najnowszymi światowymi standardami.

To utworzenie przepisów bezpieczeństwa jest głównie zasługą Państwowej Agencji Atomistyki, której zasadnicza działalność polega na nadzorze nad pracą reaktorów badawczych w Polsce, produkujących izotopy dla medycyny i przemysłu, nad składowiskiem odpadów promieniotwórczych pochodzących z zastosowań medycznych radioizotopów, nad setkami szpitali i ośrodków medycznych i przemysłowych, gdzie stosuje się radioizotopy oraz na monitorowaniu sytuacji radiacyjnej w całym kraju. Państwowa Agencja Atomistyki nie prowadzi prac mających na celu rozwój energetyki jądrowej, jest organem nadzorczym, a jej działania w zakresie sprawdzania bezpieczeństwa elektrowni jądrowych zaczną się dopiero po otrzymaniu dokumentacji proponowanych dla Polski reaktorów energetycznych. Natomiast same przygotowania do wyboru lokalizacji i do przetargu na dostawę reaktora ciągle jeszcze nie są zakończone.

Program energetyki jądrowej przewiduje, że w Polsce powstaną dwie elektrownie o łącznej mocy około 6000 MWe, które będą produkowały rocznie około 45 TWh, to jest jedną czwartą energii elektrycznej potrzebnej dla Polski. Energetyka jądrowa nie jest jedynym rozwiązaniem naszych problemów energetycznych, ale jest istotną częścią tego rozwiązania.

Decyzja rządu polskiego o rozwoju energetyki jądrowej zgadza się ze strategią  energetyczną innych państw. W krajach OECD Francja, Wielka Brytania, USA, Finlandia i Korea Południowa, a w skali światowej Chiny, Indie, Rosja, i wiele innych krajów buduje lub planuje budować nowe elektrownie jądrowe. Francja buduje reaktor EPR w EJ Flamanville i planuje budowę następne w EJ Penly, a mając obecnie 58 reaktorów energetycznych dużej mocy nie potrzebuje znacząco zwiększać ich liczby. Wielka Brytania realizuje program intensywnej budowy nowych elektrowni jądrowych. Rząd brytyjski już podpisał umowę z EDF na budowę reaktorów EPR i uzyskał zatwierdzenie jej ustaleń w Komisji Europejskiej, a raporty bezpieczeństwa dla następnych elektrowni z reaktorami AP1000 i ABWR są pomyślnie rozpatrywane przez brytyjski dozór jądrowy. Przerwa w budowie elektrowni jądrowych w Wielkiej Brytanii w ciągu ubiegłych 20 lat była wynikiem zafascynowania rządu brytyjskiego ideą budowy wiatraków, dla których warunki są szczególnie sprzyjające w północnej Szkocji i Irlandii. Dopiero, gdy okazało się, że nawet silne wiatry wiejące znad Atlantyku nie gwarantują stałych dostaw energii, a koszty energii z wiatraków są wysokie, rząd brytyjski zdecydował się na budowę serii nowych elektrowni jądrowych. Obecnie Wielka Brytania jest krajem wiodącym w renesansie energetyki jądrowej w Europie. Co do Stanów Zjednoczonych, to po wieloletniej przerwie wznowiono tam budowę elektrowni jądrowych na wielką skalę. W dozorze jądrowym USA złożono ponad 30 wniosków o zezwolenie na budowę nowych bloków, a obecnie powstają tam cztery bloki z reaktorami AP 1000 i kończy się budowa reaktora w EJ Watts Bar 2, gdzie trwają próby rozruchowe i załadunek paliwa ma nastąpić na jesieni 2015 roku.

W Finlandii pracują cztery bloki jądrowe, dwa dalsze są w fazie budowy, a wniosek na budowę siódmego oczekuje na zezwolenie parlamentu. W Korei Południowej pracują obecnie 23 reaktory energetyczne o łącznej mocy 20,656 MWe, dwa są w fazie budowy a lokalizacje i kontrakty dla czterech dalszych są już ustalone. W Japonii, która po trzęsieniu ziemi i tsunami wyłączyła wszystkie elektrownie by dokonać analizy ich bezpieczeństwa, pierwsze bloki są już dopuszczone do wznowienia pracy przez dozór jądrowy a dalsze będą sukcesywnie uruchamiane w 2015 i 2016 roku. W sumie na świecie w fazie budowy jest ponad 60 reaktorów, a dalsze są zaplanowane lub już zakontraktowane.

Idą też naprzód działania zmierzające do ostatecznego unieszkodliwiania odpadów radioaktywnych. W Szwecji i w Finlandii budowane są składowiska podziemne, gdzie będzie składowane paliwo wypalone, a we Francji pracują pomyślnie zakłady przerobu paliwa wypalonego w La Hague. W zakładach tych z wypalonych zestawów paliwowych odzyskuje się uranu i  pluton, by wykonać z nich nowe zestawy paliwowe. Takie zestawy zwane MOX od słów mieszanina tlenków (mixed oxides) pracują już w ponad 20 reaktorach energetycznych w różnych krajach.

W Wielkiej Brytanii niepokój budzi sprawa wysokich kosztów likwidacji kompleksu Sellafield, gdzie od pół wieku prowadzono prace nad odzyskiem plutonu. Prace te miały na celu uzyskanie plutonu dla celów wojskowych. Reaktor Windscale, w którym w 1957 roku doszło do awarii, także pracował dla celów militarnych. Reaktory w Wielkiej Brytanii były własnością rządową i przez pół wieku nie dokonywały wpłat na fundusz likwidacji reaktorów ani ośrodka w Sellafield, bo uważano, że gdy będzie potrzeba, rząd wydzieli na to środki. Obecnie sytuacja taka nie mogłaby zaistnieć ponieważ przepisy we wszystkich krajach gwarantują systematyczne gromadzenie funduszy na likwidację instalacji jądrowych. Odpowiedzialność finansowa za ich likwidację spoczywa zawsze na właścicielach tych instalacji, dlatego wydatki na ten cel nie są obciążeniem dla społeczeństwa.

Suma potrzebna na likwidację Sellafield jest duża, ale przez pół wieku społeczeństwo brytyjskie korzystało z taniego prądu, a wojsko otrzymywało pluton zapewniający Wielkiej Brytanii pozycję mocarstwa atomowego. Nie należy więc rozpatrywać kosztów likwidacji Sellafield jako typowego elementu kosztów elektrowni jądrowych.

Warto też zdać sobie sprawę z wielkości kosztów, jakie ponosi energetyka na inne źródła energii. Podczas gdy pesymistycznie ocenia się, że na likwidację 200 reaktorów do 2040 roku potrzeba będzie 100 mld dol., same poszukiwania ropy i gazu ziemnego do roku 2030 pochłoną 900 mld dol.. A fundusze na tę likwidację reaktorów są systematycznie gromadzone, przy czym w miarę postępu technicznego koszty likwidacji maleją.

Energetyka jądrowa dysponuje dużym doświadczeniem w likwidacji instalacji nuklearnych. Dotychczas wycofano z eksploatacji około 100 kopalni uranu, ponad 100 komercjalnych reaktorów energetycznych, 46 reaktorów prototypowych, ponad 250 reaktorów badawczych i wiele instalacji cyklu paliwowego. Część z nich zlikwidowano całkowicie do „zielonego pola”. Większość elementów elektrowni jądrowej nie ulega skażeniu radioaktywnemu i uzyskany z nich metal może być ponownie wykorzystany. Metody i wyposażenie potrzebne do likwidacji instalacji jądrowych istnieją i zostały pomyślnie wypróbowane w różnych częściach świata. Koszty likwidacji elektrowni i unieszkodliwiania odpadów promieniotwórczych stale maleją i stanowią małą frakcję kosztu energii produkowanej w elektrowniach jądrowych.

Koszty likwidacji brytyjskich reaktorów grafitowych są ponad 5-krotnie wyższe niż koszty dla reaktorów wodnych, jakie będą budowane w Polsce. Jest to spowodowane dużymi objętościami materiałów reaktora i koniecznością usunięcia moderatora grafitowego. Ilości odpadów promieniotwórczych powstających przy likwidacji reaktorów grafitowych są ponad 10-krotnie wyższe niż dla reaktorów wodnych.

Koszty likwidacji reaktorów ponosi z zasady właściciel elektrowni. W USA firmy energetyczne płacą składkę w wysokości 1-2 dol. /MWh na fundusz likwidacyjny. Zebrano już ponad dwie trzecie potrzebnych funduszy (w oparciu o wycenę 320 mln dol. na reaktor) i pozostało 9 mld USD do zebrania w ciągu dalszej pracy 100 bloków jądrowych. W Polsce zgodnie z Rozp. Rady Ministrów właściciel elektrowni będzie wpłacał na fundusz mający pokryć koszty likwidacji i unieszkodliwiania odpadów promieniotwórczych składkę wynoszącą 17 zł./MWh. Możemy więc nie bać się, że zaskoczą nas w przyszłości wysokie koszty likwidacji elektrowni jądrowych. Zarzut, że w kosztach energii jądrowej nie uwzględnia się kosztów likwidacji elektrowni jest bezpodstawny.

Czy energia jądrowa nie ma wad? Ma, oczywiście ma, przede wszystkim wymaga dużych początkowych nakładów inwestycyjnych, potrzebnych by zapewnić jej bezpieczeństwo i produkcję czystej energii. Ale gdy dokonamy tego wysiłku i zbudujemy elektrownie jądrowe, to będzie to prezent dla naszych dzieci i wnuków, by cieszyły się tanim prądem, tak jak obecnie cieszą się nim Francuzi. Przed 30 laty krytycy energii jądrowej głosili, że budowa elektrowni jądrowych we Francji powoduje bankructwo EDF – dzisiaj ich następcy mówią „nie można przytaczać Francji jako przykładu, bo przecież tam elektrownie jądrowe już istnieją…” Życzę nam wszystkim, aby za 20 lat tak samo mówiono o polskich elektrowniach jądrowych.