Szydywar-Grabowska: Częściowa mobilizacja świadczy o tym, że wojna nie idzie po myśli Kremla (ROZMOWA)

26 października 2022, 07:30 Bezpieczeństwo

– Częściowa mobilizacja trwa, protesty również. Niezadowolone społeczeństwo, w tym przede wszystkim kobiety, wychodzą na ulice i stanowczo protestują przeciwko wysyłaniu synów i mężów na wojnę, a w miejsce pojęcia mobilizacja coraz częściej pojawia się hasło „mogilizacji” – mówi Karolina Szydywar-Grabowska, ekspert z Akademii Marynarki Wojennej, w rozmowie z Biznesalert.pl.

Prezydent Rosji Władimir Putin fot. kremlin.ru
Prezydent Rosji Władimir Putin fot. kremlin.ru

BiznesAlert.pl: Na ile skutecznie funkcjonuje obecna rosyjska propaganda? Czy możemy mówić o lekkiej zadyszce?

Karolina Szydywar-Grabowska: Mówiąc o propagandzie i biorąc pod uwagę jedną z jej definicji, która opisuje ją jako celową i systematyczną próbę kształtowania percepcji, manipulowania myślami i bezpośrednimi zachowaniami odbiorców – to nadal funkcjonuje. Jednakże obecnie w rosyjskiej propagandzie ukierunkowanej na wewnętrznego odbiorcę możemy wskazać dwie metody jej realizacji: podważanie wiarygodności i spójności Zachodu, w tym przede wszystkim UE i NATO (które są nastawione wrogo do Rosji) oraz częściową mobilizację – która zdecydowanie dominuje w przekazie informacyjnym. Reakcja obywateli po ogłoszeniu częściowej mobilizacji spowodowała intensyfikację działań propagandowych, ale również wywołała duży chaos. Pierwotnym założeniem częściowej mobilizacji było wysłanie rezerwistów na front, jednak dokumenty mobilizacyjne dostają również studenci, lekarze czy piloci linii lotniczych. Taka akcja powoduje reakcje. Rosyjscy obywatele zaczynają publicznie dostrzegać problemy „specjalnej operacji” mówiąc językiem Kremla, ponieważ ich najbliżsi są powoływani do wojska. Przed ostatnim orędziem Władimira Putina ciężko było wywnioskować, jaki jest stosunek obywateli Federacji Rosyjskiej do działań w Ukrainie, mogliśmy się tylko posiłkować danymi publikowanymi przez prokremlowskie ośrodki badania opinii publicznej. Niezależne sondaże, jeśli były publikowane, nie dawały pełnego obrazu. Ostatnio The Institute for the Study of War opublikował mapę protestów na terenie Federacji Rosyjskiej. Odnotowano je w 27 miastach, co obrazuje – jak w soczewce – niezadowolenie obywateli i stanowi reakcję sprzeciwu wobec decyzji Putina. Myślę, że publiczne manifestowanie niezadowolenia z decyzji o mobilizacji zdziwiło rosyjskie władze, jednak jakieś kroki zostaną podjęte dopiero powrocie głowy państwa z urlopu. Znamiennym jest jednak fakt, że rosyjscy propagandyści przez kilka dni milczeli w mediach, co może świadczyć, że nie był to przewidywany scenariusz rozwoju wydarzeń.

W orędziu rosyjskiego prezydenta, w którym została ogłoszona częściowa mobilizacja, pojawiły się wątek Zachodu jako wroga na obecnym etapie działań Federacji Rosyjskiej w walce z ukraińskim nazizmem oraz groźba użycia broni jądrowej. Taka narracja spowodowała, że w rosyjskim Internecie odnotowano masowe wyszukiwania haseł „wyjazd z Rosji”, „uniknięcie mobilizacji” czy „bezbolesne złamanie ręki”. Tematy użycia broni jądrowej czy niezadowolenia z postawy Zachodu – zeszły na drugi plan. Wracając do pytania czy rosyjska propaganda przeżywa lekką zadyszkę odpowiedziałabym, że ciężko jest to jednoznacznie określić. Nie wiemy bowiem, jak duża jest skala niewiedzy Rosjan na temat porażek wojska na froncie. O ile mieszkańcy największych miast w Rosji mają ograniczony dostęp do informacji, to mieszkańcy prowincji otrzymują konkretne, przefiltrowane informacje, wykreowane przez publiczne media. Niech przykładem będzie jedna z wypowiedzi ministra obrony narodowej FR Siergieja Szojgu, że na froncie od początku specoperacji zginęło 5937 rosyjskich żołnierzy. To pokazuje, że rosyjska propaganda blokuje informacje o realnej sytuacji na froncie, a publikuje treści o sukcesach armii i przeprowadzonych referendach na terenach ,,oswobodzonych”. Cały przekaz o sukcesie plebiscytów/pseudoreferendów na terytoriach okupowanych pokazuje determinację rosyjskiej machiny propagandowej. Ciężko jest stwierdzić, jaki odsetek przeciętnych obywateli potrafi wyjść z tej bańki informacyjnej. Przechwycone przez ukraińską armię i upublicznione rozmowy telefoniczne rosyjskich żołnierzy z rodzinami, w których mówią co naprawdę się dzieje, a rodziny z niedowierzaniem słuchają swoich bliskich, to inna odsłona poziomu skuteczności rosyjskiej propagandy.

Czy tłumy ludzi na lotniskach i na przejściach granicznych w Rosji mogą świadczyć o porażce rosyjskiej propagandy? Czy ludzie poznali prawdę o ,,rosyjskiej operacji specjalnej”?

Myślę, że samo orędzie i wprowadzenie częściowej mobilizacji świadczy o tym, że ta wojna nie idzie po myśli Kremla. W historii Rosji XX i XXI wieku jest to trzecia ogłoszona mobilizacja. To pokazuje doniosłość wydarzenia i ruch w kierunku ratowania sytuacji na froncie. Rosyjscy eksperci wskazują, że decyzje Kremla mogły mocno ingerować w reformy kraju, dopóki, dopóty nie dotykały bezpośrednio przeciętnego obywatela. Decyzja o częściowej mobilizacji przekracza niepisaną granicę społecznej akceptacji, ponieważ nakazuje werbunek młodych mężczyzn: synów, mężów, ojców czy braci i wpływa na rozłąkę i skazuje na nieznany los tysiące ludzi. To doprowadziło do sytuacji, że obywatele w obawie wysłania na front próbują wszelkich sposobów na ominięcie służby wojskowej. Skok cen biletów lotniczych lub ich brak, tłumy na lotniskach, kolejki na przejściach granicznych potęgują obawy ludzi, których nie stać na wyjazd z kraju. Trzeba zaznaczyć, że możliwość wyjazdu jest przywilejem, gdyż w Rosji tylko 29 procent społeczeństwa posiada paszporty. Dodatkowo jak donosi rosyjski „Kommiersant” władze jednego z regionów mając świadomość, że często mężczyźni są jedynymi żywicielami rodziny, ogłosiły gratyfikację finansową wysokości 300 tysięcy rubli (nieco ponad 25 tysięcy złotych) dla rodzin wcielonych do wojska w ramach mobilizacji. Z drugiej strony dzień przed ogłoszeniem częściowej mobilizacji władze zaktualizowały kodeks karny i zaostrzyły prawo odnośnie kar za uniknięcie mobilizacji czy nie przedłużenie kontraktu. Możemy przypuszczać, że Kreml rozważał różne scenariusze rozwoju sytuacji i wziął pod uwagę potencjalne problemy niesubordynacji. Ogólny chaos i błędy w wystawianych kartach mobilizacyjnych powodują również sprzeciw państwowych koncernów. Powoływanie pracowników spółek, które są odpowiedzialne za funkcjonowanie rosyjskiej gospodarki jest przysłowiowym „strzałem w kolano”. Słyszymy o listach powołań dla pilotów krajowych linii lotniczych czy pracowników kołchozów, gdzie aktualnie odbywają się zbiory plonów. W tym drugim przypadku jest to najważniejszy okres w roku i niedobór pracowników może zrodzić duże konsekwencje.

Czy fala protestów w Rosji może wpłynąć na zachwianie się władzy Putina?

To bardzo trudne pytanie i nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Częściowa mobilizacja trwa już kilka tygodni, protesty również. Protesty nie są czymś nowym w putinowskiej Rosji, a Władimir Putin nadal od 20 lat sprawuje władzę. Sytuacja jest dynamiczna i ciężko jest stwierdzić, co nastąpi w przyszłości. Na pewno mobilizacja odświeżyła wewnętrzne problemy, z którymi od lat boryka się Rosja. Należy odnotować, że protesty nie występują tylko w głównych miastach – Moskwie czy Sankt Petersburgu, ale również w takich republikach jak Dagestan czy Jakucja. Niezadowolone społeczeństwo, w tym przede wszystkim kobiety, wychodzą na ulice i stanowczo protestują przeciwko wysyłaniu synów i mężów na wojnę. W miejsce pojęcia mobilizacja pojawia się hasło „mogilizacji”. Na pewno obecne wydarzenia potęgują niemałe już problemy gospodarcze Federacji Rosyjskiej. Przedłużająca się kosztowna „specoperacja”, unijne sankcje, znaczące spadki kursu rubla i duże wahania na giełdach spychają rosyjską gospodarkę do narożnika, z którego ciężko będzie się wydostać. Wszystkie te czynniki powodują, że władze na Kremlu mają dużo pracy i muszą podejmować mniej lub bardziej popularne decyzje.

Rozmawiał Wojciech Gryczka

Ambasador Ukrainy o niszczeniu infrastruktury energetycznej: Rosja odpowie za tę wielką zbrodnię